- 5 -

4.9K 214 35
                                    

Zrzuciłam psa razem z laptopem na podłogę, gdy usłyszałam krzyk mamy z przedpokoju. Na szczęście poszkodowanym był Skiper, bo komputer go przygniótł. Wydał z siebie nieznaczny jęk, a ja wybuchnęłam śmiechem. 

- Twoja gruba dupa w końcu się na coś przydała. - pogładziłam go po brzuchu, przez co szybko zapomniał o krzywdzie, jaka go spotkała i pobiegł w kierunku mojej mamy.

- April, nie wyzywaj psa. - rodzicielka poprosiła mnie, przez co zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej, a potem poszłam za nią do kuchni. Odłożyła torby wypakowane po brzegi na blat i powędrowała do lodówki, wyjmując z niej karton z sokiem pomarańczowym.

- Psa nie mogę, brata nie mogę, to co, albo kogo mogę wyzywać? - uniosłam brew, zaczynając rozpakowując zakupy.

- Nie powiedziałam, że nie możesz wysyłać Ashtona, rób to, tylko gdy tego nie słyszę. - stwierdziła, pocierając zmęczony kark dłonią. - Od jutra zaczyna mi się urlop, niech ci idioci pracują za mnie. - dodała, uśmiechając się szerzej. 

- Wystraszyłaś mnie, masz o tym jakiekolwiek pojęcie?

- Nie psuj mi szczęścia, dziecko. - mruknęła z przymkniętymi powiekami. Przewróciłam oczami, zdając sobie sprawę, że podarowała mi za dużo swoich genów. - Rozpakuj zakupy, bo jeszcze tobie tyłek urośnie, a Skiper nabawi się konkurencji.  

- Też cię kocham mamo. - zaśmiałam się, a potem spojrzałam na swój tyłek. Nie był taki duży, czego ta kobieta się go uczepiła?

- Zawsze chciałam mieć dwóch synów, ale trafiło się takie wredne, wyrodne dziecko, które nie dawało mi spać, a w wieku dwóch lat zwaliło ojca z łóżka. - posłała mi buziaka w powietrzu, gdy wkładałam jedzenie do lodówki. 

- Nie moja wina, że macie w sypialni takie małe łóżko. - wzruszyłam ramionami, podsuwając jej swoją szklankę, gdy nalewała sobie kolejny raz soku. - W ogóle, to zauważyłaś, że mamy nowych sąsiadów? - dodałam, oczekując jej reakcji. 

- Ta Liz jest całkiem w porządku, chyba upiekę jej ciasto. - stwierdziła, przeczesując palcami włosy, a ja wymruczałam tylko ciche 'wiedziałam'. 

- Pomóc ci z tym?

- Z obiadem też?

- A mam jakiś wybór?

- Nie.

- Idę umyć ręce. - westchnęłam, odwracając się w kierunku łazienki. - Skiper, posuń swój tyłek. - przeszłam przez psa, a ten tylko prychnął, jakby był obrażony, przez co pokręciłam głową i wyszłam z kuchni. 

Mama postanowiła przygotować spaghetti, na co z początku nie chciałam się zgodzić, bo ile razy można gotować to samo. Rozumiem, że było to jedno z najłatwiejszych dań, ale nie przesadzajmy. Zajęłam się jednak krojeniem pomidorów na sos, resztę opanowała pani Irwin, w między czasie piekąc ciasto. Nie miałam pojęcia, jak ona potrafiła to ogarnąć jednocześnie, ale wolałam nie pytać, bo i tak bym tego nie pojęłam. Byłam z tych, co to ledwo co potrafią się skupić dobrze na jednej rzeczy, a co dopiero na dwóch. Stąd takie marne oceny z matematyki. 

- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytała, dekorując szarlotkę brzoskwiniami. Westchnęłam ciężko.

- Teraz będziesz się nad tym zastanawiać? - zapytałam, poprawiając swoje włosy, które po tym, jak je rozpuściłam nie chciały współpracować. Mama wzięła głębszy wdech, zabrała ciasto i pociągnęła mnie za sobą na dwór, choć nie wyglądałam na taką, która miała ochotę gdzieś z nią iść. Rzuciłam parę przekleństw pod nosem, wzięłam głębszy wdech i dołączyłam do rodzicielki, wygładzając nerwowo koszulkę. 

Wieczór zaczynał ogarniać dzielnice a coraz więcej okien w domach rozświetlało się, omiatając dodatkowo niewielkie kawałki chodnika. Wiał lekki wiatr, ale nie był na tyle uciążliwy, aby trzeba było ubierać się od stóp do głów, raczej niósł ze sobą chłodną ulgę po całym, upalnym dniu. Gałęzie drzew szumiały cicho, a gdzieś jakiś świerszcz rozpoczynał swój koncert. Było spokojnie, tak jak to zazwyczaj, ale też monotonnie i nudno. Nic nowego i szczególnego. 

Mama zadzwoniła dzwonkiem do drzwi, a po chwili otworzyła nam kobieta, którą zdążyłam poznać. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła i wpuściła nas do środka. 

- Chciałyśmy się tak oficjalnie przywitać oraz powitać w sąsiedztwie. - zaczęłam, wyręczając rodzicielkę, która chyba nie bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę. Liz była lekko zszokowana, a potem przytuliła mnie mocno do siebie, co lekko mnie zaskoczyło, a gdy mama przekazała w moje ręce szarlotkę, wymieniła z starszą, albo będącą w tym samym wieku blondynką serdeczny uścisk. 

- Naprawdę nie musiałyście się fatygować. - zaczęła, prowadząc nas do salonu, gdzie walało się pełno pudeł oraz foli bąbelkowej. Ochota, aby ją zużyć w ten oczywisty dla wszystkich sposób wzrosła we mnie naprawdę szybko, ale resztkami sił się powstrzymałam, aby tego nie zrobić.

- Luke, do cholery zabieraj to stąd! - krzyknęła, a ja zaczęłam się zastanawiać kogo miała na myśli. Mąż, syn, kochanek? - Robert, ale już! 

- Syn?

- Syn. - westchnęła ciężko, wymieniając znaczące spojrzenie z moją mamą. 

- Znam to skądś. - przyznała, śmiejąc się cicho. - Mam nadzieje, że ciasto będzie ci smakować. - dodała, wchodząc za Liz do kuchni. Stanęłam w progu, nie chcąc im przeszkadzać w rozmowie i przeleciałam wzrokiem przez całe pomieszczenie, które zaczęło nabierać nowego wyrazu. Urządzone w ciepłych kolorach i odcieniach było przyjazne dla oka, a ciemne elementy, które się tu pojawiły akcentowały całość, nadając mu pewnego charakteru. 

Usłyszałam kroki na schodach i odruchowo odwróciłam głowę w tamtym kierunku, od razu tego żałując. Naprawdę byłam taka głupia, że nie skojarzyłam, iż Liz była matką tego idioty? Brawo, April. Brawo. 

- Cześć. - uśmiechnął się do mnie zalotnie, a potem zaczął sprzątać, nie widząc, jak przewróciłam oczami. 

- Luke, poznałeś już April?

- Już się znamy. - spojrzałam na Liz, posyłając jej lekki uśmiech, a ona tylko przytaknęła głową i wróciła do rozmowy z moją mamą. Zmierzyłam jeszcze raz wzrokiem blondyna, jakoś nie mając ochoty na przebywanie w jego towarzystwie i po prostu stamtąd wyszłam. Przeczesałam palcami włosy, znikając u nas na podwórku, po czym weszłam do środka i po opadnięciu na kanapę, postanowiłam spędzić wieczór przed telewizorem. Skakałam po kanałach, gładząc Skipera za uchem, dopóki nie znalazłam czegoś interesująco. Może nieodkryte gatunki płazów na Discovery nie były, aż tak bardzo porywające, ale lepsze to niż nic. W czasie reklam zrobiłam sobie popcorn, którym oczywiście musiałam podzielić się z psem i przez resztę wieczora nie wstawałam z kanapy, chyba, że naszła mnie potrzeba pójścia do toalety. Byłam bardzo leniwą osobą, ale nie chciało mi się tego zmieniać. 

~*~ 

ten rozdział jest dziwny, idk jak go określić

chciałby ktoś przeczytać jakieś nowe ff? to pomarańczowe cholerstwo znowu zaczyna mnie kusić, ale bez sensu publikować, po to żeby sobie  po prostu leżało, lmao


neighbour • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz