Założyłam białe szpilki. Wzięłam głęboki wdech. John wziął mnie pod pachę, i poszliśmy razem po białym i aksamitnym dywanie. Czułam jak mój jedwabny welon łaskocze mnie po plecach. John pogłaskał mój brzuch. Kochał to dziecko. Jako jedyny mnie wspierał w tej trudnej dla mnie i Jacoba sytuacji.
Po chwili stałam przed moim narzeczonym pod łukiem weselnym. Był bardzo ładnie ubrany-oczywiście mój Jacob.
I zaczął się rytuał ślubny. Ksiądz spytał tam o różne rzeczy. Powiedzieliśmy tak, złożyliśmy sobie przysięgi, nałożyliśmy nawzajem obrączki, pocałowaliśmy się i... byłam mężatką. Wyszłam za demona.
Jeszcze kilka minut temu byłam tylko zaręczona. A teraz... już niczego nie mogę odwołać. Jestem mężatką.
*wieczór*
Niestety nie będziemy mieć oryginalnej nocy poślubnej. Uniemożliwia nam to oczywiście dziecko, które znajduje się w mojej macicy. Czyli nici z łóżkowych spraw...
Ubrałam się w luźną piżamę. Sprawdziłam jeszcze czy mój brzuch zbytnio nie wystaje i wyszłam z łazienki. Nie chciałam sprawiać przykrości Jacobowi. Przecież to nie jego dziecko.
*7 miesięcy później*
Pogłaskałam mój nabrzmiały brzuch. Jacob wyjechał aby nie być przy porodzie. Anni gdzieś poszła pod postacią kota. Moja mama pojechała do jej domu. Więc tak wyszło, że ze mną w moim domu, w miejscu przeprowadzki, był tylko John. Thom musiał podobno załatwić ważne sprawy. Wujek nie potrafi kłamać.
Byłam w dziewątym miesiącu ciąży. Czułam się jak nabrzmiała kula do kręgli. Mam nadzieję że urodzę bez problemów.
-Kate! Chodź na obiad!-usłyszałam, o dziwo zestresowany głos ojca.
Podniosłam jedną brew, wiedząc że tak czy siak tego nie zobaczy, i ruszyłam na dół. Szłam całkiem szybko jak na ciężarna kobietę z sporym brzuchem.
Nagle poczułam mocne uderzenie w brzuchu. Nie było to kopnięcie dla niemowlęcia. Krzyknęłam i upadłam na ziemię.
Chwilę później koło mnie pojawił się John z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
-Co się stało?-spytał mnie.
-Ono... to dziecko... kopnęło mnie-wycharczałam, ponieważ mój maluszek nadal mnie bił.-I to z ogromną siłą.
Przez jego przemoc, było mi bardzo trudno oddychać. Brałam duże hausty powietrza. Nagle poczułam ulgę. Ból ustał, a dziecko dotknęło jeszcze mnie od środka, i sie uspokoiło.
-Już jest dobrze-stwierdziłam zdenerwowana.
Odsłoniłam koszulkę-na szczęście nie było siniaków.
Odetchnęłam z ulgą. Jednak nagle znów poczułam ten sam ból, ale większy.
Coś mnie zasysało od środka. Ale co? Tk bezbronne dziecko na pewno nie.
-John! Coś... mnie zasysa!-wyjękałam wystraszona.
Nagle poczułam okropny ból. Usłyszałam chrzęst, i spokój. Po chwili usłyszałam dziecięcy płacz.
-Co się stało?-spytałam osłabiona.
-Urodziłaś-szepnął John wzruszony.
Uśmiechnęłam się z ulgą.
-Dziewczynka czy chłopiec?
-Dziewczynka.
-Dasz mi ją?-spytałam.
John dał mi moją córeczkę. Przytuliłam ją, mimo iż miała na sobie łożysko, a w pępku pępowinę.
-Cześć kochanie!-przywitałam serdecznie nowego członka rodziny.
CZYTASZ
Epidemia
AdventureAngelica Cross, 18 lat. Dziewczyna jest pół sierotą. Po jakimś czasie zaczynają się tajemnice i zagadki. Zapraszam oraz pozdrawiam! AngrryFoox