2.09

136 20 4
                                    

1924 słowa

Isaac Lahey

Od około dwudziestu minut konsekwentnie obserwowałem ruch wskazówek na tarczy ogromnego zegara ignorując jakiekolwiek prośby i pytania pani Morrell. Siedząca obok Lydia wytrwale bawiła się małym breloczkiem przymocowanym do jej torby, co szybko wywnioskowałem nawet nie patrząc w tamtą stronę. Oprócz głosu pedagoga ciszę przerywał tylko ciche brzęczenie metalu i tykanie zegara. Miałem ochotę po prostu stąd wyjść, albo chociaż zająć się czymś ciekawszym. Mógłbym na przykład poczytać notatki Stilesa. Mógłbym też przyłożyć komu trzeba. Na przykład Cooperowi lub Carverowi. Mógłbym zrobić cokolwiek, nawet pouczyć się fizyki, ale nie siedzieć w gabinecie pedagoga.

- Isaac, pytam po raz kolejny. Czy jest coś o czym chciałbyś z nami porozmawiać? - Miałem ochotę przewrócić oczami, gdy Morrell wciągnęła w swoją sesję psychologiczną również Lydię, ale to oznaczałoby, że wcale nie mam gdzieś prób i pytań tej kobiety. - Ostatnio dzieje się z tobą coś niepokojącego. Przychodzisz do szkoły z poobijaną twarzą i jesteś agresywny. Jeżeli masz jakiś problem...

- Myślę, że jedynym problemem w tym pomieszczeniu jest nachalność, z jaką zadaje pani pytania. - Pierwszy raz od kiedy tu siedzę spojrzałem na Lydię, która nawet nie uniosła głowy wypowiadając te słowa. Aż chciałoby się powiedzieć "Moja krew". Zarówno ja, jak i pani psycholog patrzyliśmy zdumieni na rudowłosą dziewczynę, która nonszalancko bawiła się breloczkiem przy torbie.

- Masz rację, Lydio. Myślę, że wszystkim nam przydałaby się chwila przerwy. - Czarnoskóra kobieta westchnęła i zrezygnowana wstała z krzesła. Opuściła własny gabinet pozostawiając nas w ciszy. To była chyba najbardziej niezręczna chwila w moim życiu i najdłuższe sekundy jakie dane mi było przeżyć. Czas dłużył się niemiłosiernie. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu były już tylko nasze oddechy, tykanie zegara zdawało się być zagłuszone, a Martin przestała hałasować brelokiem. Spojrzałem na nią kątem oka i od razu zaatakowały mnie wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że Lydia również chciała wiedzieć, co się ze mną dzieje, ale nie była nachalna. Pozwalała mi milczeć, jak długo tylko chciałem. Zgadzała się na życie w niewiedzy, chociaż to ją rozdzierało od środka. A mimo to stanęła po mojej stronie, gdy ktoś próbował wydobyć ze mnie prawdę. Byłem jej winny trochę wyjaśnień. No, może więcej niż trochę. Wstałem powoli z krzesła i swobodnym krokiem zacząłem się przechadzać po gabinecie. Stanąłem twarzą do ściany udając zainteresowanie obrazem wiszącym na ścianie. Spiąłem się czując niepewność i wtórny strach związany ze wspomnieniem wydarzeń z sobotniej nocy. Nie chcąc przestraszyć Lydii zacząłem mówić cicho i spokojnie.

- W sobotę faktycznie spadłem ze schodów, ale nie szedłem do kuchni po wodę. - Ruda na chwilę wstrzymała oddech odrobinę zaskoczona moją nagłą chęcią rozmowy, ale nic nie powiedziała pozwalając mi bez przeszkód kontynuować. - Miałem jakiś koszmar... Nie pamiętam, co to było, ale byłem przerażony. Musiałem najwidoczniej lunatykować bo obudziłem się dopiero gdy zacząłem spadać z tych cholernych schodów. Stąd ten siniak pod okiem. - Wyrzuciłem z siebie odczuwając odrobinę ulgi związanej z wyjawioną prawdą. Lydia nadal nic nie mówiła, więc obejrzałem się na nią przez ramię. Siedziała bez ruchu na krześle patrząc w moją stronę, ale nie na mnie. - A co się dzieje z tobą, Lydio? Co na prawdę wydarzyło się wczoraj? - Zapytałem najdelikatniej, jak potrafiłem, aby nie skrzywdzić drobnej dziewczyny swoimi pytaniami. Nie chciałem, aby poczuła się osaczona, ale musiałem usłyszeć wersję wydarzeń z jej ust. Może ona dawała mi czas i swobodę na oswojenie się z myślami i nie dopytywała, ale ja nie byłem na tyle cierpliwy. W końcu w jakiś sposób też byłem zamieszany w to całe bagno, a nawet nie wiedziałem, na czym stoimy. Lydia nadal milczała, ale udało mi się dostrzec, ze czubek jej nosa i oczy poczerwieniały, co oznaczało, że zbiera jej się na płacz. Zauważyłem to sekundę przed tym, jak odwróciła głowę w bok z trudnością przełykając ślinę. Kolejny sygnał ostrzegawczy. Wyczuwając jej napięcie wywołane przez moje pytania szybkim krokiem podszedłem do dziewczyny. Przyklęknąłem obok, aby móc spojrzeć Lydii w twarz i w troskliwym geście położyłem dłoń na jej odkrytym kolanie. Rudowłosa skupiła swój wzrok na miejscu, gdzie nasze ciała się stykały, ale nadal była tak samo zdenerwowana. Zawsze to pomagało, nawzajem pomagaliśmy sobie hamować niechciane emocje. Zmarszczyłem brwi wiedząc, że coś się zmieniło, a nasza więź jakby nie działała jak kiedyś. Wolną dłonią chwyciłem podbródek Lydii i uniosłem jej głowę sprawiając, że wreszcie spojrzała mi w oczy. Nie odezwałem się ani jednym słowem czekając, aż ruda uspokoi się na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna nerwowo zaczerpnęła powietrza.

Oddity (1 & 2)  - Teen Wolf AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz