Rozdział 30

7.5K 779 1K
                                    

Miałam to dodać po weekendzie, ale jebać. Chcę się tym już z wami podzielić. Za błędy przepraszam, ale gdy rozdziały są tak długie, bardzo trudno się je sprawdza. Ponownie 4k słów, enjoy.

W zamku o zimnych murach, otoczonym zaspami śniegu, kilka okien świeciło jasno. Wysoko w wieży Gryffindoru, w jednym z dormitoriów jednak nie było nikogo. Ron Weasley, stały bywalec tego miejsca, znajdował się bowiem zupełnie gdzie indziej. W oddalonych od wieży lochach, w których chłód był niemal tak dokuczliwy, jak na dworze, panował za to niezwykły tłok. Aż cztery osoby cisnęły się w niewielkim pomieszczeniu. Jedna z nich, o ogniście rudych włosach, nie omieszkała na to narzekać.

— Zamknij się wreszcie! Nie tylko ty zmarzłeś — warknął w końcu zdenerwowany Draco. 

Jego blond włosy były potargane i mokre, policzki wciąż miał zaczerwienione, a serce waliło mu szybko, choć znajdowali się w zamku już od dobrej godziny. Chodził po pokoju wte i wewte, zupełnie nie zawracając sobie głowy strzałą, która wciąż sterczała mu z ramienia. I chociaż Hermiona co chwilę próbowała namówić go, by ją wyjęli i opatrzyli to miejsce, zbywał ją tylko machnięciem ręki i kazał zająć się Harrym.

Granger może i by się z nim kłóciła, ale widząc niemal przeźroczystego na twarzy Pottera, odechciewało jej się spierać. Harry stracił dość dużo krwi, bo ślady po kłach stwora, który go zaatakował, były głębokie. Hermionie udało się zatamować krwawienie i znaleźć w jej torebce bez dna resztki eliksiru wzmacniającego, ale chłopak i tak półleżał na swoim łóżku bez ruchu, zwyczajnie gapiąc się w ścianę. Wyglądał nawet dość zabawnie, bo Malfoy bez jego zgody owinął go trzema kocami, ale nikomu nie było dziś do śmiechu. Wszyscy bardzo się martwili.

— Boże, Granger, przestań mi truć dupę — westchnął blondyn, gdy Krukonka po raz kolejny stanęła przed nim, uniemożliwiając mu tym samym niekończącą się wędrówkę po dormitorium. — Nie ma na to czasu.

— Nie możesz sobie tak chodzić z grotem w ramieniu — oburzyła się Hermiona, nie chcąc ustąpić mu z drogi. — To mi zajmie pięć minut. Siadaj i mnie nie denerwuj.

Malfoy wywrócił oczami i niechętnie opadł na krzesło przy biurku Harry'ego, a później powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych. Ron siedział przy kominku, grzejąc się buchającym w nim ogniem (Draco poczuł chęć wepchnięcia go tam), Hermiona nurkowała w torebce, a Harry powoli nabierał kolorów. Ich wzrok nawet na chwilę się spotkał. 

Potter przetwarzał sobie w myślach wszystkie dzisiejsze zdarzenia i wciąż czuł się, jakby to mu się tylko przyśniło. Nawet on nie przeżywał nigdy takich rzeczy, a przecież w kłopoty umiał się wpakować jak mało kto. Dowodów, potwierdzających to, co się wydarzyło, było jednak zbyt wiele. Ból w łydce, Hermiona mocująca się ze strzałą wbitą w ramię Malfoya, jego wzrok, uważnie śledzący każdy ruch Harry'ego... Zaraz, dlaczego Draco się na niego gapił?

I wtedy przypomniało mu się, co się dziś między nimi działo. Poczuł się dziwnie, gdy wspomniał miękkość dłoni blondyna, czy silny chwyt jego ramion, który co prawda pamiętał jak przez mgłę, a który wcześniej pozwolił mu zachować jakieś resztki świadomości, gdy już brakowało mu pod wodą powietrza. Pamiętał też, jak ucieszył się, gdy znaleźli kryptę i jak zgniótł Dracona w uścisku. Teraz wydawało mu się to irracjonalne. Jak mógł przytulić Malfoya? 

Miał szczerą nadzieję, że to, co wydarzyło się w krypcie, właśnie tam pozostanie i miał tu na myśli nie tylko to, co stało się między nim a Draco, ale też atak potwora i... 

— Wciąż nie rozumiem, czemu to coś was goniło — powiedziała nagle Hermiona, najwyraźniej zupełnie niezdająca sobie sprawy z tego, jak szybko zaczęło właśnie bić serce Pottera. — Co prawda dostaliśmy ostrzeżenie, że marny los czeka złodziejów, ale przecież żaden z was nie jest złodziejem — dodała, pod koniec swojej wypowiedzi powątpiewająco zerkając na Mafloya. Ten chyba chciał się o to oburzyć, ale nie zdążył, bo głos wreszcie zabrał Harry.

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz