Rozdział 27

47 9 32
                                    

Adel było totalnie, absolutnie, niezaprzeczalnie wstyd. Naprawdę żałowała, mocno żałowała. Bladego pojęcia też nie miała, jak w zasadzie doszło do tego nieszczęśliwego wypadku. Przecież mieli wracać do domu, Dreon spakował już strzały i odebrał ode niej ciężki łuk, który w zasadzie sam dzierżył. Bez jego pomocy nie uniosłaby go na wysokość niezbędną, by w ogóle próbować strzelić, a tymczasem jakimś cudem wypuściła strzałę. W obronie własnej, ale jednak.

Oddychała ciężko, szybko i płytko, a powietrze zdawało się ranić jej płuca od środka. Wzroku oderwać nie umiała od czerwieni, której wokół było coraz więcej i więcej. Szkarłatna krew wypływała z ran Dreona, aczkolwiek tylko jednej była niekwestionowaną autorką. W tej tkwiła strzała o długim promieniu oraz jaskrawo zielonym pierzysku, zaś grot tkwił wewnątrz ciała monarchy. I gdyby tylko udo ucierpiało, być może Adel byłaby spokojniejsza, ale zwierzę, które zaatakowało ich znienacka, ostro poharatało mężczyznę szczególnie na korpusie. 

Zanim zleciały się inne harpie zaalarmowane odgłosami walki, ta praktycznie dobiegła końca. Narusa powaliła bestię, Adel również trafiła, przynajmniej raz, ale prosto w krótki, wąski kark i prawdopodobnie ukrytą w nim tętnicę. Drugą strzałą raniła Dreona, a łowczynie oderwane od polowania dobiły stwora wielkości tygrysa. To jednak nie wystarczyło, bowiem rany odniesione przez monarchę w walce, zwłaszcza kiedy osłonił on Adel własnym ciałem, sprawiały wrażenie zbyt poważnych.

– Adel...

– Nic nie mów, idioto – zbulwersowała się na dźwięk jego słabego głosu.

Monarchę opuszczały siły, blednął, a pomoc jeszcze nie nadeszła. Adel bowiem zakazała przenosić harpia, zamiast tego wysłała, za jego poparciem, łowczynię do Terehapan po Emysei. Nikt lepiej nie znał się na leczniczych właściwościach tutejszych roślin, nikt trafniej nie opracował medykamentów. Adel przyłożyła, brudną od krwi mężczyzny, dłoń wnętrzem do jego policzka. Klęczała przy nim i bez ustanku uciskała największą z ran. Postrzałem nawet nie zawracała sobie chwilowo głowy, noga by przetrwała.

– Adel, trzeba go stąd...

– Nie! – krzyknęła piskliwie.

Dreon tracił kolory, krwi mu ubywało, a Adel nie miała pomysłu, co właściwie powinna zrobić, którą raną zająć się priorytetowo. Nawet nie zastanawiała się nad imieniem harpi próbującej zasugerować, by jednak dotransportować władcę do miasta, bo to teraz była dla niej zupełnie zbędna informacja.

– Adel, Emysei nie widać. – Narusa wylądowała tuż obok. Była równie przejęta, co rudowłosa kobieta pozbawiona skrzydeł. – Nie ma innego wyjścia, jak zabrać go do miasta.

– Ale on tego nie przetrwa – powiedziała płaczliwie. Łzy znaczyły już jej policzki, nie wstydziła się mokrych ścieżynek. Zerknęła ponownie na mężczyznę i zauważyła, że powieki mu opadły. Szloch utkwił w gardle. Niby czuła bicie serca, słabe, ale jednak, a mimo to miała ochotę rozwyć się na dobre. Ocalił jej życie, osłonił i odepchnął, gdy to monstrum szarżowało prosto na nią, wymachując łbem uzbrojonym w wielkie, ostre kły. Nie mogła tego sobie wybaczyć. – Gdzie ona, do cholery, jest?

– Może zbiera zioła – zasugerowała wcześniej przemawiająca harpia o miedzianych, krótkich włosach sięgających ramiona.

– Teraz?

– Hormia może mieć rację – stwierdziła Narusa. – Trevia mogła nie zastać jej w kwaterze, przy monumencie pramatki Takhvy ani...

– Adel – wysapał Dreon.

Słychać było, że jedno krótkie słowo wymagało od niego niemało wysiłku. W końcu mocno ucierpiał, a krwawienie nie ustało, szczególnie z paskudnej rany korpusu ciągnącej się wzdłuż żeber. Fragment ubioru, jaki Adel poświęciła, przez co obecnie paradowała prawie że toples, zajął się czerwienią.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz