Rozdział 38

5.8K 599 480
                                    


Choć przy Prestvick Lane 7 do zmroku było jeszcze daleko, gdy Harry, Draco i Kingsley chwycili się starego, przypalonego garnka, okazało się, że Hogwart spowijają już ciemności. Ciepło lata na powrót zastąpiły mrozy zimy, ale Harry nie przestał się uśmiechać. Nie mógł tego wieczora usiedzieć spokojnie. Nawet gdy wrócili już do dormitorium w lochu Slytherinu, jego oczy wciąż jeszcze błyszczały, on sam nie przestawał się cieszyć, a Draco był niemal pewien, że gdyby mógł, ze szczęścia rozniósłby całe pomieszczenie.

On naprawdę jest szalony  — przeszło mu przez myśl. — Autentycznie cieszy się z czegoś, co może go zabić. Żadna z plotek o jego kompleksie bohatera nie była zmyślona. 

Dawniej ucieszyłby się z takiego odkrycia. Słaby punkt Harry'ego Pottera (oczywiście zaraz po jego bezczeszczących dobre imię Merlina przyjaciołach) mógłby być jego asem w rękawie. Dlaczego więc teraz się nie cieszył? Dlaczego się martwił? Nie powinien się, do cholery, martwić. 

A jednak znał Harry'ego na tyle dobrze, by wiedzieć, że nawet niespuszczony ze smyczy potrafi nieźle się narażać. Co będzie teraz, gdy wręcz dostał pozwolenie od swojego mentora, a jego rodzice, prawdziwi czy nie, pokazali mu, że są z niego dumni? Jak widać, głupota płynęła tej rodzinie we krwi. 

Nasuwała się też kolejna kwestia, która dawniej wzbudziłaby w Draco zupełnie inne uczucia. Albus Dumbledore. Majaczący starzec uwielbiający słodycze i największy autorytet małego chłopca w okularach, który nie miał przecież nikogo innego, kto mógłby być z niego dumny. Tak, kiedyś to było zabawne. Teraz...

— Draco?

Na dźwięk swojego imienia Draco poniósł wzrok i natrafił prosto na zielone tęczówki Harry'ego, które nie były już tak przepełnione szczęściem, jak jeszcze przed chwilą. Teraz to on wyglądał, jakby coś go trapiło. Czyżby z winy Malfoya?

— Coś się stało? — dodał, marszcząc ciemne brwi.

Draco odwrócił wzrok i westchnął. Czy powie prawdę, czy ją zatai, i tak z pewnością się pokłócą. Pod tym jednym względem byli identyczni. Nienawidzili, gdy ktoś mówił im, że to, co robią, jest błędne.

— Martwię się o ciebie  — powiedział wreszcie, decydując, że nie będzie tego zatajał. Wydźwięk tych słów zaskoczył nawet jego.

— O mnie? — zdziwił się Harry. Jego brwi były teraz wysoko, co Malfoy wiedział, bo patrzył wszędzie, tylko nie w oczy. — Przecież mam świetny humor, jestem zdrowy i chwilowo nic nie chce mnie zabić — zażartował.

Draco wcale nie było do śmiechu.

— Właśnie, chwilowo — mruknął, wstając ze swojego posłania, bo nie mógł wytrzymać tego wzroku. Nie, kiedy przyznał się do czegoś tak absurdalnego i osobistego. Draco Malfoy nigdy wcześniej o nikogo się nie martwił. A przynajmniej tak właśnie myśleli ludzie. Nie czuł potrzeby, by wyprowadzać ich z błędu.

— Dobra. Mów wprost, o co ci chodzi. Cały dzień zachowujesz się dziwnie. Najpierw ta scena w gabinecie McGonagall, później twoje zachowanie w Kwaterze. Co się nagle stało, Draco?

Malfoy był bliski pogardliwego prychnięcia. Harry Potter rozumiał go tak samo, jak rozumiał eliksiry. Nic dziwnego, że Snape wiecznie był taki poirytowany.

— Nie podoba mi się to wszystko — powiedział, wciąż omijając sedno i licząc, że Harry nie zorientuje się, iż jakieś w ogóle istnieje. Chciał załatwić sprawę, omijając kłótnię, która już czaiła się na horyzoncie.

Jednak Potter też wstał, co Malfoy odebrał jako zalążek pozycji bojowej.

— Przecież dopiero co sam byłeś gotowy kłócić się z McGonagall, żebyśmy mogli coś zrobić. Tak samo, jak ja chciałeś się zaangażować.

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz