Rozdział 21: Jaskinia

6 4 0
                                    

Deszcz w końcu odpuścił, ale nie potrafiłem i chyba nawet nie chciałem brać z niego przykładu. Cóż, może dąsałem się jak dziecko i zachowywałem się naprawdę idiotycznie, ale chciałem, by ta dwójka odczuła, że wcale nie są tu mile widziani i mogą odejść w każdym momencie. Nie muszą czekać do wiosny, nie muszą zostawać tu ani dnia dłużej. Mogą iść, śmiało.

Gdy tylko pogoda się poprawiła, przestałem przesiadywać przy domu i całymi dniami błąkałem się po lesie. Od czasu do czasu przynosiłem chłopakom coś do jedzenia (nie byłem aż tak okropny, żeby przestać ich karmić, co to, to nie), ale przez większość czasu trzymałem się z dala od nich. Czasem nawet noce spędzałem przy strumieniu lub gdzieś w głębi lasu.

Dystansowałem się jak mogłem, żeby nie przejąć się za bardzo, gdy odejdą. Próbowałem oszukać samego siebie i wmówić sobie, że są dla mnie nikim, a wiadomość, że zostaną ze mną aż do wiosny jest najgorszą wiadomością na świecie, ale... Wiedziałem, że to nieprawda. Przywiązałem się do nich. Do miłego chłopaka bardziej, ale ten drugi też był znośny. Czasem. I absolutnie nie powinienem tak myśleć, bo im częściej będę szczery ze swoimi uczuciami, tym większą kontrolę będą nade mną przejmować, a potem... Będzie bolało.

Przestałem próbować zapamiętać ich imiona. W ten sposób szybciej zapomnę o nich samych - wepchnę się w jakąś stresującą sytuację, a przez nerwy moja pamięć znów się popsuje i w mojej głowie nie zostanie nic oprócz tego, że muszę jeść, pić i spać. Tak, jak to było, zanim ta dwójka tu przyszła, zanim ich polubiłem. Nie, ja ich nie lubię. Nie lubię! Ani trochę, wcale!

Zakopałem to, co zostało z mojego obiadu, a później skierowałem się na... Nie wiem, jaki to był kierunek, ale oddalałem się od domu. O to chodziło. Może wrócę na noc, może dopiero jutro rano. To bez znaczenia. Choć muszę przyznać, trochę zaczynam tęsknić za spaniem w tamtym małym pokoju, zwłaszcza teraz, gdy robi się coraz zimniej i zimniej. Zaraz przyjdzie zima, spadnie śnieg, a spanie na zewnątrz nie będzie już tak miłe, jak było w lecie.

Teoretycznie mógłbym spać w domu. Co mnie obchodzi, czy tamta dwójka miałaby coś przeciwko czy nie? To mój dom. Nie są już wystraszeni i słabi, nie muszę się martwić tym, że moja obecność zakłóci ich odpoczynek na wagę złota, bo muszą dojść do siebie po długiej, długiej podróży bez praktycznie żadnej przerwy. Znaczy, tak myślę. Na moim terytorium nieczęsto robili dłuższe postoje. W każdym razie, już nie są słabi i nędzni, nie muszą mieć domu tylko dla siebie.

Prawie zawróciłem. Nic by się nie stało, gdybym uciął sobie drzemkę w moim ulubionym pokoju, prawda? Tak dawno tam nie spałem... Ale powstrzymałem się przed powrotem na moją polanę, wciąż prąc przed siebie. Nie, spanie w domu, gdy oni tam są, nie jest najlepszym pomysłem. Wystarczy, że ich zapach unosi się na polanie wokół domu - w środku pewnie jest go więcej i jest wyraźniejszy, a wdychanie go przed snem nie skończy się dobrze. Jeśli przyzwyczaję się do zasypiania w chmurze sosny, deszczu i tego dziwnego zapachu niemiłego chłopaka, jeśli przywyknę do myśli, że ta dwójka jest za ścianą, później trudniej będzie mi o nich zapomnieć.

Czy ja w ogóle będę w stanie o nich zapomnieć... Kiedykolwiek? Tamtego szarego wilka nie mogę wyrzucić z pamięci, co, jeśli oni też zostaną w mojej głowie na zawsze? Nie, nie chcę tego. Tym razem naprawdę. Nie martwiłbym się tym, gdyby istniała szansa, że zostaną na dłużej niż tylko do wiosny, ale to się nie stanie. Nie podoba mi się to, ale to fakt. Prędzej czy później i tak by odeszli, bo jestem dla nich nikim i nieważne, jak wdzięczni nie byliby za schronienie, którego im udzieliłem, nie zostaną ze mną tylko dlatego, że im pomogłem. Ale czy z mojej głowy też w końcu znikną? Jeśli już mają odchodzić, to tak całkiem - nie chcę pamiętać kogoś, kogo polubiłem, a kogo nie zobaczę już nigdy więcej. Nie wiem, czy bym to zniósł.

Muszę przestać tyle o nich myśleć, bo jeszcze naprawdę zakotwiczą się w mojej głowie na dłużej, niż bym tego chciał. Przyspieszyłem kroku, jednocześnie potrząsając głową, jakby dzięki temu mieli wypaść z niej przez ucho czy coś. Muszę skupić się na czymś innym. Ale na czym? Zjadłem dziś pysznego królika. Nie był zbyt tłusty, ale najadłem się. Cieszę się. Pogoda dzisiaj jest ładniejsza niż była wczoraj i przedwczoraj, nawet jeśli wtedy też nie było już deszczu. Teraz słońce częściej przebijało się przez chmury. Ciekawe, jaka będzie zima. Łagodna czy wyjątkowo mroźna? Mam nadzieję, że strumień nie zamarznie. Woda w nim może i ciągle płynie, ale robi to powoli, no i ogólnie jest jej mało - lód na pewno da radę ją zniewolić. Gdyby strumyk był wielką i rwącą rzeką, może woda by nie zamarzła, ale teraz... Cóż, to raczej nieuniknione. Choć może jeśli zima będzie wyjątkowo łagodna i krótka, to woda jakoś przetrwa.

Przyspieszyłem jeszcze bardziej, powoli zaczynając biec. Nie wiedziałem, o czym powinienem myśleć, żeby tylko wyrzucić z głowy chłopaków. Nie myśl, nie myśl, nie myśl. Dlaczego mój umysł był tak pokręcony? Kiedy chciałem, żeby działał prawidłowo, stawiał opór i nie mogłem zebrać myśli, a kiedy chciałem, żeby się wyłączył, żeby nie skupiał się na niczym, żeby był pusty, nagle się naprawiał. Okropieństwo!

Biegłem przez krzaki tak, jakby coś mnie goniło. Nie zastanawiałem się za bardzo, gdzie idę, nie zastanawiałem się nawet, czy będę wiedział, jak wrócić do domu. Biegłem, biegłem i biegłem, jakbym próbował uciec od wspomnień, od myśli, od uczuć. Nie działało, przynajmniej na początku, ale im bardziej przyspieszałem, tym bardziej czułem każdy moment, gdy moje łapy uderzały o ziemię, czułem każdy włos mojej sierści targany przez wiatr, czułem każdy zapach, słyszałem każdy dźwięk. Zaciągnąłem się powietrzem, delektując się sposobem, w jaki wypełniało moje płuca. Dawno tak nie biegałem, a teraz czułem, że mógłbym robić to godzinami. Nie chcę przestawać, nie chcę się zatrzymywać.

Nagle jednak mój nos musnęła znajoma nuta, a ja wbiłem się w ziemię tak gwałtownie, że przewróciłem się, bokiem twardo uderzając o ściółkę. Zaskomlałem. Bolało, ale chyba nie stało mi się nic poważnego. Wstałem na równe łapy, otrzepałem się z kurzu i rozejrzałem się za zapachem, który był powodem mojego drobnego wypadku. Bolała mnie łapa i żebra, ale nie sądzę, że powinienem się tym martwić. Zaraz przejdzie.

Mój nos znów wychwycił delikatną, zimną woń. Nie należała do zwierzęcia ani rośliny. Była chłodna i dość specyficzna. Przez chwilę wdychałem ją, próbując przypomnieć sobie, skąd ją znam, ale gdy tylko w mojej głowie mignęły kolory i słony posmak na języku, nie mogłem powstrzymać ogona.

Jaskinia z kolorowymi kamieniami.

Znów rzuciłem się do biegu, tym razem nieco wolniej przez stłuczoną łapę, kierując się zapachem. Starałem się nie robić sobie nadziei, ale nic nie poradzę na to, że się cieszyłem. Tyle jej szukałem, tyle biegałem po lesie, tyle śniłem o kolorowych kamieniach, ich blasku, smaku i chłodzie. Były tak piękne, chciałem zobaczyć je znów. A teraz w końcu je odnalazłem.

Zaraz moim oczom ukazała się szczelina w twardej ziemi. Kiedy ostatnio tu byłem, byłem zdecydowanie mniejszy, ale teraz też zdołałem przecisnąć się przez dziurę. Teraz już szedłem powoli, delektując się każdym krokiem prowadzącym mnie w głąb jaskini. To tutaj. Poznaję te skały, poznaję ten zapach. Przeszedłem ciemnym korytarzem, a potem wszedłem do jaskini rozświetlonej milionem kolorów.

Jaskinia była ogromna, kamieni wciąż było tak wiele. Odniosłem wrażenie, że jest ich nawet więcej, niż było ich ostatnio. Małe, niebieskie drobinki wypełniały przestrzeń między większymi kamykami, różowymi i zielonymi. Jedne były pełne minerałów, inne tak białe, że aż raziły w oczy, a jeszcze następne były w paski. Żółć mieszała się z fioletem, róż i pomarańcz uzupełniały się, lśniący błękit przebijał się przez nie wszystkie. Chłonąłem ten widok z dudniącym sercem i merdającym ogonem. Tu jest... Tak pięknie.

Obwąchałem kamienie leżące najbliżej mnie. Jedne były szorstkie, drugie gładkie i lśniące. Przesunąłem je łapą. Bawiłem się nimi ostrożnie, nie chcąc zetrzeć ich blasku albo przypadkiem ich rozkruszyć.

W końcu jednak położyłem się powoli między odłamkami kolorowych skał. Kamienie lśniły jak gwiazdy, kolory mieniły mi się w oczach. Z jednej strony czułem się przytłoczony tym wszystkim, a z drugiej wciąż było mi mało. Rozejrzałem się po jaskini ostatni raz, a potem zamknąłem oczy, wciąż uderzając ogonem o podłoże.

Znalazłem.

If I Want To Have MemoriesWhere stories live. Discover now