Rozdział 24

46 10 24
                                    

Dreon zajął miejsce za ludzką kobietą i otoczył ją rękami. Tylko korpusem przywarł do pleców niewiasty, przez co bez trudu wyczuwał nienaturalne napięcie jej mięśni. Między palcami dzierżył łuk oraz niewielką strzałę. Drewniany promień wynosił raptem tyle, co odcinek mierzony od najdalej wysuniętego opuszka po łokieć, z kolei zwieńczało go zielonkawe pierzysko o jaskrawym odcieniu. Po przeciwnej stronie spoczywał długi oraz wąski grot o mocno zaostrzonym czubie.

– Skoro przyjrzałaś się dobrze, jak ja to robię, złap teraz strzałę dokładnie w ten sam sposób – wydał polecenie.

Niepewnie przejęła łuk. Mahoniowe drewno lśniło w słońcu, jakby świeżo je polakierowano, natomiast cięciwę stanowiła smukła, aczkolwiek giętka żyłka owinięta wokół wiotkich końcówek zawiniętych nieco w przeciwne od siebie strony. Jedna prowadziła ku górze, druga skręcała w stronę ziemi. Pomógł jej ustawić poprawnie dłonie, jak również pochwycić pocisk o charakterystycznym pierzysku.

– Jakoś nie jestem pewna.

– Skup się i nie myśl – polecił stanowczo. Pochylił się przy tym na tyle, by komendy wydawać prosto do ucha pozbawionej skrzydeł niewiasty. – Najpierw i tak nauczyć musisz się celować.

– A jak naprawdę w coś trafię?

– Wtedy powierzymy twój pierwszy łów Takhvie – obwieścił i nawet się przy tym nie zawahał.

Zaskoczona zerknęła na Dreona. Nieplanowanie wypuściła strzałę, która wysunęła się spomiędzy jej palców i poszybowała przed siebie. Lot miała krótki, nierówny, szybko spadła, a grot przesunął po glebie, zamiast wbić się w ziemię. Niespełna dwa duże kroki dzieliły łuczniczkę od utraconej strzały.

– Ja...

Adel zmieszała się. Towarzyszące im harpie czujnie obserwowały jej poczynania do tego stopnia, iż zaczynała wierzyć, że całe polowanie zeszło na drugi plan. Teraz wszyscy zgromadzeni zdawali się ciekawi jej umiejętności. Opuściła łuk i pozwoliła ogarnąć się zażenowaniu. Oczami wyobraźni wydziała wyniosłość emanującą z triumfującego oblicza Almare, która od razu przystąpiłaby do dalszego przekonywania władcy, by więcej poza osadę jej nie wypuszczał.

– Spokojnie, to nic takiego – rzekł, czym wyrwał ją z zamyślenia.

Chrząknęła, jakby usiłowała przeczyścić gardło. W rzeczywistości opanowanie mężczyzny, a także wyrażana przez niego wyrozumiałość jeszcze mocniej mąciły w głowie Adel. Nie takim go znała, a przynajmniej nie takim chciała znać.

– Nic takiego? – prychnęła skonfundowana. Zamrugała szybko, odganiając gromadzące się pod powiekami łzy. Poczucie niskiej wartości, beznadziei doświadczanej od śmierci ojca uderzyło w nią ze zdwojoną mocą. Kolejny raz z czymś sobie nie radziła. – Co tu mówić o celności, jak moje strzały nawet pięciu metrów nie przelecą?

Przygryzła wargę tuż po tym, jak spuściła nisko głowę. Zrezygnowała z obserwowania Narusy, która zdążyła już po strzałę spoczywającą tuż przed nimi na ziemi. Wzrok wbiła w trawę, zieloną i soczystą, podobną do tej, jaka niedawno pełniła rolę opatrunku rannego żołnierza prowadzącego ich przed oblicza swych władców.

Aż do niedawna pewna nie była, czy żałowała, że jednak nie dotarła do owej Mangalii. Teraz jednak, gdy swobodnie mogła korzystać z dostępności całej okolicznej natury i zobaczyć nieco więcej niż skalne klify Terehapan, cieszyła się z imitacji wolności. Nawet jeśli borykać miała się z brakiem życzliwości co poniektórych harpii. Ziemia wokół zdawała się nieskażona człowiekiem, niebo czyste, a okolica spokojna.

Być może w innych okolicznościach wybrałaby się tutaj na piknik, aczkolwiek chwilowo idea ta pozostawała w kwestii marzeń. Fantazją było sądzić, że kiedykolwiek otrzyma możliwość zasiąść tutaj w spokoju na kocu razem z przyjaciółką i spożyć choćby skromny posiłek. Tęskniła za dawną beztroską dzieloną z Jas.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz