Rozdział 4

55 12 42
                                    

Z trudem łapała oddech. Bolało ją dosłownie wszystko, a dodatkowo ciało posiadała odrętwiałe. Zwisała zawieszona po skosie twarzą do ziemi, z głową ulokowaną znacznie wyżej niż stopy na ziemistych łańcuchach, zaś błotne okowy oplatały ciasno nadgarstki oraz kostki. Usta spierzchły dawno temu i w zasadzie konała z głodu, choć do końca nie umiała określić, czy to przyrastający do kręgosłupa żołądek przybliżał ją do zgonu, czy liczne rany zdobiące nagie ciało.

Belion odarł ją nie tylko z godności. Szybko pozbawił więźniarkę stroju, choć po licznych, błotnych razach i podtopieniach nie czuła się naga. Skórę oblepiała brudna, gęsta maź przesłaniająca skutecznie partie, które każda porządna, pruderyjna dama pragnęłaby zakryć. Co więcej, ta sama substancja wywoływała paskudny ból oraz pieczenie wokół ran i zadrapań. Była niemal pewna, że jeśli nie zabije jej głód ani nawet ilość otrzymanych razów, zrobi to zakażenie i sepsa.

– Przyznaję, wytrwała jesteś – powiedział wkraczający do groty starzec. Nie przebywał z nią notorycznie, lecz pozostawiał pod okiem błotnych golemów. Wtedy mogła odetchnąć, gdyż same z siebie te stwory jej nie dręczyły. Stawały się bezlitosne, kiedy wracał ich przywódca. Czasem zastanawiała się, czy to nie on nimi sterował, wysługując niczym marionetkami, gdyż pozbawione obecności Beliona golemy zachowywały się ospale oraz flegmatycznie. – Sądziłem, że zdołam cię już złamać.

– Zabić – szepnęła. W ustach miała Saharę, prawie że gryzła pustynny piach, ale to i tak było lepsze niż bagnisty posmak ziemi, kiedy próbowano ją podtopić. Uniosła nieznacznie głowę, by móc patrzeć w twarz kata, zaś oblepione strąki opadły na jej utytłane błockiem oblicze. – Chcesz mnie zabić.

– Chcę tylko przetestować – mruknął swoim chorobliwym akcentem. Tak wypowiadali się psychopaci zafascynowani ofiarą. – Taka gratka rzadko się zdarza, a jak żyję, nie spotkałem jeszcze istoty spoza Eserbert. Tutejsi ludzie z kolei są... cóż, dużo bardziej krusi od ciebie.

– Jesteś... skurwielem – rzekła ostatkami sił.

Cokolwiek uderzyło dziewczynę w twarz, odrzucając głowę w bok, nie była to ręka. Jasmin sądziła, że policzek otrzymała błotną wicią będącą tworem wykreowanym mocą przetrzymującego ją półboga. Mężczyzna panował nad ziemią, co szybko pojęła. Plunęła krwią, która niemal natychmiast wniknęła w podłoże.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem – zakomunikował demonicznie.

– Ja z tobą też nie – szepnęła.

Obraz zamazywał się jej przed oczami. Otaczające zewsząd skalne ściany tańczyły, falując, jakby wcale nie zostały wykonane z litego materiału. Lekko dźwignęła kącik. Nie chciała umierać, zaś drzemiąca w niej cząstka nakazywała trzymać gardę oraz wysoko uniesione czoło do samego końca. W żyłach wszak krążyło jeszcze kilka kropel krwi pchającej do walki.

Złowieszczy śmiech rozniósł się echem po jaskini. Skrzywiła się, a gdyby nie trzymające Jasmin kajdany, zgięłaby się w pół. Silnym uderzeniem golumowej pięści poczęstował ją stojący tuż obok stwór. Cokolwiek wypluła tym razem, również wsiąkło w ziemię. Łzy wezbrały pod powiekami, ale zacisnęła zęby. Jeśli miała zginąć, to z godnością.

– Na twoim miejscu bym nie pyskował. – Poczuła, jak zmienia pozycję. Dzięki swym zdolnościom Belion mógł manipulować dowolnie jej ułożeniem. Dźwignął ją nieznacznie, wyżej unosząc głowę i tym samym prostując sylwetkę zawieszoną jeszcze przed momentem po skosie. – Chyba że śpieszno ci do Allocesa.

– Zabiję cię – zagroziła, cedząc słowa. – Gdy tylko zdejmiesz mi kajdany.

– Skarbie... – musnął kciukiem brudny policzek. Cały czas patrzył prosto w błękitne oczy. – Nigdy ci ich nie zdejmę. Nawet po śmierci, gdy wreszcie porzucę cię jako projekt badawczy, zgnijesz w tych murach i w tych okowach.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz