Rozdział 3

8.5K 960 310
                                    


Harry miał rację. Hogwart nie był już tym samym miejscem, co kiedyś.

Korytarze wydawały się czystsze, nowsze, jakby bez życia. Ktoś, zmywając z nich ślady krwi, przypadkiem wyszorował też wspomnienia o starszych pokoleniach. Pochodnie świeciły złowrogo, rzucając długie, straszne cienie, a przeraźliwe zimno, które otulało wszystkie pomieszczenia, mocno dawało się we znaki. Zdawało się, jakby i zamek poległ w bitwie pod nim samym, a jego sobowtór wciąż opłakiwał wszystkie ofiary wojny.

Jednak najgorsze było to, że Harry nie napotkał jeszcze żadnej uśmiechniętej osoby. Nawet Ślizgoni odpuścili sobie chwilowo wyśmiewanie innych domów. Nikt nie cieszył się tym razem z powrotu do szkoły. Wszyscy mieli kamienne miny. Bali się tego, co miało niedługo nastąpić. Każdy bowiem zauważył, że na szatach brakuje herbów domów. I nikomu, absolutnie nikomu się to nie spodobało.

— Pani profesor! — zawołał Harry, dostrzegając nagle schodzącą po marmurowych schodach McGonagall. Miał nadzieję, że kobieta podejdzie i wszystko wyjaśni, ta jednak posłała mu jedynie krótkie, smutne spojrzenie i minęła go, by stanąć pod zamkniętymi wrotami Wielkiej Sali.  

— Witajcie — powiedziała cichym, zmęczonym, tak niepodobnym do siebie głosem. Szybko jednak zauważyła swoją wpadkę, przywdziała maskę spokoju i kontynuowała. — Jak wiecie, podczas wojny wiele się zmieniło. Jesteśmy zdania, że tak samo zmieniliście się i wy.  

Po tych słowach Harry, Ron i Hermiona wymienili przestraszone spojrzenia. Domyślali się już, co ich czeka.

— Dodatkowo, Ministerstwo Magii wciąż szuka Wybawiciela. Osoby, która na oczach części z was, pokonała Sami Wiecie Kogo.

Potter nie rozumiał, co łączy te dwie sprawy, dopóki Granger nie mruknęła pod nosem czegoś o Tiarze.

— Każdy z was ponownie założy na głowę Tiarę Przydziału. W ten sposób nie tylko sprawdzimy, czy Wybawiciel zawitał w Hogwarcie, ale też dowiemy się, jak zmieniły się wasze charaktery — dodała, wyrywając Harry'ego z zadumy. — Mam nadzieję, że wszyscy będziecie w domach, które wam odpowiadają.

Potter spostrzegł, że McGonagall wcale nie podoba się taki pomysł i natychmiast zrozumiał, że zapewne nie przystała na niego bez kłótni. Ministerstwo musiało bardzo mocno naciskać na nową dyrektorkę, skoro zgodziła się na coś takiego.

Harry nie bał się o swoje miejsce w Gryffindorze, bo choć na pewno zmienił się w jakiś sposób podczas wojny, jego sercem wciąż władały waleczność i odwaga. Inni nie wyglądali, jakby mieli podobną pewność. Zwłaszcza dwóch Ślizgonów, którzy stali niedaleko Wybrańca. Chłopak miał ochotę uśmiechnąć się szeroko, gdy zobaczył, że Malfoy jest blady jak kartka, a Zabini ma minę, jakby szedł na ścięcie. Doskonale wiedział, że woleliby umrzeć, niż trafić do Gryffindoru, ale był też pewien, że im to nie grozi. Bez wątpienia nadal byli takimi samymi gadami jak zawsze.

— Podobnie, jak w pierwszej klasie, wyczytam wasze nazwiska, a wy usiądziecie na stołku. Wszystko jasne? — zapytała McGonagall. Po tym przebiegła wzrokiem po tłumie, ale odpowiedział jej jedynie źle skrywany niepokój. Z cisnącym się na usta westchnieniem, pchnęła w końcu wielkie wrota i ruszyła przodem.

— Boję się — wyszeptała Hermiona, gdy szli w kierunku ławy nauczycieli, mijając puste stoły czterech domów.

Ron w zrozumieniu pokiwał głową. Harry'ego też ogarnął strach. Przypomniał sobie jednak, że poprosił kiedyś Tiarę, by nie umieszczała go w Slytherinie i tej myśli się trzymał. Przecież, jeśli coś będzie szło nie tak, może w odpowiednim momencie ponowić swoją prośbę.

— Abbott, Hanna! — wyczytała donośnym głosem McGonagall, a dziewczyna o mysich włosach wyłoniła się z tłumu i zajęła wyznaczone miejsce, będąc przy tym niemal tak samo bladą, jak Malfoy chwilę temu.

Harry zauważył, że pocą mu się ręce. Cała ceremonia ciągnęła się nieznośnie długo, bo przystąpiły do niej wszystkie roczniki, ale gdy wywołano Hermionę, wszystko jakby nagle przyspieszyło. Wszystko, oprócz serca Pottera, które zatrzymało się, gdy Tiara dumnie krzyknęła:

— RAVENCLAW!

Ron natychmiast kurczowo zacisnął dłonie na rękawie jego szaty, jak gdyby to miało zatrzymać ich dwóch przy sobie.

— Straciliśmy Hermionę — wyszeptał cicho, jakby płaczliwie, gdy oboje obserwowali, jak dziewczyna na drżących nogach zmierza do stołu, przy którym od tej chwili będzie musiała zasiadać codziennie.

Harry starał się nie zemdleć, choć czuł, jak nieznośnie kręci mu się w głowie. W Wielkiej Sali zrobiło się nagle niezwykle duszno, a cisza, tak niepodobna do tego miejsca, zaczęła boleśnie gryźć go w uszy.

Tak jak podejrzewał Harry, Malfoy ponownie trafił do Sytherinu, choć tym razem tiara nie tylko dotknęła jego głowy, ale zastanawiała się nad nim o wiele dłużej, a Draco zdążył zrobić się prawie przeźroczysty, zanim podjęła decyzję. To podniosło Pottera na duchu. Świat wcale się jeszcze nie kończy, skoro Malfoy wrócił tam, skąd przyszedł.

— Parkinson, Pansy! — krzyknęła znów dyrektorka, a Harry'ego rozbolał brzuch, bo zaraz miał doczekać się na swoją kolej. Jego samopoczuciu wcale nie pomógł fakt, że Parkinson, podobnie jak Hermiona, jakimś cudem została Krukonką. Jak się okazało, nie tylko on nie mógł w to uwierzyć, bo wokoło natychmiast rozległ się gwar. Pansy nigdy nie miała metki wybitnie mądrej, w końcu leciała na Malfoya. Ona sama wydawała się jednak niezwykle szczęśliwą tym, co ją spotkało, bo sprężystym krokiem, dość szybko dotarła do właściwego stołu i zajęła miejsce niedaleko zielonej na twarzy Granger.

— Potter, Harry! — Usłyszał wreszcie jakby zza grubej szyby.

Czuł, jak miękną mu kolana, a wzrok wszystkich ponownie ląduje na nim. Droga do stołka wydała mu się okropnie krótka, choć pragnął jak najbardziej odwlec moment przydzielenia. Prawie potknął się, wchodząc na podwyższenie, a chwilę później poczuł, jak żółć podchodzi mu do gardła. Z każdą sekundą pewność siebie, która ogarniała go na początku, słabła. W odzyskaniu jej nie pomagały setki spojrzeń, utkwione w jego twarzy.

Choć Tiara już nie zsuwała mu się z głowy, tak, jak na pierwszym roku, zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na innych.

Harry Potter  — powitała go w jego umyśle Tiara. Jej głos zdawał się melancholijny, pełen dziwnej zadumy, ale nie sprawiało to, że był w jakikolwiek sposób uspokajający. — Wiedziałam, że kiedyś znów się spotkamy. Jesteś taki odważny, a dygoczesz ze strachu, przestań się bać  — zganiła, zawstydzając tym Harry'ego, który ze stresu zaciskał powieki. — Wiesz, że wielokrotnie zastanawiałam się, czy dobrze cię przydzieliłam? Masz jednak za sobą wiele zwycięstw, Harry i nie osiągnąłbyś ich, gdybyś nie poznał w Gryffindorze ludzi, którzy tak wiele razy cię wspierali.

Nieświadomie odetchnął, jednocześnie czując, jak kamień powoli spada mu z serca. Tiara nie negowała swojego poprzedniego wyboru.

Strach jednak powrócił ze zdwojoną mocą, gdy kontynuowała:

Jednakże... Czarny Pan nie żyje  — zauważyła. — Nie musisz już ratować świata, Harry Potterze. Teraz musisz zająć się sobą.

Zanim Harry zdążył zastanowić się nad znaczeniem słów starego kapelusza, ten odezwał się, tym razem na głos, nie dając mu nawet sekundy, by mógł zawetować.

To, co wykrzyknął, było ziszczeniem najgorszych snów Pottera.  

— SLYTHERIN!

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz