*Sofii 8 miesięcy później*
Przez całą zimę podróżowaliśmy. Lori jest już w zaawansowanej ciąży i niedługo urodzi. Chciałabym, żeby miała bezpieczne i ciepłe miejsce do porodu. Carl już całkowicie wyzdrowiał, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co między nami wydarzyło się na farmie. Może nie było to coś wielkiego, ale mimo wszystko. Rick zrobił się bardziej stanowczy i bezwzględny. Nie podoba mi się to i trochę się o niego martwię.
Deryl nic się nie zmienił, Carol i T-Dog tak samo. Maggie i Glenn są już oficjalnie razem, Herschel i Beth są bardzo szczęśliwi z ich szczęścia.
Zatrzymaliśmy się na chwilę na drodze, żeby wybrać jakąś konkretną trasę a Rick i Deryl poszli szukać wody. Wrócili z uśmiechami na ustach, po czym powiedzieli, że znaleźli nam dobre miejsce.
Wsiedliśmy w samochody i dotarliśmy do więzienia.
Najpierw Rick i reszta oczyścili teren a potem Lori, ja i Beth mogłyśmy wejść.
Wszyscy byliśmy mega szczęśliwi, że znaleźliśmy miejsce do życia.
Na tą noc zostaliśmy na dworzu, bo środek więzienia mieli oczyścić następnego dnia, ale tutaj za ogrodzeniem jest bezpiecznie.
Rozpaliliśmy ognisko i Herschel poprosił Beth o zaśpiewanie piosenki.
Miała piękny głos. Gdy już skończyła i jeszcze chwilę rozmawialiśmy, poszliśmy spać... A raczej wszyscy oprócz mnie i Ricka, który bez przerwy chodził wzdłuż ogrodzenia. Najpierw obserwowałam mężczyznę, a potem patrzyłam w przestrzeń.
-"Nie śpisz?"
Głos Carla wyrwał mnie z zamyślenia.
-"Nie mogę, za dużo myślę."
-"O czym?"
Dobra, raz kozie śmierć...
-"O sytuacji na farmie, bo widzisz...
Nie wiem czy świadomie, czy nie ale... Pocałowałeś mnie w czoło i powiedziałeś, że wszystko się ułoży... Co miałeś wtedy na myśli? Bo wiesz..."
Jeszcze nigdy się tak nie jąkałam, nie wiedziałam co powiedzieć i bałam się jego odpowiedzi.
-"Wiesz... Bo ja, tak pamiętam wszystko i zrobiłem to zupełnie świadomie. Chodziło mi chyba o to, że nie będziesz się musiała bać... Że razem damy radę... Razem..."
Spuścił głowę i nie wiedział, co dalej mówić. Uśmiechnęłam się i złapałam jego twarz w dłonie, uniosłam kapelusz, który Rick mu dał i pocałowałam go. Delikatnie i nie długo, nie myśląc wcześniej o tym co robię.
Odsunęłam się od Carla i opuściłam głowę. Bałam się jego reakcji i w myślach krzyczałam na samą siebie za to, że najpierw robię, potem myślę.
Chłopak z szokiem patrzył na mnie a potem uśmiechnął się i mnie przytulił. Cieszyłam się, że tak wyszło.
-"I jak teraz będzie?"
Zapytałam Carla. Chłopak przez chwilę myślał i w końcu odpowiedział:
-"Będzie ciężko, ale uda się... Wszystko będzie dobrze tak? Damy sobie radę."
Uśmiechnęłam się lekko, a chłopak mnie objął. Gadaliśmy jeszcze jakieś pół godziny po czym zmęczony zasnął trzymając moją rękę.
-"Hej, chodź na chwilę"
Rick stał obok samochodów czekając na mnie.
-"Cześć, co jest?"
-"Co myślisz o tym miejscu?"
-"Myślę, że dobrze się złożyło, że tu trafiliśmy. Herschel mówił, że możemy tu siać rośliny... I jest to dobre miejsce, żeby Lori mogła urodzić dziecko."
-"Dziękuję ci bardzo za to co zrobiłaś dla mnie, Lori, dziecka... I dla Carla"
W tym momencie spojrzał się na mnie z uśmieszkiem i miną mówiącą "Kiedy ślub". Poczułam, jak moje polski robią się czerwone, Rick też to zauważył i zaczął się śmiać. Przytulił mnie tak, jak robił to mój tata.
-"A teraz idź się prześpij Buraku"
I z wesołym uśmiechem poszedł dalej sprawdzać ogrodzenie.
Ja również poszłam na swoje miejsce a mój śpiwór przesunęłam koło Carla.
Złapałam jego rękę i po chwili już spałam.Hej hej *-*
Takie romanse trochę się porobiły ale przede wszystkim do tego dążyłam od początku tego opowiadania. Zachęcam do komentowania :D
No to do zobaczenia 💜
CZYTASZ
Just Survive Somehow~The Walking Dead
FanfictionMam na imię Sofii i mam 16 lat. Mieszkam w miasteczku pod Atlantą i mam w miarę szczęśliwe życie. Do momentu, gdy po ziemi zaczęły chodzić żywe trupy. *Historia oparta na serialu i grze "The Walking Dead" Najwyżej notowane: 4 miejsce w horrory!!! (0...