Rozdział 27

7.4K 713 421
                                    

Najdłuższy jak do tej pory rozdział! Prawie 3k słów. Enjoy!

Dni w Hogwarcie mijały normalnym tempem, powoli kończąc listopad. Większa część młodych czarodziejów uczyła się, by nie musieć tego robić na sam koniec semestru, a po lekcjach wszyscy wyjmowali z kufrów pierwsze w tym roku szkolnym kożuchy. Z błoni zniknęły koce, nikt już nie wychodził chętnie na stadion Quidditcha, a lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami były teraz mieszaniną barwnych szalików. Harry przestał się kłócić ze swoim szalem i wreszcie zaakceptował to, że jest zielono-srebrny, a nie bordowo-złoty, bo naprawdę bardzo nie lubił marznąć. Szczęście w nieszczęściu, że i tak nie miał czasu wychodzić na dwór. Całe dnie spędzał z Malfoyem, który nie dawał mu ani chwili spokoju, a Potter bardzo chciał się o to zdenerwować, ale o dziwo takie towarzystwo zbytnio mu nie przeszkadzało. Draco nie był nadopiekuńczy, jak zapewne byliby Ron i — zwłaszcza — Hermiona. Po prostu chodził z nim na lekcje, posiłki i mówił przy tym tylko tyle, ile musiał. Innymi słowy, starał się go nie wkurzać i Harry był mu za to bardzo wdzięczny.

Czas uciekał mu szybciej, niżby sobie tego życzył. Któregoś wieczora w końcu udało im się urwać z biblioteki, chociaż Granger niechętnie ich puściła (dobra, tylko Harry'ego, bo co działo się z Malfoyem, mało ją obchodziło). Była akurat w trakcie czytania kolejnego woluminu o potępieniu (Wielka księga pechowców, czyli co zrobić, gdy czyhają na ciebie bramy piekieł, autorstwa Bexanne Roamux), gdy Draco poczuł, że już od samego zapachu książek ma ochotę się zabić i wyszedł z inicjatywą, by poszukali peleryny-niewidki. Potter, któremu oczy nie chciały się już otwierać, ochoczo się zgodził. Hermiona nie miała wiele do gadania, więc jedynie naburmuszyła się jak wuj Vernon, gdy Harry przypadkowo nadmuchał ciotkę Marge. Niedługo później za Ślizgonami zamknęły się wielkie wrota biblioteki i Draco wreszcie odetchnął.

Tym razem Harry postanowił, że dostaną się do komnaty Ain Eingarp na miotłach, żeby później nie męczyć się na jednej, tej z powyrywanymi nitkami, która najprawdopodobniej była jednym ze starych modeli Zmiatacza i zapewne pamiętała lata młodości Dumbledore'a.

Dotarli na miejsce niedługo później (wcześniej wciskając Filchowi, który wpadł na nich w sali wyjściowej, że idą na trening, przez co musieli faktycznie na chwilę wyjść na dwór, gdzie prawie odmarzły im nosy). Szybko przelecieli przez Diabelskie Sidła, szachownicę, pokój z eliksiarami i wszystko, co było po drodze. W końcu błysnął przed nimi kawałek lśniącego lustra, a Harry uświadomił sobie, że ostatnio, gdy tu byli, pokrywało się kurzem. Draco też to zauważył i dlatego nie zapalił żadnych pochodni. Rzucił tylko niewerbalne Lumos, by się nie zgubili i lekko stłumił światło różdżki swoją szatą.

Accio peleryna-niewidka — mruknął pod nosem Harry. Nie minęła chwila, a poczuł, jak w jego ręce ląduje coś miękkiego. — Poszło łatwiej, niż myślałem, że pójdzie  — dodał, jednak Malfoya nie było już obok niego.

Rozejrzał się natychmiast, przestraszony, ale okazało się to zbyteczne, bo blondyn stał kilka metrów dalej, wpatrując się w czyste lustro. Harry odetchnął i wolnym krokiem, uważając, jak stawia stopy, by nie potknąć się o coś w ciemności, podszedł do chłopaka.

— Co widzisz? — spytał szeptem.

Draco nie przeniósł wzroku z tafli szkła. Podniósł za to wolną rękę i wskazał na coś palcem.

— Tym razem masz zielony krawat — odparł. —  I dobrze, pasuje ci bardziej do oczu... Nie patrz na mnie takim wzrokiem, mam jakieś wyczucie stylu  —  prychnął, wreszcie zerkając na prawdziwego Harry'ego spod zmarszczonych w zamyśleniu brwi.  — To jedno z takich luster jak w Gustownym Geraldzie?

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz