Rozdział 19

7.4K 857 328
                                    


Październik ledwie się zaczął, a już pędził po kartkach kalendarza tak szybko, jakby goniła go Umbridge. Nim Harry się obejrzał, czas przeciekł mu przez palce, nauczyciele zasypali go zadaniami domowymi, a Draco przestał nosić temblak. Mijający czas jednak nie działał tylko na niekorzyść. W ostatnim tygodniu Ron, potrącony przypadkiem przez zamyślonego Pottera, nawet się z nim przywitał. Może nie padli sobie w ramiona, ale skinięcie głową i tak było czymś dobrym. Było nowym początkiem i choć ich relacja kroczyła, przeciwnie do czasu, maleńkimi kroczkami, napawała Harry'ego radością.

Pogoda z każdym kolejnym dniem stawała się gorsza. Słońce nie grzało już tak, jak jeszcze we wrześniu, a niebo raz po raz zasnuwały ciemne chmury. Tak bardzo, jak Harry lubił deszcz i kochał wdychać powietrze po nim, tak bardzo miał ochotę miotnąć w górę jakimś pogodowym zaklęciem. Niestety nie znał ani jednego.

Jakby tego wszystkiego było mało, Malfoy, zupełnie niezainteresowany nadrabianiem prac domowych po prawie dwutygodniowej nieobecności, oświadczył mu dziś rano, że ma „wskakiwać w trykot, bo idą na boisko". Chcąc nie chcąc, Harry wziął spod łóżka miotłę, wyjął z kufra strój i powlókł nogami na wręcz niepoprawnie szczęśliwym Draco.

Powód jego zadowolenia wyszedł na jaw bardzo szybko. Stało się to dokładnie w momencie, gdy zamiast do szatni skierował się na trybuny. Owszem, Malfoy wymówił się niedawnym powrotem ze Skrzydła Szpitalnego i miał zamiar z uśmiechem patrzeć, jak jego drużyna męczy się i tapla w błocie, w tę okropną październikową pogodę.

Harry miał okropną ochotę wszcząć strajk albo zwyczajnie wrócić do dormitorium, ale jakoś nie miał serca psuć Draco humoru. To przecież niedorzeczne. Potter cieszył się, że jego były wróg miał na twarzy tak szeroki uśmiech, nawet jeśli kosztem własnego samopoczucia. Co więcej, nie czuł się z tym dziwnie. Już jakiś czas temu postanowił, że nie będzie toczył walk z samym sobą, bo zbyt wiele zdrowia i wysiłku go to kosztowało. Tak więc, godząc się ze swoim parszywym losem, mozolnie skierował kroki do szatni, w której zastał już przebierających się Ślizgonów. Był pewien, że niejedna uczennica Hogwartu oddałaby sporo za możliwość popatrzenia na nich, ale on jedynie skrzywił się na widok wielkiego brzucha Goyle'a i nie racząc reszty już nawet spojrzeniem, ściągnął przez głowę koszulkę.

Przez wszystkie lata bycia w centrum niechcianej uwagi wyrobił się u niego dziwny odruch. Jaki? Harry dostawał gęsiej skórki za każdym razem, gdy ktoś się na niego gapił. Tak więc i tym razem, gdy zauważył na odkrytych, kościstych rękach to dziwne zjawisko, zerknął przez ramię. Intuicja po raz kolejny go nie zmyliła. Wszyscy Ślizgoni, już ubrani, stali w półokręgu z założonymi na piersiach rękami, wlepiając wzrok prosto w jego osobę. Jedynie Gregory znajdował się daleko w kącie, zupełnie niezainteresowany sytuacją, intensywnie szukając czegoś w swojej torbie. Wszyscy milczeli, dopóki Teodor Nott nie postanowił wreszcie zabrać głosu. Harry poczuł, że to odpowiedni moment, by odwrócić się całkiem i stanąć z potencjalnym przeciwnikiem twarzą w twarz, więc tak właśnie uczynił.

— Myślisz sobie, Potter, że skoro jesteś gwiazdą, to wszystko ujdzie ci płazem? — zagadnął Teodor, obierając przy tym pozę, jakby pytał właśnie, co tam u niego.

Harry miał ochotę westchnąć i zignorować zaczepkę, ale postanowił  utrzymać kontakt wzrokowy z nieproszonym rozmówcą.

Znów to samo — pomyślał. 

— Nie rozumiem — odpowiedział, zachowując zimną krew. Nie zamierzał w żaden sposób nikogo prowokować, jednak było to trudne, bo Nott najwyraźniej na sam jego widok czuł się sprowokowany.

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz