Rozdział 47

35 8 8
                                    

Wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność, a nawet zawieszony na niebie księżyc nie zdołał rozświetlić mroków puszczy. Otaksowała pobliskie otoczenie, znajomemu ciepłu pozwoliła rozgościć się w duszy. Pamiętała uczucia, które miotały nią tamtego dnia sprzed millenium, gdy na jej drodze stanął Ghotom. Nie pomyślałaby wtedy, że los tak z niej zadrwi i we wrogu znajdzie przyjaciela, a przynajmniej sojusznika.

Dłońmi potarła ramiona. Zastosowała się do rady towarzysza i zgodnie z nią włożyła skąpą suknię odkrywającą znaczną część pobladłego ciała. Nie przewidziała tylko, że nocny chłód da się jej we znaki, inaczej wzięłaby z sobą szal. Tymczasem marzła podczas oczekiwania na efekty poczynań towarzysza, który kolejną tidę mamrotał coś w bezruchu z dłońmi skierowanymi ku ziemi.

Nie rozróżniała poszczególnych słów, aczkolwiek inkantacja brzmiała obco. W jakimkolwiek języku przemawiał, nie stosował żadnego ze znanych Natrii dialektów, a przyznać musiała, iż biegle znała podstawowe języki Eserbert. Ciekawa była, dokąd zaprowadzi ich ta nocna ekspedycja w mroki Przeklętego Lasu, szczególnie że sądziła, iż obiorą nieco inny kierunek. Spalone ziemie zamieszkiwały ludy, które Ghotom koniecznie chciał ujrzeć u swego boku w nadchodzącej walce o władzę.

Oparła głowę o pień kurmuram, na gałęzi którego zajmowała miejsce. Z góry miała doskonały widok na spowitego mrokiem mężczyznę mamroczącego nieznane jej uroki. Obniżyła powieki, kiedy zarejestrowała dopadającą ją senność, lecz nie chciała niczego przegapić, a bała się, że zaśnie, gdy wreszcie Ghotom osiągnie cel.

Wibracja. Krótka i nikła pulsacja rozeszła się wzdłuż drzewa, ciągnąc od korzeni w górę. Drgania przywołały ją do rzeczywistości, ponieważ komunikowały, że coś wreszcie zaczęło się zmieniać. Odchyliła się, bacznie obserwowała przestrzeń wokół swego mistrza. Musiała nadwyrężyć wzrok, by dojrzeć, jak drga ziemia, zanim nikłe wstrząsy przerodziły się w prawdziwe trzęsienie.

Wstała, skupiła się na utrzymaniu równowagi. Coś docierało do nich spod ziemi, a Natria bladego pojęcia nie miała, co dokładnie się działo. Zwróciła twarz ku brunetowi, gdy ten w mgnieniu oka pojawił się obok. Z gracją i lekkością przystanął na tej samej gałęzi, zaś nim się spostrzegła, wziął ją na ręce, po czym oboje znaleźli się dalej, wyżej.

– Co się dzieje?

– Mówiłem przecież – odparł, wgapiając się w miejsce, które ledwie przed momentem opuścił.

– Owszem, ale sądziłam, że ruszamy na Spalone Ziemie – wyznała uczciwie. – Mieliśmy zawezwać tamtejsze ludy do walki.

– I tak też uczynimy.

– To dlaczego...?

Nie dokończyła pytania. Ruchem głowy wskazał miejsce, gdzie ziemia rozwarła swe podwoje, podzieliła na dwoje, a skarpy utworzyły głęboki kanion. Przysięgłaby, iż ponad dołem unosiły się gęste, toksyczne opary, ale mogła swobodnie czerpać w płuca powietrza. Uważniej zlustrowała dziurę, gdy olbrzymia łapa wystrzeliła z czeluści i zatopiła ogromniaste szpony w glebie. Ryk rozciął powietrze, a wychodzące z ziemskich odmętów monstra głośno komunikowały swe przybycie.

Natria sądziła pierwej, iż tylko jeden potwór stanie przed nimi, lecz koniec końców naliczyła ich tuzin i jeden. Trzynaście kolosów górowało nad znaczną częścią kurmuram. Oszacowała, iż większość z nich miała po trzydzieści łokci długości, podczas gdy największy sięgał około czterdziestu łokci.

Pamiętała te stworzenia. Dwunożne olbrzymy przemieszczające się na łapach o obwodzie dorównującym szerokim pniom matorysów porastających równinę na zachód od Mangalii. Troje dorosłych ludzi ledwie objęłoby jeden ramionami, by trzymać się za ręce. Masywny korpus powlekała chropowata skóra utworzona z wypustek. Te najbardziej wystające spoza ciała tworzyły linię kręgosłupa zhalera i schodziły aż do czubka grubego ogona, który zwykle sunął ciężko po ziemi.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz