Rozdział 34

59 9 34
                                    

Po ostatnich doznaniach Natria miała problem się poruszyć. Ciało bolało, mięśnie paliły, każdy najdrobniejszy ruch wywoływał dyskomfort. Ghotom nie oszczędzał ani sobie, ani jej, ale nie prosiła, by przestał. Zagryzła zęby, zezwoliła na wszystko, zaś w myślach niczym mantrę powtarzała, że to tylko przejściowe.

Łzy starła z policzka, gdy wreszcie stracił nią zainteresowanie. Słabość okazała dopiero w samotności. Twarz oglądała w zwierciadle, lecz nie w Akhii, tylko w wieży górującej nad Akeane.

Czerwona miejscami skóra piekła, nawet ta zasłonięta przed światem. Pręgi przesłoniła skromną, zabudowaną suknią ciągnącą się aż do stóp, opadającą zgrabnie na eleganckie, wysokie szpilki. W innych okolicznościach może przypominałaby damę, lecz obecnie usiłowała tylko powstrzymać drżenie ciała oraz stłumić cisnący się do gardła szloch.

Kazał zweryfikować stan armii, orkowie szykujący dotychczas broń mieli przysposabiać się do wojny. Nie chciał dłużej czekać, a wojska były niemal gotowe. Ostatnie poprawki i liczyła, że wreszcie wyruszą.

Obróciła się gwałtownie, gdy tylko wyczuła za sobą cudzą obecność. Dotąd w wieży nie przyjmowała nikogo. Kontaktowała się z orkami albo w komnatach na niższych pułapach, albo w mieście, aczkolwiek w Akeane odwiedziny ograniczała głównie do kuźni. Tam jeszcze mogła oddychać pełną piersią. O ile bowiem ceniła sobie mrok, o tyle odór drażnił jej płuca.

Zlustrowała sylwetkę gościa, którego z pewnością nie oczekiwała. Jak na razie tylko ona witała u niego, mimo że wieżę to on wskazał na siedzibę wiedźmy. Zacisnęła wargi, tylko tak mogła sprawić, by nie drżały. Wciąż nie doszła do siebie, mimo że w duchu jak modlitwę recytowała same motywacyjne cytaty. Zamrugała, zmusiła usta do przybrania kształtu wyrażającego uśmiech.

– Nie cieszy cię mój widok, Natrio? – spytał.

W komnacie pełniącej póki co funkcję jej prywatnego azylu pierwszy raz poczuła się niekomfortowo. Ghotom przytłaczał swą osobą, zwłaszcza teraz. Przed oczami stanęły ostatnie chwile, gdy folgował sobie i używał kosztem jej ciała, w uszach wybrzmiały krzyki przesycone bólem. Z trudem wzięła się w garść, aczkolwiek wymagało to od niej samodzielnego wymierzenia sobie mentalnego policzka.

– Jakże by inaczej – skłamała. – Zwyczajnie nie spodziewałam się wizyty.

– Uznałem za stosowne sprawdzić stan twych dokonań – rzekł, podchodząc przy tym do okna. Odsłonił zasłonę, wpuścił nieco światła przez zakurzoną szybę do pomieszczenia. Skrzywiła się, lecz tylko na moment. Z nienaturalną sztywnością podeszła bliżej, przemierzając długość izby i zatrzymała się tuż obok mężczyzny. – Imponujące. Uwijają się pod twymi rozkazami niczym arwuki – podsumował z uznaniem.

– Są niemal gotowi – zapewniła.

– Niemal – powtórzył. Potarł dłonią podbródek, podczas gdy rozważał słowa towarzyszki. – Chciałbym podzielać twój optymizm, Natrio, ale to tylko garstka. Gdzie reszta?

– Reszta?

– Nie wezwałaś sług ze Spalonych Ziem? – spytał. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zmarnowałaś potencjał, jaki ciągnie się od Pano Iruth po Ylzronth?

– Zawezwałam – zapewniła pewnym głosem. – Ale tylko orkowie z Xonem postanowili dołączyć.

Brew Ghotoma powędrowała do góry w zdumieniu. Nie na taką informację liczył. Zakładał, że mroczne istoty z całych Spalonych Ziem odpowiedzą na apel.

Zacmokał z niezadowoleniem. Natria żywiła nadzieję, że nie okaże jej fizycznie swego rozczarowania. Obrócił się twarzą do niej. Przełknęła. Granatowe oko niczego nie zdradzało, patrzyło tylko obojętnie, lecz czerwone, gdzie ciągnęła się duża na prawie pół twarzy blizna oparzeniowa, przyprawiało ją o dreszcze.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz