Rozdział 33

47 11 40
                                    

Adel nie umiała spać. Wierciła się z boku na bok, ale żadna przyjęta pozycja nie ułatwiła dziewczęciu zmrużenia oka. Raz, było jej niewygodnie, a dwa przed oczami cały czas miała rannego, konającego Dreona. Krew brudziła jej dłonie, by złączyć się w jedną, spójną całość.

Wstała z twardego, kamiennego łoża. Przywykła już nawet do skalnych mebli, które specjalnie dla niej zmiękczono ściółką. Objęła się, potarła ramiona, by kolejno wychylić nos z komnaty. Neirisa nie pilnowała wejścia, nikt nie pilnował. Odkąd postawiła wszystko na jedną kartę i podjęła wysiłek w celu ocalenia monarchy, wiele się zmieniło. Problemu nastręczało uwierzenie, że upłynęło dopiero kilka dni.

Boso przeszła drążony w skale korytarz. Szła w półmroku, nie zapalała lamp, a świetliki umiejscowione w kryształach, które regularnie doglądano, a także poddawano renowacji, rzucały tylko lekką, senną łunę. Minęła wejście do królewskiej komnaty. Jej pokój znajdował się kawałek dalej, niejako za ścianą, ale nigdy jeszcze nie odwiedziła sypialni monarchy. Nie miała ku temu podstaw.

Wreszcie dotarła do dużego pomieszczenia. Tutaj Dreon spędzał znaczną część dnia, tu jadali wspólne posiłki. Na widok stołu Adel bezwiednie przywołała w pamięci jedną z ich wielu rozmów. Tą, gdy chwilę później wyczuła Jasmin i wybiegła. Od zniknięcia energii przyjaciółki podobne połączenie więcej nie nastąpiło, chociaż sama bardzo starała się nawiązać więź.

– Legra Adel?

Wywołana uniosła głowę i spojrzenie skrzyżowała z jedną ze strażniczek strzegących wejścia do zamku. Lisana spała, jej kompanka również, ale zmiana czuwała dalej. Bezpieczeństwo króla stanowiło priorytet.

– Belsira.

– Wszystko dobrze?

Belsira wykazywała olbrzymią troskę. Podobnie jak towarzysząca jej podczas warty Orayre, lecz druga tylko czujnie i z błyskiem zmartwienia obserwowała mieszkankę zamku. To posiadaczka jasnoszarych skrzydeł dopytywała i drążyła przy każdym spotkaniu.

– Tak, tylko potrzebuję się przewietrzyć.

– Nie lepiej skorzystać z tarasu, legra Adel?

– Niby tak, ale... Chyba zwyczajnie o tym nie pomyślałam.

Adel uśmiechnęła się słabo, po czym ruszyła w dalszą drogę. Sama nie wiedziała, gdzie dokładnie chciała zajść. Wyszła na zewnątrz, rozpuszczone włosy rozwiał wiatr. Nocny chłód nie doskwierał aż tak bardzo, ale gdy tylko opuściła zamkową kwaterę, odczuła różnicę temperatur. Potarła własne ramiona i zeszła ostrożnie stopniami w dół.

Terehapan w nocy spało, mało kto był na nogach, a już prawie nikt nie zajmował się pracą. Do tego wykorzystywali dzień. Społeczność Uskrzydlonych wstawała wcześnie, częstokroć przed wschodem Urby, ale na spoczynek udawali się tuż po zmierzchu. Wieczorne modły stanowiły ostatni moment, kiedy mieszkańcy kręcili się po mieście. Później niknęli we własnych kwaterach, spożywali wieczerze i układali się do spoczynku.

Droga od ostatniego stopnia przed monument nie zajęła wiele. Obelisk utożsamiający pramatkę Takhvę znajdował się niby to pośrodku miasta, ale Adel zdawało się, że jednak bliżej mu do zamku niż innych kwater. Najdalej chyba znajdowało się Altmor, w stronę którego zerknęła przelotnie. Podeszła przed ołtarz, opuszkami przesunęła po blacie. Uniosła głowę, zadarła ją wysoko, lecz stąd nie dostrzegła spojrzenia pramatki wszystkich harpii.

– Vargass Takhva – szepnęła cicho i z ciężkim sercem.

Doskonale pamiętała obrządki wykonywane w domu Burnsów. Niekiedy brała w nich udział wraz z Jasmin, w końcu były siostrami. Adel przymknęła powieki, myślami wróciła do czasu, gdy jej życie po raz pierwszy sypnęło się w gruzy.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz