Rozdział 9

624 41 4
                                    


Dobiegłam na miejsce. Nareszcie mogę złapać oddech. Przez chwilę bałam się, że źle skręciłam. Uniosłam głowę aby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wyglądało jak taka trochę nowoczesna stajnia, gdzieniegdzie na ziemi leżały kupki siana. Ale... Nie widzę tu nikogo innego, nie licząc koni... Gdzie rydwany?! A co jeśli już jest za późno? Przecież ich nie dogonię! Zaczynam panikować. To koniec. Jestem skończona. Delikatnie przykładam dłonie do twarzy, uważając przy tym aby nie zniszczyć makijażu. Nagle słyszę dźwięk otwierających się drzwi gdzieś po mojej lewej. Zdziwiona spoglądam w tamtą stronę i moim oczom ukazuje się Sam. Wydaje się być jakiś smutny. Może jest mną rozczarowany? Ale chwila. Co on tu robi? Nie powinien siedzieć na trybunach, czy gdzieś tam i oglądać parady? A co jeśli mnie szuka?! Kapitol go wysłał? Czy za spóźnienie jest kara śmierci?! Chcę uciec zanim mnie zauważy, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mogę tylko stać i patrzeć na niego przerażonym wzrokiem. Wygląda na zamyślonego. Bez ostrzeżenia odwraca głowę w moją stronę, tak jakby usłyszał moje myśli. Widzę przez moment wahanie w jego oczach, ale szybko znika, więc nie wiem czy mi się czasem nie wydawało. Szeroko się uśmiecha i do mnie podchodzi.

-Co ty tu robisz tak wcześnie?- wcześnie? Nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, widząc to Sam dodaje wciąż się ciepło uśmiechając: - Nie ważne, masz u mnie punkt za punktualność! - po czym odszedł.

Super. Biegłam jak głupia, bojąc się, że się spóźnię, a tu zostaję poinformowana, że jestem grubo przed czasem! Mimo wszystko ulżyło mi. Uśmiecham się pod nosem i siadam na kupce siana na podłodze. Bez zastanowienia, żeby dać jakoś ujście stresowi, zaczynam w nim grzebać. Po chwili coś miękkiego i ciepłego przykleja się do mojej ręki. Hm, co to może być? Chyba się domyślam... Fuj! Patrzę jak zahipnotyzowana z grymasem na twarzy na moją dłoń. Co ja niby mam z tym teraz zrobić. Przypominam sobie, że przecież nie jestem tutaj sama, a on zawsze pali się do przytulania... Czyste zło. Wstaję i próbuję obrócić dłoń w taki sposób, aby nic nie było widać, po czym niemal w podskokach podchodzę do Sama i rzucam się mu w ramiona. Chyba nie spodziewał się po mnie czegoś takiego, bo zrobił się przy tym jakiś sztywny i wydał z siebie dziwny odgłos, ale po chwili orientuje się o co chodzi, rozluźnia się i odwzajemnia uścisk.

-Tak bardzo się denerwuję.- mówię do niego, a on głaszcze mnie po głowie.

Tak właściwie to nie kłamię, naprawdę się denerwuję. Sam próbuje mnie uspokoić mówiąc coś do mnie, ale nie słucham go, ponieważ jestem zajęta głaskaniem go po plecach. Gdy w końcu go puściłam moja ręka była w miarę czysta, a tył jego białej marynarki dopełniała wielka, brązowa plama. Przeprosiłam go w myślach równocześnie zastanawiając się czy to będzie nowy krzyk mody w Kapitolu. Powinieneś mi być wdzięczny Sam. Zaśmiałam się lekko i odmachałam mu gdy wychodził.

W sali robiło się coraz tłoczniej. Od niektórych trybutów trudno było oderwać wzrok, jak na przykład dziewczyny z czwórki. Ubrana była w sukienkę z srebrnych łusek, z których również wykonana była biżuteria, a w jasne włosy wpleciony miała kawałek sieci. Innym przykładem była rudowłosa dziewczyna z jedynki ubrana w suknię przypominającą swoim kształtem rozkwitającą różę oraz chłopak z dystryktu dwunastego ubrany w czarny strój z kawałkami węgla na nim, nie wiem dlaczego ten strój tak bardzo mi się podobał. Byłam tak zajęta obserwowaniem innych trybutów, że nie zauważyłam, że jeden z czarnych koni żuje moją sukienkę. Szybko odskoczyłam, żeby uratować resztę sukienki. Teraz przód był trochę krótszy on tyłu, ale w sumie ładnie to wyglądało. Najwyżej mój stylista mnie zabije...

Jako ostatni do pomieszczenia wchodzi Haymitch z Mirandą, również mieli kreacje z kłosów, jednakże nasze stroje nieco różniły się krojem, sukienka Mirandy była zdecydowanie krótsza od mojej. Oboje podchodzą do Sama który niedawno znów pojawił się w pomieszczeniu i również podziwiał kostiumy konkurencji. Rozmawiają przez chwilę, po czym rozlega się głośny dźwięk i mentorzy zaczynają zapędzać swoich podopiecznych do rydwanów. Sam pomaga nam umiejscowić się w rydwanie, następnie puszcza do nas oko, życzy nam powodzenia i wychodzi. Słyszę, jak niektórzy skarżą się na brak miejsca w rydwanie. Co miałam powiedzieć ja, skoro nas była aż trójka! Wszyscy uciszają się na dźwięk hymnu Panem. Trzymam mocno prawą ręką krawędzi rydwanu, a drugą zostawiam luzem, żeby w razie czego jakoś się podeprzeć. Widzę daleko przed sobą, jak rydwan dystryktu pierwszego zaczyna się ruszać. I tak po kolei: dystrykt drugi, trzeci... Aż tutaj mogłam usłyszeć jaki zachwyt spowodowało pojawienie się dystryktu czwartego z dziewczyną w sukience z błyszczących łusek, piąty, szósty, siódmy, ósmy... Znów się denerwuję. Konie ruszają, a rydwan się trzęsie, cieszę się, że ściągnęłam buty. Oślepiło mnie jasne, słoneczne światło. Gdy trochę przywykłam do jasności, odwróciłam się w stronę publiki. Obserwowała nas jak sępy, które tylko czekają aż ktoś spadnie lub stanie się coś jeszcze ciekawszego. Ludzie krzyczeli, gwizdali, posyłali buziaki, rzucali w nas kwiatami i owocami. Spojrzałam na lewo, obok mnie stał uśmiechający się Haymitch który machał publice i się uśmiechał, z jego drugiej strony udało mi się zauważyć jak Miranda posyła buziaki. Odwróciłam się znowu na lewo i nagle jakieś jabłko trafiło w rydwan blisko mnie. Nie wiem co o tym myśleć. Ktoś celował w nas z czystej złośliwości, czy raczej to znak, że nasz dystrykt najbardziej przypadł mu do gustu?

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz