2.03

122 19 8
                                    


Isaac Lahey

Każdy potrzebuje czasem wytchnienia, chwili samotności, ciszy. Potrzebujemy czasu, aby zatrzymać się i pomyśleć o tym, co dotychczas przeszliśmy i co jeszcze przed nami. Ja także tego potrzebowałem z tym wyjątkiem, że moją samotnością była Lydia Martin.

Bez problemu przeskoczyłem przez wąski strumień i zatrzymałem się. Chwyciłem Lydię za rękę, aby ją asekurować. Zgrabnie pokonała przeszkodę, ale wylądowała na mokrym kamieniu. Pisnęła, gdy straciła równowagę i była bliska upadku, ale w miarę szybko przytuliłem jej drobne ciało do swojego, aby ją przed tym uchronić. Zacisnęła pięści na mojej czarnej koszulce próbując uspokoić ich drżenie.

- Już w porządku? - Zapytałem cicho. Rudowłosa pokiwała szybko głową i powoli odsunęła się ode mnie uważając na podłoże. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i ruszyła w dalszą drogę. - Gdzie idziemy? - Zapytałem wolno maszerując za Martin. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, przed siebie. Gdziekolwiek, pamiętasz? - Spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się radośnie. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio była taka beztroska i wesoła. W jej oczach widziałem maleńkie iskierki, a usta cały czas były rozciągnięte w delikatnym uśmiechu. Zrobiłem dwa szybsze kroki, aby iść obok Martin i spojrzałem na nią z góry.

- Idziemy w ciszy do nikąd? - Zapytałem, a dziewczyna tylko westchnęła. Może lepiej, że nie odpowiedziała. Zapewne chciałaby porozmawiać o moim ojcu i o tym, co tak naprawdę wydarzyło się w sobotnią noc. A o tym nie chciałem rozmawiać. Lydia miała swoje zmartwienia, musiała poradzić sobie z wyrzutami sumienia i telekinezą. Nie robiłem z niej ofiary i męczennicy. W końcu każdy z nas miał wyrzuty sumienia i każdy musiał poradzić sobie ze stratą. Ale to Lydia obwiniała się o wszystko. Owszem, użyła mocy, aby odepchnąć opętaną Allison, ale nie miała kontroli nad tym, gdzie upadnie jej ciało. Dlatego opiekowałem się nią i dbałem, aby nie stoczyła się w otchłań rozpaczy. To było moje zadanie i mój cel, a ona odpłacała mi swoją obecnością.

Lydia wskazała na duży kamień o płaskiej powierzchni i usiadła na nim bez słowa. Podkuliła nogi pod brodę i owinęła je ramionami. Oparłem się plecami o głaz i spojrzałem w niebo marszcząc nos przez słońce świecące mi w oczy. Wsłuchiwaliśmy się w odgłosy natury dookoła nas. Szum drzew i wody w strumieniu przeplatał się ze śpiewem ptaków. Ten sielankowy obrazek zakłócał tylko niepokój, który mogłem zauważyć u rudowłosej.

- Co cię gryzie, Lydio? - Zapytałem zerkając na nią zmartwiony. Miałem nadzieję, że nie zadręcza się przeze mnie. Dziewczyna spuściła nogi w dół i lekko się zgarbiła nawet nie patrząc mi w oczy. Przemieściłem się opierając dłonie po obu stronach bioder Martin i patrzyłem się na nią natarczywie dopóki nie odwzajemniła mojego spojrzenia.

- Aiden zaprosił mnie na bal absolwentów jako osobę towarzyszącą. - Wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. Nie ukrywam, że miałem ochotę zawrócić do Beacon Hills i urządzić sobie poważną rozmowę z Carverem. Jednak ostatnie tygodnie nauczyły mnie jednego: jeżeli nie zaakceptuję pewnych niedogodności to stracę Lydię. Dotychczasowe kłótnie były jak podcinanie sobie linki, na której się wisi nad przepaścią. Prowadziły do autodestrukcji.

- Powinienem ci pomóc w wyborze sukienki? - Zapytałem poważnie robiąc krok w tył. Martin zmarszczyła brwi w zdezorientowaniu.

- Nie masz zamiaru się kłócić, nie wiem, uderzyć Aidena? - Wydukała będąc w szoku. Zaprzeczyłem stanowczym ruchem głowy.

- Znasz moje zdanie na ten temat, więc nie ma potrzeby znowu do tego wracać. Zrobisz to, co uznasz za odpowiednie. - Powiedziałem spokojnie wywołując u Martin całe mnóstwo emocji, które odbijały się na jej twarzy. Od radości przez zdziwienie do obawy. Postanowiłem naruszyć nasz mały pakt i zajrzałem jej w myśli. Oczywiście nie przyznawałem się nigdy, że regularnie to robię, ale nie przyjaciołom. - Nie, Lydio. Nie uszkodziłem sobie mózgu.

Oddity (1 & 2)  - Teen Wolf AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz