Ostre, białe światło przebijające się przez moje powieki, zaczyna mi przeszkadzać. Marszczę nos, mamroczę do siebie coś niezrozumiałego i obracam się na drugi bok. Nic mi się dzisiaj nie śniło, może to i dobrze... W końcu przez całą noc mogły dręczyć mnie koszmary... Światło coraz bardziej mnie irytuje. Dlaczego nie zasłoniłam okien, gdy kładłam się spać?! Chwila... Od kiedy słońce jest aż tak jasne, a do tego białe...? Szybko otwieram oczy i zamieram. W moim pokoju nie było białych ścian! Szybko zrywam się z również białego łóżka i pierwsze co robię, to oglądam swoje ubranie. Z ust wyrywa mi się westchnienie ulgi, gdy widzę, że mój strój, w przeciwieństwie do miejsca, w którym się znajduję, nie zmienił się. Machinalnie sięgam ręką do kieszeni, fiolka i chusteczka jest na miejscu. Jak dobrze, że postanowiłam je tam schować! Uspokojona tym faktem, w końcu zaczynam dokładniej rozglądać się po pokoju. Mrużę oczy, wciąż oślepiona jasnym, białym światłem, które potęguje barwa pokoju. Nie udaje mi się dostrzec w nim żadnych okien, ani drzwi. Musieli mnie przenieść do tego śnieżnobiałego pokoju, gdy głęboko spałam, po zażyciu tej słodkawej cieczy. Z rozmyślań wyrywa mnie głośny dźwięk. To drzwi, których wcześniej nie udało mi się zauważyć, rozsuwają się, a w ich progu staje dwóch strażników pokoju. Bez słowa wyprowadzają mnie na zewnątrz i niemal ciągną mnie wgłąb korytarza. Idę w milczeniu, rozglądając się od czasu do czasu, szukając wzrokiem innych trybutów, ale nie udaje mi się ich spotkać. W końcu docieramy do również śnieżnobiałej windy. Jej drzwi otwierają się, z dobrze znanym mi dźwiękiem, a moim oczom ukazuje się Sam. Mentor jest w swojej naturalnej wersji, jego kręcone, ciemnobrązowe włosy niemal dosięgają eleganckiego, czarnego garnituru. Sam z kamiennym wyrazem twarzy kiwa głową do obu strażników, następnie odwraca się do mnie i obdarza mnie swoim promiennym uśmiechem.
-Panowie już nie będą nam potrzebni.- mówi, a strażnicy posłusznie się oddalają, obserwuję ich dopóki nie znikną za rogiem.- Długo będziesz tak stała?
-Tak długo, jak tylko mogę...- mówię cicho zachrypniętym głosem. Chcę przedłużać ten moment w nieskończoność.
Mam wrażenie, że gdy tylko wejdę do tej windy razem z Sam'em, nie będzie już odwrotu. Wiem, że to nie jest prawda. Przecież już od samego początku, nie było dla mnie odwrotu.
-Jak sobie chcesz, to smutne, że ten czas wolisz spędzić gapiąc się w przestrzeń, niż porozmawiać ze mną...- mówi i teatralnie pociąga nosem ze smutku. Wzdycham ciężko i odwracam się do niego twarzą.
-Dobra... Idę z tobą biedaku, bo jeszcze za chwilę mi się tu rozpłaczesz.- mówię od niechcenia, a na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech.
-Cóż za zaszczyt! O niczym innym nie marzyłem!- piszczy, a ja prycham i wchodzę do windy. Sam wciska guzik z wielką cyfrą 0, a drzwi się zamykają. To moja ostatnia rozmowa z mentorem, powinnam go zapytać, o ostatnie wskazówki. Chociaż nie wiem, czy to najlepszy pomysł, w końcu co taki Kapitolińczyk jak on, może wiedzieć o Igrzyskach Śmierci, skoro nigdy w żadnych nie brał udziału... Polubiłam Sam'a, jednakże wolałabym, żeby była ze mną teraz Sonia, prawdziwa zwyciężczyni, która ma jakieś doświadczenie. Postanawiam więc przerwać ciszę czymś innym, co również mnie ciekawi.
-Więc...- zaczynam, a Sam patrzy na mnie pytająco.- Wszyscy trybuci tu trafili?
-Tak, oczywiście. Przenosiliśmy was, gdy spaliście.- mówi z spokojem w głosie, zaspokajając tym samym moją ciekawość.
-Tak... Zdążyłam się domyślić...- mówię o naszych przenosinach.
-Ty lepiej się już nie odzywaj!- nagle wybucha, a ja robię zaskoczoną minę.- Jesteś o wiele cięższa niż wyglądasz! Chyba z pięciu strażników pokoju naraz musiało cię wynosić! Jak tylko wygrasz, poniesiesz koszty leczenia ich kręgosłupów!
CZYTASZ
24 Igrzyska Głodowe
FanfictionJulia Millet to piętnastoletnia mieszkanka dystryktu 9, dziewczyna nie może podnieść się po utracie zarówno starszej siostry i matki w zaledwie kilka następujące po sobie dni. Przestaje wychodzić z domu i uczęszczać do lokalnej szkoły, odcinając się...