Harry Pov:
Zrobiłem to i jestem z siebie zadowolony. Nie dlatego, że teraz mam spokój, ale dlatego że byłem jej pierwszy. Być może ostatnim. Jest już ranek, a ona w dalszym ciągu leży w moich objęciach. Szybko zasnęła, więc wyrzuciłem zakrwawione prześcieradło. Pewnie by się zawstydziła, a nie chcę by było jej głupio w mojej obecności. Naprawdę ją kocham.
W końcu poczułem jak się rusza. Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Chyba to poczuła bo zachichotała. Schowałem głowę w zagłębieniu jej szyi obdarowując ją pocałunkami.
- Cześć Harry- uwielbiam to! Mogła by wypowiadać moje imię tym swoim zachrypniętym głosem każdego ranka. Jest taka słodka. Powiedziałem słodka? Jest z tobą źle Styles.
- Hej April.
- Muszę wstać, a tak mi się nie chcę- mamroczę.
- To nie wstawaj.
- Ale pojadę odwiedzić ciocię. Mamy dzisiaj dzień wolny, więc co mi szkodzi?- o nie, nie, nie! Jeśli tam pojedzie będzie przy niej ten kutas Roger. Nie pozwolę na to! Tak bardzo nienawidzę tego szmaciarza.
- Podwiozę cię i nie wymiguj mi się od tej przejażdżki- przewraca oczami, a ja całuję ją w policzek. Zaczynamy się zbierać. Pozwoliła mi jechać z nią! To istny cud ludzie. Wstałem i zacząłem się ubierać. Ap nawet nie drgnęła. Spojrzałem pytająco w stronę dziewczyny.
- Coś nie tak?- pytam zapinając swoje spodnie.
- Boli- mówi, a na jej twarzy ukazują się rumieńce. Kurwa! Zapomniałem, że będzie ją potem boleć. Podchodzę i wyciągam do niej rękę.
- Pomogę ci.
April Pov:
Piecze, boli, po prostu odczuwam dyskomfort. Gdyby nie pomoc chłopaka w ogóle nie ruszyłabym swojego tyła z tego łóżka. Widzę, że kiedy poszłam spać wyrzucił prześcieradło. I tak się wstydzę, ale jestem zadowolona. Kocham go i to bardzo.
Podjeżdżamy do akademika. Umyłam się u Harry'ego i zjadłam pyszne śniadanie. Pozwoliłam mu jechać ze sobą. Wolę nie tłuc się pociągiem bo nawet nie wiem o której jest. Kiedy ta organizacja zniknęła? Szybko zakładam na siebie czarne dżinsy i beżowy, wełniany sweterek z czarnym napisem ,,LOL". Ubieram jeszcze air force i wychodzimy. Czuję, że to będzie długie dwie godziny.
W końcu zajeżdżamy pod dom. W czasie drogi ciągle się wygłupialiśmy. Harry poprosił mnie o płytę Bastille. Widocznie przypadli mu do gustu. Znowu znajduję się przed tym małym domkiem. Jego kolor to pudrowy róż. Ciocia uwielbia ten odcień. Wychodzę z samochodu. Cholera! Zapomniałam wziąć kluczki. Pukam i dzwonię, ale nikt nie otwiera. Skoro ciocia źle się czuję może spać.
- Pani Diana jest w szpitalu młoda damo- zauważam sąsiadkę. To pani Potter.
- Dzień Dobry. Przecież podobno wróciła- nie rozumiem. Roger zaledwie dwa dni temu mówił, że już wróciła.
- O to ty April! Nie rozpoznałam cię cukiereczku. Trzymają ją tam już dobry miesiąc- mówi przewracając oczami. Czemu ten idiota mnie okłamał! Miesiąc? To coś cholernie poważnego bo ot tak nie trzymają zdrowych pań.
- Dziękuję pani. Miłego dnia życzę- skinęłam w jej stronę głową. Od razu z Harrym ruszyliśmy do szpitala. Jest tu tylko jeden do, którego mogli zawieść ciocię. Nic mi tu nie pasuję. Boże! Podczas, gdy ona leży chora ja piję i świetnie się bawię. Jestem beznadziejna!
Szybko znajdujemy się pod szpitalem. Od razu wybiegam z samochodu i kieruję się do recepcji. Miła kobieta kieruję mnie do sali numer sto pięć. Proszę Harry'ego by zaczekał na mnie przed drzwiami. Pukam i wchodzę słysząc bardzo ciche ,,Proszę". Zastaję ciotkę Dianę pod szpitalną pościelą w tym okropnym łóżku. To sala tylko dla jednej osoby. Przy oknie stoi stolik, na którym jest wazon z różami. Od Rogera. Ciotka widząc moją osobę blednie. Przecież wyglądam normalnie, więc o co chodzi?
- Cześć- wyjękuję siadając na krzesełku obok łóżka.
- April- wyszeptuję. Ledwo co słyszę te słowa. Przejdę do sedna. Chcę wiedzieć na czym stoimy.
- Co ci jest? Dlaczego każesz mówić Rogerowi takie rzeczy? Okłamujesz mnie ciociu. Powiedz o co chodzi!- delikatnie staram się podnieść głos chociaż nie chcę tego robić.
- To trwa już trzy miesiące- mówi nerwowo przebierając palcami.
- Co trwa?
- Trzy miesiące temu zdiagnozowali u mnie raka trzustki- wlepiam w nią wzrok. Przestaję oddychać. Raka?
- Co proszę? Żartujesz prawda? Ciociu to nie śmieszne- głos zaczyna mi się łamać. To jakiś jebany żart. Nie wierzę w to co słyszę.
- Nie kłamię kochanie. Nie chciałam cię martwić przed wyjazdem. Ukradkiem brałam chemię i inne rzeczy. W końcu musiał nastać taki dzień jak ten, w którym nie miałam siły iść. Kazałam Rogerowi cię okłamać bo wiem, że byś się załamała.
- A teraz kurwa skaczę z radości! Czemu mi nie powiedziałaś, a jemu tak?!- krzyczę. Żeby nikt nas nie usłyszał. Kłóciłam się nią kiedy byłą chora. Chora do cholery! Ona umiera tak jak mama!
- Posłuchaj mnie kochanie. Wiem, że zerwałaś z Rogerem, ale daj mu szansę. Harry to nie chłopak dla ciebie. Zrani cię myszko.
- Nie mów teraz o tym! Masz jebanego raka! Nie możesz umrzeć, rozumiesz?- zaczynam płakać. Dlaczego wtrąca ich dwójkę w tym momencie. Chcę bym posłuchała woli zmarłej ? Nie! Ona dalej żyje. Ocieram łzy i spoglądam wściekła na ciotkę. To koszmar, albo mało śmieszny żart.
- Przemyśl to i mam jeszcze jedną sprawę. Rozmawiałam z twoim ojcem- to kompletnie mnie zatkało. Zbyt dużo informacji. Czuję się jakby mówiła mi wszystko na raz bo zaraz umrze. Nie może tego zrobić. Jest moją drugą matką. Mam coraz większe wyrzuty. Ja piłam, ćpałam i kochałam się z Harrym, a ona samotnie umiera na tym zasranym łóżku. Tak nie można!
- Czemu? Z tym pijakiem? – prycham.
- Zmienił się Ap i proszę cię. Zrób to dla mnie kochanie. Kiedy skończysz college pojedź do niego do Anglii. Zapewni ci dobre życie kotku. Naprawdę się zmienił słońce. Daj mu tę szansę.
- Koniec! Nie chcę tego słuchać. Porozmawiamy jeszcze, ale ostatnie o co chcę cię zapytać to ile ci zostało?!
- Pięć miesięcy- zaciskam usta i kiwam porozumiewająco głową. Wstaję z krzesła i opuszczam salę. Harry na mój widok natychmiast zrywa się z siedzenia. Wpadam w jego ramiona i wybucham płaczem. Jebany rak! Uderzam małymi piąstkami w klatkę piersiową Styles'a. Jakby był czemuś winny. Dzięki Bogu, że nie wypala ,,Wszystko dobrze?" bo bym mu przywaliła. Opuszczamy szpital kierując się do samochodu. Nadal płaczę nie mogąc przestać. Ta wiadomość zbiła mnie z nóg. Ciotka Diana ma jebanego raka! Na dodatek trzustki, a to znaczy, że umrze. Za pięć zasranych miesięcy! Jestem beznadziejna. Zamiast być przy niej i ją wspierać ja szlajam się z nim. Roger natomiast pilnuję by ciocia nie była samotna. Zachciało mi się wolności! Podziękuję szczerze. Mogłam iść do Waszyngtonu. Nie byłoby problemów ze spotkaniem cioci, a teraz? Dwie godziny jazdy z Seattle do tego szpitala. Nawet nie orientuję się kiedy zajmuje miejsce pasażera i ruszamy.
- Mów- w końcu się odzywa. Potrzebuję porozmawiać, ale czy aby na pewno z nim?
- Ciocia ma raka- widzę po jego twarzy, że jest tak samo wstrząśnięty jak ja. Ocieram kolejną z łez. To beznadziejne.
- I co masz zamiar zrobić Ap?
- Nie wiem. Umrze tak ja mama. Poza tym dowiedziałam się, że gadała z moim ojcem- ominę wątek kiedy kazała mi zostawić Harry'ego. Uraziła by go ta wiadomość, a dość mam wrażenia, że wszystko to moja wina.
- Jak to, po co?- pyta nie odwracając wzroku od drogi.
- Prosiła bym po ukończeniu college'u wyprowadziła się do Anglii do niego. Nie chcę- zmienił się? Człowiek się nie zmienia! Chociaż bardzo by tego pragnął zawsze zostanie coś ze starego siebie.
- Miałem ci powiedzieć.
- Co niby?- odwracam głowę do chłopaka.
- Kiedy skończę szkołę wracam do Londynu.
- Świetnie kurwa! Wszyscy mnie zostawcie!
Tego brakowało. By i on odszedł. Dlaczego życie? Czy ja byłam kiedykolwiek zła? Nie! Ale i tak dostanę bo tak musi być. Muszę poczuć smak bólu. Witam w moim świecie!
CZYTASZ
Last Dream ||H.S|| [Zakończone]
Fanfiction- Boisz się mnie? - Nie. - To dlaczego mnie nie przytulisz? - Bo wiem, że to zaboli...