Rozdział 4

8.4K 930 695
                                    


Sam nie wiedział, jak się czuł. Nogi, jakby bez jego udziału, poprowadziły go do właściwego stołu. Nie miał pojęcia, jak udało mu się zignorować wszystkie zaczepki Ślizgonów, w szczególności Malfoya, któremu wróciły już kolory i którego twarz ponownie zdobił szeroki, wredny uśmiech. Harry czuł, jak z każdą chwilą coraz bardziej go mdli. Nie do końca docierało do niego to, co się wydarzyło. Miał wrażenie, jakby był uwięziony za szkłem, bo wszystkie odgłosy docierały do niego jakby z daleka. Głęboko wierzył, że niedługo obudzi się w swoim łóżku, w Gryffindorze i wszystko będzie jak dawniej.

Ten okropny sen jednak trwał i trwał, a do chłopaka powoli zaczęło docierać, że wcale nie jest snem. Ucieszył się lekko, gdy przynajmniej Ron znów zasiadł obok ich znajomych, na swoim zwyczajowym miejscu. Jego szczęście wzrosło, gdy Zabini jakimś cudem wylądował w Gryffindorze, a Malfoy prawie zemdlał. Może nie będzie wcale tak źle — pomyślał.

Uczta nie trwała długo albo tylko mu się tak wydawało. Podczas jej trwania nie tknął żadnego jedzenia, modląc się w myślach, by nigdy nie musieć ruszać się od tego stołu i iść do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Jego modły niestety nie zostały wysłuchane, bo już niedługo był zmuszony wstać i wraz z resztą Ślizgonów, skierować się do lochów. Nim jednak opuścił Wielką Salę, udało mu się uchwycić smutne spojrzenie Hermiony i drugie, należące do Rona, choć to wydawało się ociekać pretensją.

Przecież to nie była wina Harry'ego, że Tiara na starość zgłupiała. No i co miały znaczyć jej słowa? Miał zająć się sobą? Slytherin wydawał mu się ostatnim miejscem, w którym mógłby zająć się sobą. Bez przyjaciół u boku, Potter nie miał pojęcia, kim jest. Towarzyszyło mu nieznośne złudzenie, że Tiarze Przydziału właśnie o to chodziło. Nie rozumiał tylko, po co to zrobiła. Najwyraźniej bardzo chciała mu dopiec.

Harry zdziwił się, gdy usłyszał, że hasłem Slytherinu wciąż jest „czysta krew". Oni byli naprawdę tak głupi, by przez sześć lat nie wymyślić nic innego, czy to tak bardzo przypadło im do gustu? — zastanawiał się.

Pokój Wspólny nie zmienił się nic a nic, odkąd chłopak był tu ostatnio. Wciąż było w nim ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Nadal dominowały tu czerń i zieleń, a za wielkimi oknami widać było najróżniejsze, pływające w jeziorze stwory, przypominające Harry'emu jedno z wyzwań, które musiał przejść podczas trwania Turnieju Trójmagicznego.

— Zaraz powieszę tu rozpiskę z tym, kto gdzie będzie mieszkał. Z łaski swojej zastosujcie się do niej — mruknął niezadowolony Snape, patrząc przy tym prosto na Pottera.

Harry zaczął dostrzegać pozytywy tej sytuacji. Może teraz, skoro nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią tak faworyzuje Ślizgonów, wreszcie da mu spokój? Na szczęście za marzenia nie karzą.

Wcale nie spieszyło się mu się, by poznać nowe miejsce zamieszkania, więc, w przeciwieństwie do reszty uczniów, którzy zaczęli się przepychać, zaczekał, aż wszyscy odejdą od przypiętej do ściany kartki.

Kiedy odnalazł na liście swoje nazwisko, postanowił rozejrzeć się za pokojem, w którym zapewne znajdowały się już jego rzeczy. Wcale nie było to takie łatwe, jak w Gryffindorze, bo Slytherin znajdował się pod powierzchnią ziemi i wszystkie pokoje mieszkalne były na jednym piętrze. Zdążył zgubić się kilka razy, nim dotarł pod upragnione drzwi pokoju o numerze czterysta cztery. Nie było żadnej informacji o mieszkańcach tego pomieszczenia, ale zanim Harry zdążył pomyśleć o pukaniu, już wszedł do środka. W tamtym momencie mało go obchodziły maniery. Chciał tylko położyć się i zasnąć, najlepiej snem wiecznym, bo miał serdecznie dość tego parszywego dnia.

Pokój nie był duży. W jego jednym rogu znajdował się kominek, a nieopodal niego dwa biurka. Najwięcej miejsca zajmowały wielkie, przykryte zieloną kołdrą łóżka z baldachimami i stojące obok nich kufry. Tutaj, podobnie jak w salonie, też było ciemno, w końcu jedyne światło dochodziło z kilku wiszących na ścianach pochodni.

— Co ty tu do cholery robisz, Potter? — zapytał jakiś drwiący głos. Harry nie musiał patrzeć, by wiedzieć, do kogo on należy.

Świetnie, gorzej nie mogłem trafić — prychnął w myślach i odwrócił się w stronę drugiego chłopaka.

— Jak widać, mieszkam, Malfoy — odpowiedział, klepiąc dłonią kufer, na którym małymi literkami zapisane były jego inicjały.

Przez chwilę mierzyli się tak samo zimnymi i nienawistnymi spojrzeniami, ale blondyn w końcu odwrócił wzrok, zrobił krok do przodu i zatrzasnął drzwi łazienki, w których wcześniej stał.

Harry'emu wcale nie spodobało się, że Draco podszedł do niego na odległość mierzącą zaledwie pół metra. Oboje byli podobnego wzrostu, więc po raz kolejny twardo spojrzeli sobie w oczy.

— Zawsze wiedziałem, że jesteś większą gnidą, niż udajesz — mruknął blondyn, uśmiechając się kpiąco, choć mniej wrednie niż zwykle. — Witamy w Slytherinie, Potter.

* * *

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz