Powąchałem w powietrzu w nadziei, że znajdę jakiś zapach, cokolwiek, co doprowadziłoby mnie do jaskini z kolorowymi kamieniami. W mojej głowie utrwalił się obraz jej wnętrza, tego, jak drobne przedmioty lśniły i mieniły się najróżniejszymi barwami; od zwykłych brązów, przez szarość i czerń, aż po tak abstrakcyjne kolory jak różowy, niebieski czy żółty. Pamiętam, że niektóre miały różne wzory, kropki lub paski, inne były pełne świecących minerałów, a kolejne wyglądały jak czyste kryształy. Pamiętam tę jaskinię dokładnie, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie była ani jak mógłbym dotrzeć do niej teraz.
Rozejrzałem się po okolicy. Byłem naprawdę daleko od domu, ale po jaskini nie było ani śladu. Dziś też jej nie znalazłem. Najchętniej szukałbym dalej, kręcił się po lesie dopóki bym jej nie odnalazł, ale nie mogłem tego zrobić. Czasy, gdy byłem sam i nie musiałem zwracać uwagi na to, kiedy wracam do domu i ile czasu spędzam poza nim minęły. Teraz miałem na głowie dwóch chłopaków i polowania dla nich.
Minęło kolejnych kilka dni, odkąd tu przybyli. Jeden z nich, ten z jaśniejszymi włosami i piórami, codziennie czekał na mnie przed domem, a ja przynosiłem mu zające, sarny, myszy, raz nawet przyniosłem mu coś podobnego do sowy. A przynajmniej tak mi się wydaje... Ale strasznie mnie podziobało, więc raczej nie będę mu przynosić ptaków. Za to zastanawiam się, czy dałoby się zjeść borsuka. Teoretycznie mięso to mięso, prawda?
Ze spuszczoną głową zacząłem kierować się w stronę domu. Kiedyś znajdę tę jaskinię. Na pewno. Muszę po prostu poczekać. Zadbam o tamtych chłopaków, pomogę im dojść do siebie, a kiedy odejdą, wrócę do swojego starego życia bez nikogo, bez ograniczeń, bez zmartwień i poczucia, że muszę już wracać.
Co prawda dzisiaj już przyniosłem im małego dzika, więc mieli, co jeść. Wolałem jednak nie zostawiać ich samych na zbyt długo. Co, jeśli potrzebowaliby mojej pomocy? Lub jeśli przy domu znów zakręciłby się niedźwiedź? Chciałem być blisko, na wypadek, gdyby tamten chłopak chciał pójść do strumienia, ale nie pamiętał drogi lub bał się iść samemu przez las. Wczoraj (chyba wczoraj - a może to było dwa dni temu? Lub trzy?), pokazałem mu, gdzie jest woda. Od razu zapełnił dwa wiadra i zaniósł je do domu. Strumień nie był daleko, ale rozumiałem, że w jego stanie ciągłe spacery do niego mogą nie być tak mało problematyczne, jak w moim przypadku.
Do mojego nosa dotarł znajomy zapach domu. Zamerdałem ogonem, czując, jak z każdym moim kolejnym krokiem przyjemna woń przybiera na sile. Mój dom pachniał naprawdę ładnie i lubiłem ten zapach jak nic innego. Nagle wyczułem w nim zapach kogoś innego i z początku się przestraszyłem, ale zaraz rozpoznałem deszcz i drzewo, sosnę, i wiedziałem, że to chłopak ze schodów.
Między drzewami widziałem kształt chaty. Był tam, siedział w tym samym miejscu co zawsze. Ja... Ucieszyłem się? Chyba tak. Zrobiło się tak... Ciepło. Mimowolnie przyspieszyłem. Chłopak zawsze próbował ze mną rozmawiać i choć nie bardzo mnie rozumiał, nie poddawał się. Raz zapytał, dlaczego pozwalam im siedzieć w moim domu i sam błąkam się wtedy po lesie. Oczywiście nie miał pojęcia, co mu odpowiedziałem. I bardzo dobrze. Później żałowałem, że wyznałem mu prawdę, gdyby zrozumiał, gdyby wiedział, byłoby jeszcze gorzej.
Zatrzymałem się gwałtownie widząc obok niego inną, skuloną sylwetkę. Zastrzygłem uszami, niepewnie powąchałem w powietrzu. Nie czułem jego zapachu. Chociaż... Może trochę czułem? Był tak słaby, że wszystkie inne wonie przygniatały go, sprawiały, że ciężko było go w ogóle dostrzec. Pachniał... Miło. Słodko, ale nie do końca. Trochę ostro. Dawno nie czułem tak intrygującego zapachu.
Powoli podszedłem bliżej. Obaj spojrzeli w moją stronę, ten, który do tej pory nie wychodził z domu, rozłożył skrzydła. Był taki, jak jego przyjaciel na początku, czujny i nieufny, ale w inny sposób. Położyłem uszy. Zostawiłem drzewa za sobą, widzieli mnie.
Zerwał się na równe nogi. Zatrzymałem się i skuliłem. Nie był taki jak on.
- Sora. - chłopak, który wcześniej ze mną rozmawiał, podniósł się powoli i położył rękę na ramieniu Sory. Hm. To musi być jego imię. Wciąż nie mogę sobie przypomnieć imienia tego drugiego ani tym bardziej swojego. Ale muszę zapamiętać jego imię. Sora. Pasuje do niego.
Sora nic nie powiedział, zamiast tego odsuwając przyjaciela ramieniem do tyłu. Patrzył na mnie z mieszaniną złości i rzucanego wyzwania, wszystko podpowiadał mi jego zapach, który nagle przybrał na sile, stał się duszący. Zaskomlałem cicho.
- Sora, spokojnie. On nie zrobi nam krzywdy. - powiedział chłopak, próbując odwrócić jego uwagę ode mnie, sprawić, by przestał udowadniać swoją siłę i dominację. - To jego dom. Przynosi nam jedzenie, pokazał mi strumień. On nam pomaga, Sora.
- On jest WILKOŁAKIEM. Wilkołaki nie pomagają skrzydlatym tak po prostu.
Ten drugi wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Spojrzał na mnie, nie miałem pojęcia, jakie uczucie błyszczało w jego oczach, ale było tam. I w jego zapachu też. Jak ono się nazywało?
- Zobacz. - rzucił, schodząc po schodach i podchodząc bliżej mnie. Odwrócił się do mnie plecami, a ja wyprostowałem się, gapiąc się na niego z zaskoczeniem. Do tej pory zawsze mnie obserwował. Może i rozmawiał ze mną i był miły, przyjmował jedzenie i tak dalej, ale obserwował każdy mój ruch. I ja obserwowałem jego. To był instynkt, nigdy nie odwracaj się do nikogo plecami.
Sora wydawał się tak samo zbity z tropu jak ja. Machnąłem ogonem i zastrzygłem uszami, powoli nachylając się i obwąchując jedno ze skrzydeł chłopaka. Wzdrygnął się, rzucił mi kontrolne spojrzenie przez ramię, ale pozwolił mi się obwąchać. Sosna i deszcz, sosna i deszcz.
- Widzisz? Nic nam nie zrobi. Z jego pomocą szybciej dojdziesz do siebie, zbierzemy siły i będziemy mogli odejść. Tylko zrozum, że nie damy rady sami.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Sory ustąpił miejsca wrogości. Zmarszczył brwi i zacisnął szczękę. Zrobiłem krok w tył. Zbiegł po schodkach i odciągnął ode mnie przyjaciela.
- Nie bądź głupi, Kaito. Damy sobie radę bez tego wilkołaka, doskonale o tym wiesz.
Kaito. Teraz pamiętam.
- Sora, to jego dom, jego terytorium, nie możesz go wyganiać.
Ale Sora nie słuchał. Stanął przede mną, a ja skuliłem się, sierść na moim karku stanęła dęba. Był straszny. Jego zapach szczypał mnie w nos, już nie był tak intrygujący, a nieprzyjemny i ostry, czułem w nim groźbę. Mimowolnie zapiszczałem cicho, nie wiedząc, co robić.
Wyrzucił ramiona w powietrze. Ogarnął mnie strach. Sora był zupełnie inny niż Kaito, był straszny, coś kazało mi się go bać. Instynkt.
Krzyczał na mnie, żebym odszedł, żebym ich zostawił, a Kaito próbował go uspokoić, dać do zrozumienia, że nie robię nic złego. Ich słowa rozmywały się w moich uszach, zapachy mieszały się ze sobą i kuły moje płuca, było strasznie, strasznie, strasznie.
Rzuciłem się biegiem przez las. Biegłem przed siebie, nie rozumiejąc, jakie uczucie tak nagle przygniotło moją klatkę piersiową. Zgniatało ją i dusiło mnie, a ja nie mogłem poskładać w całość strzępków wspomnień, które wirowały w mojej głowie. Biegłem z całych sił, byleby mieć pewność, że mnie nie dogonią. Że ich gniew mnie nie dosięgnie.
YOU ARE READING
If I Want To Have Memories
FantasyOdkąd pamięta był sam, ale nie przypomina sobie, by kiedykolwiek mu to przeszkadzało. Może dlatego, że jego pamięć nie działa do końca tak, jak powinna, a zatrzymanie w głowie krótkiej informacji to dla niego nie lada wyzwanie. Z jakiegoś powodu jed...