*Sofii*
Dni mijały, a Carl zdrowiał. Zaczął już sam wstawać i stawiać małe kroki po domu. Na początku pomagała mu Lori, ale on się buntował, że chce być samodzielny. Typowy Carl.
Poszukiwania Sophii trwały dalej, niestety żadnych rezultatów. Nie znaleźli dziewczynki ani żywej, ani martwej.Był ciepły, słoneczny dzień, kiedy Glenn przyszedł i było widać, że coś go męczy. W końcu nie wytrzymał i powiedział
-"W stodole jest pełno sztywnych!"
Byłam wtedy w jakby obozie, który grupa rozbiła na terenie farmy bo nie chcieli przeszkadzać rodzinie Greenów. Ja nadal z nimi mieszkałam i Carl dopóki nie wyzdrowieje będzie tu spał.
Wszyscy byli w szoku a tym bardziej ja, biorąc pod uwagę to, przez jak długi czas mieszkałam z tymi ludźmi i nie wiedziałam o takiej istotnej rzeczy. Patrzyliśmy się po sobie po czym Rick wstał i zaczął kierować się do domu. Pobiegłam za nim, chciałam wszystko wiedzieć.
Mężczyzna wparował zdenerwowany do kuchni, gdzie Herschel jadł obiad.
-"Dlaczego trzymacie sztywnych w stodole?!"...
Po kłótni, która trwała przez jakieś 15 minut, Rick wyszedł z domu i skierował się w stronę obozu.
-"Jeśli chcemy tu zostać musimy akceptować jego zasady. Herschel myśli, że sztywni to wciąż ludzie, tylko chorzy, których da się wyleczyć. Próbowałem mu uświadomić, że jest inaczej ale nie chciał słuchać."
Po tych słowach Shane poszedł do domu a ja wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.
Wrócił po jakimś czasie, ale nic nie powiedział tylko wszedł od razu do swojego namiotu.Następnego dnia Rick miał rozmowę z Herschelem. Byłam wtedy w domu i usłyszałam tylko, że grupa może zostać, ale Shane albo się uspokoi, albo będzie musiał odejść.
Rick nie był zadowolony tą decyzją, ponieważ Shane był jego najlepszym przyjacielem ale ostatnio bardzo się zmienił. Był bardziej agresywny i chamski w stosunku do wszystkich a w szczególności Ricka.
Nie miałam chwilowo nic szczególnego do roboty, więc poszłam pogadać z Lori. Siedziała w swoim namiocie i patrzyła w przestrzeń. Weszłam, przywitałam się i zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. Od zombie w stodole po nasze stare życie. Przed apokalipsą.
Widziałam, że Lori coś gryzie, ale na razie nie chciałam drążyć tematu. Po jakimś czasie do namiotu wpadł Glenn wyciągając kobietę na zewnątrz. Wróciła po chwili z jakąś paczuszką w rękach. Odruchowo zapytałam o zawartość woreczka. Lori przez chwilę się wahała, ale w końcu powiedziała:
-"Obiecaj, że nikomu nie powiesz...
Wydaje mi się, że jestem w ciąży...
W woreczku są testy ciążowe i... Tabletki poronne w razie czego. Bo widzisz, jest coś o czym nie wie nikt... Kiedy Rick i Deryl byli na wypadzie i szukali Sophii.. Shane przyszedł do mojego namiotu i mnie..."
W tym momencie zaczęła płakać. Ja przytuliłam ją ze współczuciem.
Było mi tak przykro a jednocześnie byłam taka zła na Shane'a.
-"Obiecaj mi tylko, że nie weźmiesz tych tabletek. Dziecko na pewno jest Ricka i nie ma innej opcji. Urodzi się i wszyscy będą szczęśliwi tak?! Lori proszę... I powinnaś powiedzieć Rickowi o tym.."
Kobieta odmówiła. Powiedziała, że nie chce niszczyć ich przyjaźni i może po prostu za bardzo go poniosło, ale ja wiedziałam, że chodzi o coś więcej. Widziałam kiedyś jak Shane celował do Ricka, ale potem odłożył broń. Nie chciałam dodatkowo niepokoić Lori, więc tylko powiedziałam, żeby poszła zrobić ten test. Miała ich z sześć, więc robiła w odstępie 15 minut każdy. Wszystkie wyszły pozytywnie. Cieszyłam się, Lori też ale wiedziałam, że jest zmartwiona.
-"Musisz powiedzieć Rickowi, już!"
-"Nie, na razie nic mu nie mówię i proszę, żebyś ty też zachowała to w tajemnicy dobrze?"
-"Ehhh... No cóż, dobrze"
Kobieta z wyraźną ulgą podziękowała mi za to, a ja kazałam jej się położyć. Wychodząc z namiotu zabrałam tabletki poronne i wrzuciłam je do rzeki.
Usłyszałam dźwięki kłótni. Pobiegłam do źródła głosów i zobaczyłam Ricka i Herschela, którzy na metalowych uchwytach (kompletnie nie wiem jak się to nazywa Xd) trzymali dwóch sztywnych.
Na przeciw nich, czyli przed drzwiami stodoły stał Shane i krzyczał.
Na miejscu byli już wszyscy, nawet Carl o kulach. Wiedziałam, że kroi się coś złego. Podeszłam do chłopaka i ze zdenerwowaniem zapytałam, co się dzieje.
-"Shane chce zabić wszystkich szwendaczy w stodole, ale Herschel się upiera, żeby tego nie robić."
-"Jego farma, jego zasady. Shane powinien odpuścić."
-"A ja ufam Shane'owi i myślę, że to on ma rację"
*Gdybyś tylko wiedział* pomyślałam, ale tylko wzruszyłam ramionami.
Shane najpierw zabił sztywnych trzymanych przez Ricka i Herschela a potem podszedł i zaczął otwierać drzwi stodoły. W tym czasie Dale, Andrea i T-Dog stali na przeciwku z pistoletami w rękach. Wyglądali jakby byli na strzelnicy. Lori, która dopiero przyszła podeszła do Ricka.
Glenn stał trzymając Maggie za rękę. Wiedziałam, że między nimi coś było. Shane z pogardą w oczach spojrzał jeszcze raz na Herschela i zaczął rozwalać kłódkę trzymającą drzwi zamknięte.Rety, pierwsza notka w tym opowiadaniu :') no to tak mam nadzieję, że się podobało i jeśli ktokolwiek to czyta to nie bójcie się komentować. Jakieś uwagi, bądź propozycje też będą mile widziane ^^ no to do następnego rozdziału :3
CZYTASZ
Just Survive Somehow~The Walking Dead
Fiksi PenggemarMam na imię Sofii i mam 16 lat. Mieszkam w miasteczku pod Atlantą i mam w miarę szczęśliwe życie. Do momentu, gdy po ziemi zaczęły chodzić żywe trupy. *Historia oparta na serialu i grze "The Walking Dead" Najwyżej notowane: 4 miejsce w horrory!!! (0...