Prolog

16 4 0
                                    

Obserwowałem ich, odkąd weszli na moje terytorium. Cóż, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać, gdzie kończy się mój teren, a zaczyna teren kogoś innego. Chyba miałem szczęście, że do tej pory żaden z moich sąsiadów nie uznał mnie za zagrożenie. Nie chciałbym walczyć z niedźwiedziem...

W każdym razie, ta dwójka od razu zwróciła moją uwagę. Wyglądali dziwnie. Tak... Nędznie. Szli powoli, ale nie zatrzymywali się na długo w nocy, ciągle prąc do przodu. I mieli skrzydła. Nigdy nie widziałem kogoś ze skrzydłami. Obserwowałem ich z bezpiecznej odległości, nie rozumiejąc, kim są, skąd się wzięli ani co takiego robią tutaj, na moim terytorium. Albo nie wyczuli moich oznaczeń zapachowych, albo je zignorowali, albo znów o nich zapomniałem. Często o czymś zapominam.

Teoretycznie wiem, że powinienem ich stąd przegonić. Zbliżali się do mojego domu, do domu, który był tylko i wyłącznie mój. Był moim schronieniem, bezpieczną kryjówką, nie chciałem, by szwendali się po nim obcy. Ale... Było w nich coś takiego, że nie miałem serca wychodzić spomiędzy drzew i ich przeganiać. Jeden z nich, ten z ciemniejszymi włosami, krzywo chodził. Kulał. Jego skrzydła były wygięte, mniej elastyczne od tych jego kolegi. Ten drugi wydawał się martwić o towarzysza. Wziął na siebie polowanie i szukanie wody, wyraźnie był sprawniejszy. Nawet z tej odległości mogłem wyczuć od nich odór przerażenia.

Nie potrzebowali więcej stresu. Nie potrzebowali martwić się o to, że zrobię im krzywdę, że ich zaatakuję, że jestem niczym więcej, jak wściekłym i głodnym wilkiem. Oni... Chyba też potrzebowali schronienia. Byli wyraźnie wykończeni, słabi. Jeśli znajdą mój dom, może się w nim zatrzymają. Dojdą do siebie, a potem odejdą. Nie zostaną przecież w moim domu na zawsze, prawda?

Nagle jeden z nich zachwiał się. Po chwili upadł na tego drugiego, a on ledwo zdążył go złapać. Nastawiłem z zaintrygowaniem uszu. Słyszałem tylko rozpaczliwe mamrotanie, widziałem, jak próbuje obudzić swojego kolegę. Byli już naprawdę niedaleko. Jeśli się skupi, dostrzeże między drzewami polanę, a na niej dom.

Nie chciałem, żeby tamten umarł na moim terenie. Nie potrzebowałem tutaj żadnych trupów.

Musiał zobaczyć ten głupi dom.

Niewiele myśląc, skoczyłem między krzewy, szeleszcząc ich gałęziami. Pobiegłem w stronę domu, sprawiając, że spanikowany wzrok chłopaka również powędrował w tamtym kierunku. Zanim zdążyłby zauważyć też mnie, czmychnąłem w zarośla, znów się chowając, i czekałem. Obserwowałem.

Przyszedł. Niósł swojego nieprzytomnego towarzysza na plecach, ledwo radził sobie z ciężarem. Doskonale widziałem, jak jego oczy zaświeciły, gdy zobaczył dom. Podszedł do niego, wszedł po schodach na ganek, a potem zaczął walić do drzwi. Kiedy nie dostał odpowiedzi, po prostu złapał za klamkę.

Wszedł do środka.

Powstrzymałem instynkt, który kazał mi bronić swojego leża przed obcymi. Potrzebowali go bardziej niż ja. Zbliża się lato, nic się nie stanie, jeśli prześpię się pod gołym niebem. W wilczej formie mogę spać gdziekolwiek.

Nie wiem, dlaczego im pomogłem. Chyba po prostu... Chyba nie chciałem, by czuli się tak samotnie i bezradnie jak ja. To nic fajnego, utknąć w samym środku nieskończenie wielkiego lasu i nie wiedzieć, co ze sobą zrobić.

Wyzdrowieją i na pewno pójdą tam, dokąd zmierzali. Nie muszą mieć takiego życia jak moje, z dala od innych, na uboczu, samotnie. Mogą... Mogą pójść dalej i wcale nie muszą zostawać w moim domu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień dobry.
Lecimy z tym. Rozdziały będą publikowane w każdy wtorek, środę oraz piątek, a za chwilę standardowo wrzucę też pierwszy rozdział tej książki.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego czytania🍎

If I Want To Have MemoriesWhere stories live. Discover now