Rozdział 13

7.2K 826 418
                                    


Czuł ból nogi i okropne pulsowanie w głowie. Ranił go każdy ledwo wywalczony oddech. Nie wiedział, kto przeniósł go do Skrzydła Szpitalnego, bo skupiał się tylko na tym, by nie zemdleć. Jeszcze chwilę temu leciał ku ziemi z zawrotną prędkością. Po raz kolejny żegnał się z życiem. Był ciekawy, ile razy jeszcze to zrobi, nim faktycznie umrze. Coś podpowiadało mu, że dzisiejszym upadkiem nabawił się lęku wysokości.

Miał w głowie straszne zamieszanie. Niemal taki sam huragan jak ten szalejący na dworze. Tylko dzięki przeszywającym jego ciało zimnym dreszczom jeszcze nie stracił przytomności. Dzięki nim i przerażonym, ale zdecydowanym srebrnym tęczówkom, które utkwiły mu w pamięci.

Nie był pewien, co Malfoy miał na celu, ratując go. Czy chciał, żeby Harry miał u niego dług? Może planował wzbudzić jego zaufanie? Jeśli tak, udało mu się. Dziwne nitki ufności, które nagle oplotły serce Pottera, zdenerwowały go bardziej, niż nieustający ból w lewym piszczelu.

Nie miał siły rozglądać się dookoła. Adrenalina powoli opuszczała jego ciało i nagle zapragnął, by ktoś go przytulił. Chciał uspokoić oddech w czyichś ramionach, obojętnie czyich. Dotarło do niego, że nie ma ochoty zwierzać się Hermionie. Choć wcześniej wiedział, że ich relacja nie będzie wyglądała tak samo, nagle zrozumiał, że nie ufa jej już tak, jak kiedyś. Wciąż miał do niej ogromny sentyment, ale gdy podbiegła do niego i złapała jego zimną, dygoczącą dłoń, zapragnął, by na jej miejscu zjawił się ktoś inny. Tyle że Harry nie miał już nikogo innego.

Cieszył się, że z jego poplątanych kosmyków wciąż spływały krople deszczu, bo nikt nie zwrócił uwagi, gdy uronił kilka łez. Tylko leżący na sąsiednim łóżku Malfoy spoglądał na niego podejrzliwie, jednak Potter nie przejął się tym. Draco po fakcie zapewne żałował, że przez niego przegrał mecz. Teraz pewnie cały Slytherin będzie się wyżywać na ich dwójce. Albo tylko na mnie — pomyślał z przekąsem Harry. Malfoy pewnie powie, że jako dobry kapitan troszczy się o drużynę, a wszystko ujdzie mu płazem. Lub gadem, takim, jak on sam.

Pielęgniarka nieustannie się wokół niego kręciła. Ciągle sprawdzała mu temperaturę, bo w którymś momencie dostał gorączki i wlewała do jego ust jakieś płyny. Była jak nieznośna, okropnie bzycząca mucha, a jedynym, o czym Harry marzył, było poderwanie się z łóżka i capnięcie tej muchy, żeby się uspokoiła. Nie miał jednak siły na spełnienie swojego pragnienia.

Noc zapadła szybciej, niż mu się wydawało. Szpitalne lampy zgasły, nie rażąc już jasnym światłem, a drzwi do Skrzydła zostały zamknięte. Harry jednak nie mógł zasnąć. Wciąż nie ufał swoim snom. Miał też dużo do przemyślenia.

— Żyjesz, Potter? — Przerwał gęstą ciszę głos, którego chłopak nie spodziewał się już tego dnia usłyszeć.

— Żyję — odszepnął, wciąż mierząc wzrokiem stare, wysokie sklepienie pomieszczenia. 

Mimo że czuł na sobie spojrzenie Draco, nie chciał go odwzajemniać. Spokojna, nocna rozmowa z Malfoyem nie była czymś normalnym, a Harry desperacko pragnął ostatnimi czasu odrobiny normalności.

— Trzęsiesz się — zauważył Draco.

Harry zagryzł zęby i schował dygocące dłonie pod kołdrę. Wcale nie czuł się dobrze z faktem, że Malfoy widzi go w takiej rozsypce. Jak na nieszczęście, Draco był aż zbyt spostrzegawczy.

— Nie trzęsę — odburknął w tym samym czasie, w którym z łóżka po prawej stronie rozległ się szelest.

— Akurat — prychnął blondyn.

Harry znów usłyszał dźwięk zsuwanej kołdry. Zdążył jedynie zerknąć w bok, gdy Malfoy pojawił się nad nim. W półmroku, rozświetlanym jedynie leniwymi promieniami księżyca, jego jasne włosy wyglądały jak czyste srebro, a blada karnacja sprawiała wrażenie wręcz upiornej. Dodatkowo w jego spojrzeniu czaiło się coś niepokojącego.

Harry ciężko przełknął ślinę. Czy to tak przyjdzie mi umrzeć? — zapytał sam siebie, mierząc niepewnym wzrokiem potargane przez wcześniejszy wiatr kosmyki Draco i zarysowane kości policzkowe, które odznaczały się teraz ciemnymi, trupimi cieniami.

— Dygoczesz jak osika — mruknął Malfoy, posyłając mu kolejne podejrzane spojrzenie. Jeśli zamierzał go w ten sposób wystraszyć, szło mu nad wyraz świetnie.

— Powiedz wprost, o co ci chodzi — zażądał Harry, któremu wcale nie podobało się, że Draco pociągał teraz za wszystkie sznurki. — Nie bawmy się w podchody, nie jesteśmy dziećmi.

Malfoy uśmiechnął się podejrzanie. Harry zadrżał, chyba zaraz po uświadomieniu sobie, że było w tym uśmiechu coś idealnie diabelskiego, perfekcyjnie wręcz pasującego do każdej innej cechy Draco.

— Nie jesteśmy dziećmi, ale pewne dziecięce instynkty w nas pozostały — powiedział cicho, nieznośnie przeciągając sylaby i przeszywając Pottera wiercącym dziury spojrzeniem. — Boisz się mnie — bardziej stwierdził, niż zapytał. — Rozsądnie. Gdybym chciał, bez problemu mógłbym udusić cię poduszką...

— Na co czekasz? — zadrwił Harry, coraz bardziej podenerwowany. — Udowodnij wszystkim, że jesteś świrem, uduś mnie.

— Lepiej nie kuś — mruknął blondyn, a Potter zadrżał po raz kolejny, gdy zimne, aksamitne opuszki palców Malfoya nagle musnęły jego szyję. — To, że mogę cię teraz zabić, nie znaczy, że jestem idiotą i to zrobię. Świry...— zaczął z zastanowieniem malującym się na twarzy, zupełnie jakby myślał nad ciekawym smakiem tego słowa — ...wbrew pozorom szaleństwo wymaga geniuszu, te dwie cechy wyjątkowo często się ze sobą łączą. Gdybym chciał twojej śmierci, pozwoliłbym, żeby złote kości Wybrańca roztrzaskały się o grunt — dodał, po czym gwałtownym ruchem, tak innym od wcześniejszych, flegmatycznych, mocno zacisnął palce na ramie łóżka Harry'ego. Jego twarz była teraz o wiele bliżej. Wcale nie sprawiło to, że wyglądała łagodniej. 

— Odsuń się — wydusił na wydechu Potter, którego cała gryfońska odwaga nagle gdzieś uleciała.

— Peszę cię? — zadrwił z cwanym uśmiechem Draco, jeszcze bardziej zmniejszając dzielącą ich odległość. Teraz Harry bez trudu mógł przyjrzeć się srebrnym oczom, które, nie wiedzieć czemu, tak często nawiedzały go w snach. — Przecież nic ci nie zrobię...

— Jesteś popieprzony — mruknął Harry, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo był przerażony własną bezbronnością i gierkami Malfoya.

— Jestem — potwierdził spokojnie Draco, wzmacniając przy tym chwyt na barierce łóżka znajdującej się ponad głową Pottera. — Ale jeszcze się przekonasz, że to nie jest wada.

— Rusz się — warknął zirytowany jego pewnością siebie Harry.

— W ten sposób? — zaśmiał się blondyn, znów zmniejszając dzielącą ich odległość. 

Dwa ciepłe oddechy zderzyły się ze sobą. Nim jednak Harry zdążył jakkolwiek zareagować, poczuł pod powiekami piasek. Senność pojawiła się znikąd. 

— Dobranoc, Potter. Śpij spokojnie.

Jak na zawołanie, powieki opadły bez pytania o zgodę. Zielone oczy nie pozostały jednak zamknięte na długo, bo już po chwili zlany zimnym potem Harry zerwał się do siadu.

Księżyc dawno zniknął. Do szpitalnej sali powoli wlewały się senne, chłodne promyki jesiennego słońca. Świtało. 

Wszystko mu się przyśniło. Malfoy leżał spokojnie w swoim łóżku, do połowy zakopany w pościeli. Spał. Nigdy nie podchodził do jego posłania. 

Skoro tak, co miał znaczyć ten sen? Harry coraz mniej ufał swojej podświadomości. Dotarło do niego, że to nie Draco jest świrem.

On sam nim był.  

* * *

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz