*2*

4.1K 172 44
                                    

*Carl*

Po usłyszeniu w radiu, że zaczęła się apokalipsa kazałem tacie poszukać numerów do sąsiadów.
Dopiero co się wprowadziliśmy ale zdążyliśmy się zapoznać z niektórymi z nich.
Ojciec kazał się wszystkim ewakuować, ale okazało się,
że rodzice tej dziewczyny parę domów dalej wyjechali do Atlanty i jest w domu sama.
Wybiegłem i skierowałem się w stronę jej domu, gdy nagle usłyszałem dziewczęcy krzyk.
Od razu wyciągnąłem broń i ruszyłem w tamtym kierunku.
Dziwne może być, skąd 16 latek ma broń... Gdy się ma ojca policjanta takie rzeczy są dość normalne.
Gdy dobiegłem do źródła hałasu zobaczyłem, że jest to nie kto inny niż właśnie ta dziewczyna, do której szedłem.
Zaatakował ją szwendacz...
Bez wahania przestrzeliłem mu głowę.
Dziewczyna była w dużym szoku,
Usiadła na chodniku i się rozpłakała.
Nie dziwię się jej. Podszedłem do niej i ją przytuliłem.
Gdy się trochę uspokoiła przedstawiłem się i powiedziałem co się dzieje. Dziewczyna nadal lekko przestraszona również się przedstawiła i pobiegła do domu po rzeczy.

*Sofii*

Zgarnęłam wszystko co niezbędne czyli np. Ciepłe ubrania i pistolet taty.
Wyszłam i razem z Carlem pobiegliśmy do niego.
Przy samochodzie stali już jego rodzice...
-Dzień dobry.. Nazywam się Sofii
Reedus
-Cześć, jestem Rick Grimes a to moja żona Lori. Carla już znasz.
Mężczyzna miał miły ale stanowczy głos, łagodne oczy, które zdradzały niepokój i uśmiech taki sam jak u syna. Lori za to była jak moja mama, opiekuńcza i kochana.

Rick zabrał moje rzeczy do bagażnika i wsiedliśmy. Ja z Carlem siedziałam z tyłu. Samochód ruszył a ja oparłam głowę o okno i myślałam, a łzy same leciały mi z oczu.
W pewnej chwili Carl złapał mnie za rękę i uśmiechnął się ciepło.
Miałam rację, ma uśmiech po ojcu.
Ja również uśmiechnęłam się smutno i zamknęłam oczy. Po krótkiej chwili już spałam.

Obudziłam się, gdy Lori oznajmiła,
że jesteśmy już bardzo blisko firmy rodziców. Odpowiedziałam jej skinieniem głową i chciałam poprawić włosy, które wchodziły mi na oczy ale coś trzymało moją rękę.
Był to oczywiście Carl, który najwidoczniej też zasnął i nie puścił mnie przez ten cały czas.
Już sobie wyobrażałam co myśleli jego rodzice...
Obudziłam chłopaka i w tym samym momencie zatrzymaliśmy się przed wielkim budynkiem, gdzie pracowali moi rodzice. Jeszcze nigdy w Atlancie nie było tak pusto...
Zanim jednak wysiedliśmy Rick powiedział:
-Macie tutaj noże, schowajcie je za paski i w razie potrzeby celujcie w głowy szwendaczy. Widziałem, że masz pistolet Sofii... Używaj go tylko w nagłych wypadkach, amunicja jest na wagę złota. A ty Carl miej ją na oku.
Chłopak jak i ja skinęliśmy głowami i wzięliśmy noże od Ricka.

Weszliśmy przez dziurę, która została po głównych drzwiach biurowca.
Zaskakujące jest jak szybko miasto zostało zrujnowane.
Rick kazał się rozdzielić, żeby jak najszybciej znaleźć moich rodziców.
Carl poszedł z mamą a ja z jego ojcem.
Bezpieczniej jest, niż gdybym miała iść z Lori, albo Carlem.
Oni sprawdzają na wszystkich parzystych piętrach a my na nieparzystych.
Budynek miał tych pięter 12 więc trzeba się było wziąć do roboty.
Biuro moich rodziców było na pierwszym piętrze gdzie od razu z Rickiem pobiegliśmy.

Wszystko było zniszczone.
Papiery stosami walały się po podłodze, a komputery leżały całe rozwalone. Nigdzie nie było moich rodziców. Natknęliśmy się na jednego z zombie ale Rick szybko go powalił.
Przeszukaliśmy pozostałe piętra,
kuchnię i inne pomieszczenia gospodarcze, schody awaryjne i wszystkie inne pokoje w budynku ale ich nie było. Spojrzałam jeszcze przez okno, by sprawdzić czy ich samochód jest... Stał na swoim miejscu a oni bez auta by się nie ruszyli.
Nagle usłyszałam dźwięk krótkofalówki, którą Rick miał w kurtce. To była Lori, która półszeptem kazała nam szybko przyjść na samą górę.
Pobiegliśmy tam po schodach a to co zastaliśmy wręcz nas zamurowało.
Mały szwendacz klęczał nad dwoma ciałami, których resztki zjadał...
Na ten widok prawie zwymiotowałam ale Rick powiedział, że musimy być cicho bo najmniejszy dźwięk może go zwabić. Pod biurkiem w rogu pokoju siedziała Lori, a pod innym Carl.
Rick pobiegł do żony a ja do Carla,
który ze spokojem w oczach patrzył na zombiaka.
Był tylko jeden, więc Carl postanowił go rozwalić. Najpierw chciał go zwabić...
Stanął przy wejściu na schody i gwizdnął na co umarlak się odwrócił.
Łzy momentalnie stanęły mi w oczach, gdy zobaczyłam kim jest...
Od razu rozpoznałam tą niebieską bluzkę z samolotem... To był Luke,
mój mały braciszek teraz wyglądał jak prawdziwy potwór... Przegniła skóra i podarte ubranie a do tego wielka rana najprawdopodobniej od ugryzienia na ręce... Zaczął pomału zmierzać w stronę Carla. Ja zaczęłam płakać a Lori podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno.
Carl lekko zdezorientowany przeciągał to jak najdłużej ale w końcu wbił nóż w czaszkę tego co kiedyś było moim braciszkiem...
Szybko podbiegł do mnie ale ja się odsunęłam... Wciąż powtarzałam,
że go zabił... Że zabił mojego malutkiego brata... Zabił Luke'a...
Wszyscy chcieli mi wytłumaczyć, że on już wczesniej nie żył, ale ja nie słuchałam tylko wstałam i nieobecna podeszłam do ciał, które Luke zjadał...
Moje najgorsze obawy potwierdziły się, gdy zobaczyłam charakterystyczne długie, rude włosy mamy... Obok niej leżał również martwy tata.
Coś we mnie pękło, ale nie płakałam.
Wstałam i skierowałam się do wyjścia.
Carl pobiegł jak najszybciej za mną.
-Sofii posłuchaj mnie. Jest mi cholernie przykro z powodu tego co się stało i nie mogę sobie wyobrazić, jak się czujesz ale chcę żebyś pojechała z nami. Znajdziemy bezpieczne miejsce.
Wszystko się jakoś ułoży...
Proszę Sofii...

Nic nie odpowiedziałam tylko spojrzałam na niego wzrokiem bez żadnych emocji i powiedzialam tylko krótkie "ok".

Na jego twarzy mimo wszystko zaczął malować się promyk nadziei.
Gdy wychodzilśmy już z budynku koło głowy Ricka przeleciała strzała.
Spojrzęliśmy w stronę, z której nadleciała.

-Jasna cholerka myślałem, że to sztywni! Merle! Chodź tu coś ci pokaże!

Ciemno włosy mężczyzna z kuszą na ramieniu i w kamizelce przyglądał się nam cały czas celując.
Rick wyciągnął broń i teraz mięli siebie na muszcze.

Just Survive Somehow~The Walking DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz