Rozdział 39

5.7K 551 399
                                    

Tego ranka Hogwart pogrążony był w niemal niezmąconym spokoju. Drzewa Zakazanego Lasu szumiały cichutko w rytm podmuchów lekkiego wiatru, a niebo było czyste, koloru świeżego mleka. Nie dało się usłyszeć hukania sów, które pomimo późnej już pory, nadal drzemały w sowiarni. Wydawało się, jakby cały zamek wciąż jeszcze śnił. Nikt nie chodził po korytarzach, bo mało kto w ogóle mógł, Kieł nie ujadał na dworze, tafla jeziora pozostawała nietknięta. I chociaż na tle tego spokoju nikt nie zauważył, nastoletni chłopak obudził się nagle, siadając gwałtownie, zlany zimnym potem. 

Drzewa wciąż szumiały sennie. Harry Potter z trudem oddychał.

Chociaż próbował się uspokoić, powietrze coraz szybciej uciekało mu z piersi, zupełnie, jakby już nigdy nie planowało tam powrócić. I tylko fakt, że nie bolała go blizna, utrzymywał go w stanie świadomości. Przeżył sny o Voldemorcie, nie udusi się z powodu takiego.

A jednak, gdy jego zamglony wzrok przypadkiem padł na łóżko obok, nie był tego wcale taki pewny. Przez chwilę miał nadzieję, że i to było tylko snem, ale nie, Draco naprawdę wyszedł wczorajszego wieczora. Idealnie pościelone posłanie dowodziło, że nie wrócił.

Harry schował głowę między kolana i spróbował się uspokoić, bo pierś paliła go już żywym ogniem. Wciąż jeszcze miał przed oczami senne mary, choć niewątpliwie był już na jawie. Nadal widział zimny wzrok podobizny Draco i napis zaraz pod nią.

Draco Malfoy

Ten, którego zabiły duma Harry'ego Pottera i grudniowa śnieżyca.

Gdyby tylko Draco wrócił na noc, Harry z pewnością mógłby teraz normalnie odetchnąć. Ale nie wrócił. Nie wiadomo, gdzie i w jakim stanie teraz był. Harry wiedział, że to jego wina. I gdy w końcu nabrał powietrza do ściśniętych płuc, zrozumiał, że okropnie się martwi.

Co w ogóle go podkusiło, żeby powiedzieć te wszystkie okropne rzeczy? Dlaczego aż tak się zirytował? Mógłby udawać, że nie wie i szukać sobie dobrej wymówki, ale wiedział doskonale.

Po pierwsze, marzył o wstąpieniu do Zakonu Feniksa, odkąd dowiedział się o jego istnieniu. Draco chciał wejść mu w drogę tylko dlatego, że mu się to nie podobało. Po drugie, Harry miał dość tego, że wszyscy wiecznie martwią się o jego bezpieczeństwo, jakby wciąż był małym, ściganym przez Voldemorta dzieckiem. Był dorosły i mógł podejmować swoje własne decyzje, bo to na niego miały później spaść konsekwencje. Po trzecie, Draco, jak Harry zauważył już wczoraj, nie był Ronem i Hermioną. Im nigdy nie powiedziałby tylu przykrych słów, chociaż bywało między nimi różnie. Wczoraj chyba po prostu wydawało mu się, że Draco to zniesie, że się tym nie przejmie, tylko odgryzie, a po kłótni wszystko wróci do normy. Kłócili się przecież już tyle razy, a granice ich słów zawsze wyznaczone były hen daleko. Dlaczego więc Harry czuł się, jakby przekroczył wczoraj niejedną? Dlaczego Draco nie zareagował jak Malfoy, którym przecież wciąż był? Dlaczego w jego srebrnych oczach odbiło się autentyczne zranienie? Co się zmieniło? I co najważniejsze, dlaczego po tylu latach przejął się kimś bardziej niż sobą samym? 

Harry czuł się jak dziecko we mgle. Powoli zaczynał rozumieć pewne kwestie. Pojął na przykład to, że Draco miał prawo się o niego martwić, nawet jeśli nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Patrząc teraz na jego puste łóżko, Harry sam nie mógł przestać tego robić. Nie powinien szukać u Malfoya odpowiedzi, których oboje najwyraźniej nie znali. Nie powinien wybuchać, bo chociaż Draco zawsze się z tym krył, też przecież miał uczucia. 

Nawet nie chciał myśleć nad tym, jak bardzo zranił go swoimi słowami. Nie chciał się zastanawiać nad tym, jak potoczyłaby się rozmowa, gdyby przyjął do wiadomości, że nie jest nieomylny, że może faktycznie nie ma całkowitej racji, gdyby nie napuszył się jak typowy Gryfon i nie zrobił sceny jak małe, zranione dziecko, którym przecież nie powinien już być.

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz