Rozdział 7

7.7K 864 155
                                    


Kiedy w niedzielny ranek Malfoy opuścił sypialnię, Harry mógł wreszcie spokojnie odespać. Po raz pierwszy od dawna przyśnił mu się ten sam sen.

Zielony błysk, ciemny płaszcz, błyszczący sygnet. Wszystko to składało się w znaną chłopakowi całość, ale zakończenie o dziwo było inne niż zazwyczaj.

Młody Potter stał na błoniach, jednak wokół niego nie było ludzi. Wiatr z każdą chwilą wiał coraz mocniej, prawie go przy tym zwiewając. Niebo nie było już niebieskie, teraz szalały na nim burzowe, mogące lada chwilę lunąć deszczem chmury. Drzewa na skraju Zakazanego Lasu uginały się pod mocą żywiołów, a piach podrywał się z ziemi, drażniąc twarz Harry'ego.

Potter zamknął oczy i odetchnął głęboko, próbując przypomnieć sobie, że to jedynie sen.

I nagle tak samo, jak wszystko się zaczęło, ustało. Na nieboskłonie znów pojawiło się słońce i nie wiał już nawet leciutki wiaterek, lecz wokoło zapadła niepokojąca, wręcz nienaturalna cisza.

— Widzisz, co zrobiłeś? — zapytał nagle jakiś chłodny, zachrypnięty głos. Harry mógłby przysiąc, że gdzieś już słyszał tę chrypkę.

Gdy odwrócił się za siebie, ujrzał schowaną pod czarną peleryną postać. Była to ta sama osoba, która wypuściła w Voldemorta wiązkę zielonego światła. Wybawiciel, jak zwykli nazywać go ludzie.

— Kim jesteś? — zapytał Harry, pragnąc wreszcie poznać prawdę. Odpowiedź jednak nie nadchodziła. — To przez ciebie wszystko się zmieniło! — dodał oskarżycielsko. — Przez ciebie jestem Ślizgonem! — warknął w końcu, tracąc nad sobą kontrolę.

Jak na zawołanie wichura wróciła, a na niebie znów zaroiło się od czarnych chmur. Wystarczyło jednak, by zakapturzona postać machnęła delikatnie ręką, a wszystko ponownie ucichło.

— Dzięki mnie — poprawił go mężczyzna, przeciwnie do chłopaka, nie tracąc spokoju.

— Kim jesteś? — powtórzył gniewnie Harry, ignorując poprzednią wypowiedź Wybawiciela. Dosłownie sekundę później w oddali zabrzmiał grzmot.

Kiedy postać sięgnęła do rąbka kaptura i pociągnęła go w dół, serce Pottera zatrzymało się. Mężczyzna miał czarne, potargane włosy i znajome piegi na czubku nosa, jednak zza okrągłych okularów patrzyły zimne jak lód, stalowe tęczówki.

— Jestem tobą — odparła postać, przybierając barwę głosu Harry'ego.

Ślizgon zrozumiał, że od samego początku śnił mu się koszmar. Cisza nieprzypadkowo była niepokojąca. Ona miała przerażać i, trzeba przyznać, teraz idealnie spełniała swoją funkcję.

— K-kłamiesz — zająknął się Potter, robiąc krok w tył. W jego głowie rodził się już plan ucieczki. Gdy jednak się odwrócił, natrafił prosto na chłodne, szare oczy, których właściciel stał teraz niecałe pół metra od niego. — Nie jesteś mną, a ja nie jestem taki jak ty — dodał, znów się cofając, byleby tylko znaleźć się jak najdalej od tej okropnej wersji samego siebie.

Czuł, jak ziemia pod jego stopami zaczyna się trząść. Kiedy kątem oka spojrzał w dół, zauważył, że od miejsca, w którym postawił jedną z nóg, zaczyna odbiegać coraz więcej pęknięć.

— Jeszcze nie jesteś — odparł spokojnie mężczyzna, powoli go okrążając. W tym spokoju było jednak coś tak złego, że Harry poczuł spływający po plecach zimny pot. — Ale spójrz tylko na to miejsce — dodał, rozglądając się. Po chwili z jego gardła wydobył się przyprawiający o dreszcze, gardłowy śmiech. — Jest takie niestabilne! — zachwycił się, nagle tupiąc nogą o murawę. Potter zachwiał się, czując, jak ziemia coraz bardziej się rozstępuje. — Zupełnie jak ty! — kontynuował Wybawiciel, celując w Ślizgona palcem. Jego uśmiech z sekundy na sekundę stawał się coraz większy i coraz bardziej przerażający, przyprawiając tym Harry'ego o dziwny supeł w żołądku. — Szkoda by było, gdyby ktoś nagle... Zrobił tak! — zawołał, materializując się tak blisko Pottera, że stykali się nosami. Harry nie mógł nic poradzić na to, że przez widok tych pustych tęczówek zaczęły trząść mu się ręce. W tym samym momencie zatrzęsła się też ziemia.

— Jesteśmy w twojej głowie, Harry — cmoknęła senna mara, znów oddalając się od chłopaka, przez co ten odetchnął, wreszcie przestając wstrzymywać powietrze. — Spójrz, co tu się dzieje. Niszczysz to miejsce.

— To ty je niszczysz — warknął w odpowiedzi, czując w sobie resztki gryfońskiej odwagi.

Mężczyzna odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął w ten sam rozczulony sposób, w który dorośli uśmiechają się do dzieci, a później udał, że się nad czymś zastanawia.

— Tak! — przyznał, klaskając w dłonie. — Właśnie tak! Ja je niszczę. Pomijasz tylko jeden ważny szczegół, Harry Potterze — dodał, kręcąc głową, jakby było mu przykro, lecz Harry wiedział, że to tylko gra.

— Jaki? — zapytał, pozbywając się nieprzyjemnej guli w gardle.

— Jesteśmy tacy sami, bo ja... — Sobowtór wskazał na siebie palcem. — Jestem tobą — Tym razem trącił w pierś Pottera, nie wiadomo skąd znów znajdując się obok niego. Teraz jednak nie oddalił się ponownie, a stanął za plecami chłopaka. — Spójrz, jak wygląda nasza głowa, kiedy mnie tu wpuszczasz... Dam ci radę, Harry — szepnął wprost do ucha czarnowłosego. — Pilnuj swoich myśli, bo w końcu ci je skradnę.

Kiedy Wybawiciel skończył mówić, kolejny wstrząs zawładnął błoniami. Harry chciał odpowiedzieć, ale postać zniknęła, a nim samym jakby ktoś potrząsnął. Pęknięcia pod jego stopami pogłębiły się, lecz gdy spróbował się poruszyć, ziemia osunęła się, ciągnąc go w przepaść. Nie zdążył nawet krzyknąć, bo chwilę później poraziło go jasne światło.

— Potter, cholera jasna! — krzyknął jakiś głos, dokładnie w momencie, w którym Harry otworzył oczy, jednocześnie wciągając do płuc upragnione powietrze.

Gdy Draco zauważył, że chłopak znów jest świadomy, puścił go i usiadł obok, na brzegu łóżka.

Potter nie do końca rozumiał, co się właśnie stało. Nie wiedział, jakim cudem koszmar z nim samym przestraszył go bardziej, niż wszystkie sny z Voldemortem razem wzięte.

— Ocknąłeś się już, tak? — zapytał Malfoy, zerkając dziwnym wzrokiem na współlokatora.

Harry podźwignął się na łokciach, co było dość trudne, bo jego zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa i spojrzał wreszcie na drugiego Ślizgona. Po raz kolejny zamarł, spoglądając w dokładnie takie same tęczówki, jak te, które tak przeraziły go we śnie. Widział jeszcze, jak Draco porusza ustami, ale nagle przestał słyszeć cokolwiek. Ogarnęło go przerażenie tak wielkie, że zakręciło mu się przed oczami. Zanim zdążył choćby wstrzymać powietrze, ponownie opadł na poduszki, tracąc przytomność.

* * *

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz