Rozdział 5

54 13 74
                                    

Sallos wybitnie mało czasu spędzał w domu. Wracał głównie na noc, zaś po śniadaniu bądź bliżej pory obiadowej ruszał dalej. Nawet jak na wykształconego półboga panującego nad swoją mocą nie potrafił długich odcinków przebrnąć ciągiem. Dawni półbogowie podobno bez trudu przemieszczali się na potężne odległości, zaś bez różnicy było im, czy akuratnie zamierzali dostać się z Mangalii do Uryntu, czy jeszcze dalej do miast sfery Paremintase podlegających Iposowi.

Nie mógł jednak zostawić aktualnej sytuacji bez odzewu oraz próby zmiany losu, który sprawiał wrażenie nieuchronnego. Dzisiaj zamierzał zawitać do władcy Kaar Paramush, pomówić z Iposem. Miał nadzieję, że władający oddzielną sferą mężczyzna, w przeciwieństwie do Pajmona, poprze jego wniosek. W końcu kiedyś wsparł swym głosem Oriasa, który pragnął popełnić najgorszą możliwą głupotę i ożenić się ze skrzydlatą pokraką. Teraz chodziło o więcej niż kaprys.

– Wychodzisz? – spokojny, stonowany głos Dajeny dotarł do uszu mężczyzny. Zerknął na nią, dziwiąc się niepomiernie, jak spokojna była przez kilka ostatnich dni. Podeszła bliżej. Wzrokiem błądziła poniżej linii jego oczu, co czyniła od pamiętnego przedpołudnia, gdy wręczył jej przykładną lekcję prawidłowego zachowania małżonki. – Ostatnio niemal cię nie ma.

– Tęsknisz?

Niemal wypluł pytanie. Wolał nawet nie myśleć, co tu się wyprawiało, gdy on dokładał starań, aby ocalić życie córki. Nieswojej. Żona nie wytykała mu już, że Okame jest ledwie jego bratanicą, pilnując języka w dwójnasób mocniej. Jednakże tylko głupiec nie znałby przyczyny nagłego posłuszeństwa oraz podejrzanej uległości.

– A jeśli tak?

Ujął jej podbródek. Od zawsze uważał, że ojciec sprawił mu śliczną żonę. Zachwycając się urodą Dajeny, często zapominał, jak dwulicowy posiadała charakter. Obiecał sobie więcej nie popełnić tego błędu, nawet jeśli wysłyszał w jej głosie coś, co uznać mógłby naiwnie za troskę bądź namiastkę czułości.

– Nie uwierzyłbym.

Chwyciła między zęby dolną wargę, lekko ją przygryzając. Pragnął sam to zrobić. Wszak pożądał Dajeny, ale emanujący od niej wieczny chłód sprawił, że od dawna stopniowo godził się z rzeczywistością. Nie kochała go i wcale nie chodziło tylko o jej pruderyjny charakter, zaś on chyba wreszcie dojrzał do tego, by pogodzić się z porażką. 

– To twój wybór, Sallosie – rzekła cicho, lecz słyszalnie.

– Obyś tylko nie próbowała wodzić mnie za nos, Dajeno – ostrzegł, obniżając niebezpiecznie tonację głosu. – Wiedz, że jeśli zastanę cię zbyt blisko innego mężczyzny...

– Nie ma innego – odparła łagodnie. Zbyt łagodnie jak na gust półboga. Zmrużył oczy, prześwietlając kobietę spojrzeniem. Ewidentnie posiadała do ukrycia jakiś grzech wobec niego, a choć obiecał sobie nie drążyć wśród jej tajemnic, uznał, iż chętnie zweryfikowałby, co robiła w ostatnim czasie. Wątpił, aby spędzała całe dnie w komnacie, a do Okame też niemal nie zaglądała. Wiedział o tym, gdyż wczoraj po powrocie do domu zawitał do pasierbicy, zdumionej odwiedzinami. – Ja już mam męża.

– Chciałbym ci wierzyć.

– Więc uwierz.

Dłonie ułożyła na mięśniach jego korpusu i przesunęła nimi w górę po materiale koszuli. Czekał przez moment, co uczyni dalej i jak daleko się posunie, ale Dajena nie zrobiła wiele więcej. Nikła, drobna pieszczota, której znaczenia Nieśmiertelny nie był pewien, skończyła się, nim właściwie została rozpoczęta. Zasznurował usta, uznając się bezrozumnym idiotą, skoro naprawdę oczekiwał czegoś więcej, jakby nie zdążył poznać dostatecznie dobrze połowicy w przeciągu minionego millenium.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz