Rozdział 58

321 24 6
                                    


-Widzisz tamte drzewa?- Charles wskazuje na coś w oddali.

-Charles... Ja naprawdę nie jestem ślepa.- wiem, że chciał w ten sposób rozluźnić atmosferę, ale nie jestem w nastroju na żarty, ostatnie wydarzenia przytłaczają mnie do tego stopnia, że z trudem mi się oddycha.

-Wiem, chciałem tylko...- próbuje się wytłumaczyć, ale przerywa mu wystrzał armaty. Kolejny trybut właśnie pożegnał się z swoim życiem. Oboje ciężko wzdychamy. Charles wraca do tematu:- Zaraz za tymi drzewami znajduje się wysoka skarpa, która jest zawieszona tuż nad ogromnym jeziorem.

-Czyli już prawie jesteśmy?- spoglądam na niego kątem oka. Powinnam się cieszyć, w końcu mój dom jest coraz bliżej... Ale... Nie potrafię. Czuję, że czegoś mi brakuje, czegoś przez co już nigdy nie będę mogła być szczęśliwa.

-Dokładnie...- Charles również jest niemrawy. Swoje spojrzenie kieruję na pobliską, gęstą sosnę.- Myślę, że to miejsce będzie idealne.

-Do czego?- dopytuję, nie wiedząc do czego zmierza.

Chłopak zatrzymuje się, a ja idę w jego ślady i zaczynam nerwowo, ale zarazem delikatnie stukać palcami w trzymany przeze mnie metalowy łuk, czekając na odpowiedź. Charles dyskretnie wskazuje na szary plecak.

-Kamery nie mają szans nagrać nas w tamtym miejscu.- wyjaśnia z powagą w głosie.

-Racja...- przyznaję słabym głosem.

-Ale to będzie dziwne, jeśli nasza dwójka równocześnie tam wejdzie... Nie chcemy zwracać uwagi organizatorów. Pójdę pierwszy, gdy skończę zamienimy się, w tym czasie mnie osłaniaj.- mówi, a ja kiwam głową.

Charles znika między gałęziami drzewa, a ja rozglądam się dookoła, szukając wrogich trybutów. Gdyby Charles nie uświadomił mi, że naprawdę mam dla kogo żyć, bo w końcu nie mogę zostawić mojego taty, to pewnie wykorzystałabym tę chwilę jego nieuwagi i targnęła się na własne życie. Ale nie. Nie mogę tego zrobić. Gałęzie zaczynają szeleścić, a chwile później wychodzi z między nich mój sojusznik. Od razu ruszam, żeby się z nim zamienić. Z perspektywy widzów musi to wyglądać tak, jakbyśmy właśnie po prostu załatwiali swoje naturalne potrzeby. Gdy się mijamy, Charles ledwie słyszalnie mówi:

-Jest tuż pod drzewem, nie żałuj sobie, zużyj do końca.- no tak... W końcu to tylko nasza dwójka wraca do domu...

Z trudem powstrzymuję łzy i zaczynam przedzierać się przez gałęzie, a igły na nich delikatnie drapią mnie po twarzy i ramionach. Gdy w końcu docieram do pnia, kucam przy nim i bez problemu znajduję małą fiolkę, leżącą wśród opadniętych igieł. Odkręcam ją drżącymi rękoma i całą zawartość wylewam bezpośrednio na lokalizator i obszar skóry wokół niego, który zaczyna przez to delikatnie błyszczeć. Nachodzą mnie czarne myśli. Ciekawe czy to w ogóle zadziała... Chociaż... Tak właściwie, to teraz jest mi wszystko jedno. Pustą fiolkę zostawiam tuż pod drzewem, gdzie odbiją się w niej promienie słońca, którym ledwo udaje się przedrzeć przez gęste igły. Ponownie wzdycham, ocieram wierzchem dłoni samotną łzę, która znalazła drogę ucieczki z mojego oka i w milczeniu wracam do czekającego na mnie chłopaka.

-Gotowa?- pyta, gdy tylko pojawiam się w zasięgu jego wzroku.

-Nie...- odpowiadam szczerze.

-Ja też nie...- mówi cicho, a po chwili wolnym krokiem rusza w kierunku wskazanych wcześniej drzew, idę tuż za nim.

Omijamy wysokie drzewa i oboje stajemy na porośniętym niską trawą urwisku, pod którym rozciąga się ogromne jezioro. Wiatr delikatnie mierzwi nasze włosy. Z wrażenia lekko rozchylam usta. Z tego miejsca widać praktycznie całą arenę. To idealne miejsce do obserwacji. Podziwiam przez chwilę pokaźnych rozmiarów iglasty las, którego tłem są wysokie, piękne, ale i pełne niebezpieczeństw góry. Po prawej stronie udaje mi się dostrzec czubek rogu obfitości. Odrywam wzrok od krajobrazu, żeby spojrzeć na Charles'a, który właśnie kuca przy szarym plecaku.

-A więc, jaki jest finalny plan?- pytam, wiem że mamy "umrzeć" w wodzie, ale wciąż nie wiem, jak ma do tego dojść.

-Szczerze... Nic nie udało mi się wymyślić...- mówi z wyraźnym poczuciem winy, chowając swoją twarz w dłoniach.

-Nic a nic?- pytam zaskoczona, przecież zawsze miał pełno pomysłów.

-Przepraszam, ale... Nie jestem w stanie myśleć...- robi mi się go szkoda.

-W porządku. Jakoś damy radę.- próbuję go pocieszyć, mimo że sama w to nie wierzę, nasz plan ma zbyt dużo dziur. Widać jak bardzo wpłynęła na niego śmierć Marceli.- Razem coś wymyślimy.

Charles mi nie odpowiada. Marszczę brwi, postanawiam zostawić go na chwilę samego. Staję tuż nad krawędzią urwiska i patrzę w dół. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Chyba nie wymyśli, że będziemy stąd skakać?! Ciskam łuk na ziemię i ściągam z siebie kołczan, który ląduje tuż koło niego. Klękam tuż nad krańcem, mocno trzymając się przy tym ziemi. Wydaje się być naprawdę wysoko. Ale... Może to tylko takie wrażenie, a tak naprawdę nie jest aż tak źle? W każdym razie... Ufam, że Charles wie co robi. Słyszę za sobą głośny szelest, Charles pewnie właśnie wstał, żeby przedstawić mi na jaki genialny pomysł wpadł.

-Julia, uważaj!- moje serce zamiera, odwracam głowę i widzę szybko zbliżającą się do mnie sylwetkę.

Moją twarz wykrzywia przerażenie. Znam tą osobę. Ale... Nie. To nie jest możliwe!

-Zdrajczyni!- słyszę szaleńczy krzyk Matthew'a zanim wpadnie na mnie i razem zaczniemy spadać.

Ostatnie co widzę, zanim uderzę o taflę wody, to uzbrojony Charles, który skacze zaraz za nami. Matthew wpada do wody kilka metrów ode mnie, od razu zaczyna płynąć w moją stronę z morderczymi zamiarami. Przerażona próbuję uciec, ale przez szok, nie jestem w stanie się ruszyć. Na szczęście chwilę później Charles w końcu wpada do wody, natychmiast podpływa do morfalinisty i zaczyna się z nim szarpać. Jak to możliwe?! Przecież go zabiłam! Zabiłam go! Przecież sama Jess mówiła, że zginęło dwóch trybutów! Ale... Nigdy nie powiedziała, kto oprócz Emily tak właściwie zginął tamtego dnia... To ja założyłam, że to był Matt... Czyli... Matt nigdy nie umarł, przeżył upadek do wody! Obserwuję szarpiących się tuż nade mną chłopaków, byłam pewna, że to Charles ma przewagę, jako jedyny uzbrojony uczestnik tej walki, ale dopiero teraz zauważam, że Matthew trzyma w ręce przedmiot, którym ciągle próbuje trafić w mojego sojusznika. Chciałabym pomóc Charles'owi, ale jestem bezbronna i najpewniej tylko pogorszyłabym sytuację. Nagle tuż nad sobą widzę czerwień, która powoli zaczyna rozprzestrzeniać się w wodzie, a gdzieś w oddali słyszę słaby, zagłuszony przez wodę huk armaty, najpierw jeden, chwilę później i drugi. Obaj chłopcy przestają się ruszać i bezwiednie dryfują w wodzie. Moje serce niemal staje. Czy... Czy to możliwe, że Charles zginął?! A może to część planu? Wyczuł szansę?! Ręką natychmiast odszukuję swój lokalizator, mocno zamykam oczy i zaciskam zęby, przygotowana na najgorsze i szybkim ruchem odrywam urządzenie od swojego ciała. Żyję. Lokalizator idzie na dno, a ja słyszę kolejny słaby wystrzał. Nieruchomieję. Muszę udawać martwą. Jest tylko jeden problem... Nie dam rady dłużej wstrzymać powietrza. Obraz przede mną robi się coraz bardziej niewyraźny, powoli tracę przytomność. Nie dam rady wytrzymać, poduszkowce nie przylatują tak szybko...- gdy tylko o tym myślę, jak na zawołanie wysoko na niebie pojawia się duża, czarna, rozmazana plama, a po chwili coś, najprawdopodobniej szczypce, którymi z areny wyciągane są ciała martwych trybutów, uderzają o taflę wody. Niestety zanim do mnie dotrą, obraz staje się całkowicie czarny.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz