42 Chata w lesie

982 51 67
                                    

pov: Alexander

Noemi była w ciąży. Chyba nigdy wcześniej nie czułem takiej radości, jak na dźwięk słów lekarza. Zaraz jednak do mojego serca wkradł się cholerny niepokój o nią i o dziecko. Sytuacja była trudna. Gdy tylko dobiegłem do miejsca w którym ją krzywdzili, bez zastanowienia zacząłem strzelać. Ochroniarz biegnący za mną nie miał szans mnie powstrzymać.

Dwóch zabiłem na miejscu, trzeciego raniłem tak, że nie był w stanie uciec. Chciałem go potem przesłuchać, ale gdy Emi potwierdziła, że straciła dziecko, było mi wszystko jedno. Śmieć miał zginąć jak i reszta.

Całą noc delikatnie przytulałem moją kochaną kobietę. Spała bardzo niespokojnie i byłem pewien, że wydarzenia dzisiejszego dnia jeszcze długo będą do niej wracać.

Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie trzymać dłoni na jej brzuchu. Wyobrażałem sobie wtedy, jakby to było, gdyby ten wieczór skończył się inaczej.

Jakby to było, gdyby moje dziecko przeżyło.

Noemi byłaby wspaniałą matką. Widziałem, jak opiekowała się siostrzenicą wtedy w parku: była cierpliwa, wyrozumiała i bardzo troskliwa dla dziecka siostry. Gdy Mitchell chciał skrzywdzić dziewczynkę, Emi była gotowa się poświęcić, żeby tylko ją ratować przed krzywdą, jakiej sama doznała w przeszłości.

Dla naszego dziecka byłaby taka sama: kochająca, oddana. Najlepsza.

Ja też starałbym się ze wszystkich sił, żeby oboje byli zadowoleni. Zaczynałem rozumieć Briana i tą jego obsesję na punkcie córki, zapewne nie byłbym inny.

Niestety Emi nie chciała mnie w swoim życiu. Przyznała, że miałem o niczym nie wiedzieć. Chciała wyjechać z moim dzieckiem i wykreślić mnie z jego życia.

Byłem tak wściekły, że musiałem szybko opuścić jej mieszkanie. Gdy tylko wyszedłem z kamienicy, ruszyłem do obskurnego parku, znajdującego się niedaleko.

- Masz nie reagować, rozumiesz – poleciłem ochroniarzowi. Chciałem, żeby napatoczył się ktoś, na kim będę mógł wyładować swoją złość. Marzyłem, żeby coś zniszczyć, żeby uderzać, aż nic z tego nie zostanie.

Noemi była naiwna wierząc w to, że dałaby radę gdziekolwiek ode mnie uciec. Nie było takiej opcji, żebym jej nie znalazł. Nie z moimi możliwościami. Sam fakt, że byłem dla niej tak bardzo nieważny, że z łatwością by się mnie pozbyła, bolał najbardziej. I kłamstwo. Wiedziała, że nienawidzę kłamstw, a chciała mnie oszukać z premedytacją. Nie była taka idealna, za jaką ją miałem.

Na moje nieszczęście wszystkie podejrzane typy z parku kurczyli się na mój widok i chyłkiem uciekli ze ścieżki, żeby tylko nie spotkać mnie twarzą w twarz. Musiałem naprawdę wyglądać na cholernie wściekłego, bo nawet banda łysych gnojków w dresach unikała mojego spojrzenia, gdy przechodziłem koło ławki, którą właśnie demolowali.

 Na mój widok po prostu zebrali się i odeszli. Chuje. A tak chciałem komuś przyjebać.

Ostatnią siłą woli powstrzymuję się, żeby nie ruszyć do Detroit i wtargnąć do domu pierdolonego Hopkinsa. Powtarzam sobie kilkadziesiąt razy w głowie, że jutro zrobię z nim wszystko to, o czym myślałem od kiedy dowiedziałem się prawdy o mamie. Jutro. Po pogrzebie Setha. Taki był plan i musiałem się tego trzymać. Nie mogłem spieprzyć kilku tygodni pracy tylko dlatego, że pragnąłem jak najszybciej zobaczyć wykrwawiającego się Hopkinsa. Zobaczę wszystko. Jutro.

Po godzinie ochłonąłem na tyle, żeby wrócić do mieszkania Noemi. Złamała mi serce, a ja jak ten idiota nie potrafiłem jej zostawić, bo przecież była w takim stanie, że to mogłoby być dla niej niebezpieczne. Nie chciała mnie i nie zamierzałem się jej narzucać. Nie planowałem dotykać jej, ani tym bardziej całować. Chciałem oddać klucze, które cały czas ciążyły mi w kieszeni. Pewnie nawet nie zauważyła, że je zabrałem. Sam zorientowałem się dopiero w parku.

Mistake [18+] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz