Deszcz zacinał z mocą tak wielką, jak chyba jeszcze nigdy. Wiatr szalał, wpychając uczniów w wielką plątaninę płaszczów i szalików. Harry widział cokolwiek tylko dzięki zaklęciu, które Hermiona niegdyś rzuciła na jego okulary.
Jednym słowem, pogoda była fatalna. Już kilka kroków po wyjściu z zamku wszyscy byli przemoczeni do ostatniej nitki. Nie pomagały nawet mugolskie parasole, które wiatr bez trudu wykrzywiał pod dziwnymi kątami.
Ostatnim, o czym uczniowie marzyli, był mecz Quidditcha, jednak jeszcze nigdy w całej ich historii żaden nie został przełożony, dziś więc również nie było o tym mowy. Hogwartczycy mimo wszystko stwierdzili, że muszą zobaczyć pierwszą rozgrywkę tego roku. Byli ciekawi, jakie zmiany nastąpiły w drużynach i nie zamierzali dowiadywać się tego od kogoś. Wszyscy, włącznie z nauczycielami, chcieli przekonać się na własne oczy, co będzie się działo. Trybuny były pełne ludzi.
Harry nie stresował się meczem, bo nie robił tego nigdy. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy może nie przepuścić kilku bramek i dać Ślizgonom popalić, ale postanowił odpuścić. Miał już tyle planów, które pomogłyby mu ponownie wkupić się w łaski Gryfonów, jednak żaden nie był tym odpowiednim. Nie wiedział nawet, po co chce znów być dobrym w ich oczach. Wstąpienie do Slytherinu zamknęło mu wiele dróg, a Potter nie potrafił przeżyć, że są one zamknięte bezpowrotnie. Wciąż tęskno mu było do czerwonego baldachimu, którym często zasłaniał się w nocy. Brakowało mu widoków z okna, na którego parapecie spędził tak wiele bezsennych godzin. Nie mógł pojąć, że już nigdy nie zobaczy na sąsiednim łóżku Rona. Teraz mógł co najwyżej popatrzeć sobie na Malfoya, który nawet we śnie wyglądał jak wredny gad, a to wcale go nie satysfakcjonowało.
Widział, jakie zamieszanie rozległo się na trybunach z jego powodu. W końcu raczej nikt nie spodziewał się Harry'ego Pottera odzianego w zielone szaty drużyny Ślizgonów. Dodatkowo niemal czuć było bijącą od Malfoya dumę. Dziwne i nie do pomyślenia, że to przez Harry'ego, ale tak właśnie było. Draco wiedział, że Gryfoni nie mieli szans z tak dobrą drużyną.
Jego pewność rozwiała się jednak, gdy dwa wrogie domy spotkały się na środku boiska. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Niestety nie były to halucynacje, a Zabini chyba nie miał zamiaru nagle zniknąć. Patrzył prosto w jego szare oczy, napawając się zagubieniem, które Malfoyowie okazywali przecież tak rzadko.
Draco zrozumiał, że właśnie tu, na mokrej, szkolnej murawie, kończy się ich przyjaźń. Harry, patrząc na wściekły grymas, zdobiący twarz Rona, z bólem serca pojął to samo.
Nie było czasu na odwrót ani zmianę taktyki. Pani Hooch dmuchnęła nagle w gwizdek, a wszyscy zawodnicy wzbili się w powietrze. Gra ruszyła.
Harry natychmiast popędził do obręczy. Humor nie dopisywał mu wcale, ale postanowił tego po sobie nie pokazywać. Nie, kiedy wokoło kręciło się tyle osób, które tylko czekały, aż się złamie.
Mecz trwał długo. Potter obronił prawie wszystkie bramki, ale Malfoy wiedział, że na nic im się to nie przyda, jeśli szybko nie złapie Złotego Znicza. Wypatrywał go wszędzie. Na trybunach, pod nimi, nawet za boiskiem, ale deszcz padał wciąż mocniej i mocniej, utrudniając mu poszukiwania. Gracze ledwo utrzymywali się na miotłach, a Draco miał wrażenie, że Hogwartem zawładnął najprawdziwszy huragan.
I nagle, zupełnie przez czysty przypadek, dostrzegł złoty błysk. Znicz jak gdyby nigdy nic krążył sobie ponad ramieniem zupełnie nieświadomego Pottera.
Malfoy rozejrzał się szybko, by ocenić sytuację i z przerażeniem zauważył, że Zabini właśnie ruszał w kierunku Obrońcy. Nie czekając dłużej, uczynił to samo.
Wiatr rozwiewał jego jasne, mokre włosy, szarpał ubrania i wyciskał z płuc powietrze, ale Draco ani myślał przyhamować. Co chwilę szarpał miotłą, jednak w pewnym momencie jego Nimbus 2001 nie chciał już przyspieszyć. Blaise nie miał tego problemu i łatwo wyprzedził byłego przyjaciela, tym samym będąc coraz bliżej bramek.
Gdy Harry odbił Kafla i spojrzał przed siebie, było już za późno, by mógł się odsunąć. Żądny wygranej Zabini leciał prosto na niego. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Ciemnoskóry chłopak śmignął obok, zahaczając barkiem o ramię Obrońcy. Potter poczuł, jak wszystko wokół niego wiruje. Byłby spadł, ale w ostatniej chwili chwycił drżącą z zimna ręką środek miotły.
Draco omiótł spojrzeniem sytuację i choć tak podpowiadało mu sumienie, nie zamierzał zwolnić. Miał jeszcze szansę dogonić Zabiniego i wygrać ten mecz, więc nie chciał z niej rezygnować.
Mknął przed siebie, zapominając przy tym o oddechu. Nawet nie wiedział, kiedy zrównał się lotem z Blaisem, ale cieszyło go to. Znicz był już prawie na wyciągnięcie ręki. Miał właśnie przechylić się do przodu i złapać w dłoń zwycięstwo, gdy na trybunach rozległa się wrzawa. Niemniej jednak nie była ona spowodowana jego rychłą wygraną. Kątem oka Malfoy zauważył jakiś kształt, który szybko zbliżał się do ziemi.
Nie miał czasu na zastanowienie. Nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale jakiś głos wewnątrz podpowiadał mu, że postępuje właściwie. Szybko, nim zdążył się rozmyślić, zniżył lot i zawrócił. Starał się nie myśleć o tym, co stracił tym wyborem. Łzy zbierały mu się w oczach, ale zgonił to na pęd. Raz po raz szarpał miotłą, starając się lecieć szybciej.
Był już coraz bliżej, ale obawiał się, że nie zdąży. Czarnowłosa postać spadała o wiele prędzej, niż mu się początkowo wydawało. Gdy zauważył, że nikt oprócz niego nie rzucił się do pomocy, zawrzał w nim gniew tak wielki, że byłby połamał rączkę Nimbusa.
Zbliżał się do ziemi coraz szybciej, tak samo, jak do ciała odzianego w zielone szaty. Nie pozwolił zwątpieniu ogarnąć swojego umysłu. Czuł się trochę tak, jakby łapał Znicz. Był przecież Szukającym, łapanie przedmiotów i nie tylko należało do jego specjalności.
Od ziemi dzieliło go już jedynie dwadzieścia, piętnaście, dziesięć metrów. Nawet gdyby chciał, nie mógłby już zawrócić. Spojrzenia jego i Pottera spotkały się. To był właśnie moment, w którym Malfoy musiał się wykazać. Nie zwlekając i nie zważając na prędkość, która uniemożliwiała mu ruchy, wyciągnął przed siebie rękę. Zderzenie z drugim chłopakiem zatrzęsło całym jego ciałem, ale o dziwo nie spadł z miotły.
Nie tylko nie mógł uwierzyć w to, co zrobił, ale nawet nie miał na to czasu. Jego stary Nimbus nie nadawał się do utrzymywania dwóch niemal dorosłych osób. Mała odległość od murawy również przyczyniła się do tego, co stało się chwilę później.
Malfoy ani na chwilę nie puścił szaty Pottera. Nie zrobił tego nawet gdy oboje stracili równowagę, a miotła uciekła mu z ręki. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Draco nie do końca wiedział, co robi, gdy zamknął oczy i przylgnął ciałem do drugiego Ślizgona.
Mocne uderzenie o ziemię ukradło z jego płuc resztkę powietrza. Czuł, jak kamienie wbijają mu się w plecy, ale nie mógł już nic na to poradzić. Mocno zacisnął powieki i tylko czekał, by świat w końcu przestał wirować. Przeturlali się w błocie jeszcze kilka razy, aż wreszcie pęd postanowił im odpuścić. Zmarznięte dłonie Draco puściły zielone okrycie, a on sam przetoczył się w bok, niezbyt panując nad swoim ciałem. Zatrzymał się na plecach, nie do końca wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Zachłannie wciągnął do płuc życiodajny tlen, jednocześnie dławiąc się wciąż padającym deszczem. Z zimna prawie nie czuł nóg i rąk, cały był okropnie obolały po upadku i kilku fikołkach, ale po jego głowie tłukła się tylko jedna myśl;
Uratowałem Pottera.
* * *
CZYTASZ
Pokochać drania || Drarry
FanfictionOstatni pył opadł, przykrywając ciała poległych, a ich krew na zawsze zakrzepła. Wrogowie zostali pokonani i pojmani. Wojna się skończyła. Wydawać by się mogło, że Harry Potter wreszcie śpi spokojnie. On jednak jeszcze nie zakończył walki. Walki z...