Rozdział 37

380 24 38
                                    


Nie musieliśmy szukać długo, paręnaście minut drogi w górę jaskini znaleźliśmy mały strumyk. Gdy Matthew napełniał butelkę wodą, ja ściągnęłam swój opatrunek i dokładnie obejrzałam swoją dłoń. Rana zaczęła ropieć, a ja nie mam pojęcia czy to dobrze, czy raczej wręcz przeciwnie... Podchodzę do strumyka i powoli zanurzam rękę w wodzie,  i krzywię się czując przy tym dosyć silne pieczenie.

-Wszystko w porządku?- zapytał Matthew zapewne zaniepokojony moim wyrazem twarzy.

-Tak... W porządku...- mówię próbując się uśmiechnąć. Chłopak szybko do mnie podchodzi, bierze moją dłoń i zaczyna się jej przyglądać.

-Tak, jest okej.- mówi nie patrząc na mnie, po czym mnie puszcza i odwraca się do mnie plecami.- Wracamy.

Chłopak zaczyna się oddalać z powrotem w kierunku naszej jaskini. Idę za nim w milczeniu, uważnie patrząc pod nogi, aby czasem nie potknąć się o nierówną powierzchnię. Nie patrząc przed siebie, niechcący wpadam na Matthew'a, który niespodziewanie się zatrzymał. Chłopak szybko odwraca się w moim kierunku z przerażeniem wymalowanym na twarzy i łapie mnie za bliższą mu, moją prawą rękę, by następnie wciągnąć mnie za najbliższe, duże drzewo. Mimowolnie syczę z bólu, a łzy stają w moich oczach. Spoglądam na rękę, którą chłopak właśnie puścił, rana znów krwawi. Zanim zdążę zapytać co się dzieje, chłopak znów zasłania mi usta, aby mnie uciszyć. Staję jak sparaliżowana. Musimy nie być tutaj sami... Wytężam słuch, ale ponownie nie słyszę żadnych kroków, tylko szum oddalonego od nas strumyka i radośnie ćwierkające ptaki. Matthew cały się trzęsie. Zostajemy w tej pozycji jeszcze przez chwilę, aż w końcu chłopak się ode mnie odsuwa.

-Znów nam się udało...- mówi przeczesując ręką włosy i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, rusza w dalszą drogę.

Idę za nim, nie ośmielając się nawet prosić o postój. Nie wiedząc co zrobić z otwartą raną, ponownie tamuję krwawienie starym bandażem, brudnym od ropy.

***

-Matthew, a więc jesteś...- zaczynam opierając się o skalną ścianę na przeciwko chłopaka.

-Tak, synem zwyciężczyni piątych igrzysk głodowych.- mówi beznamiętnie obracając w dłoniach kamyk, który znalazł w naszej jaskini.

-Ale co to ma wspólnego z moimi przyjaciółmi?- nie jestem w stanie zrozumieć, co ma na myśli.

-Nie możemy im ufać. Nikomu nie wolno ufać. I tak zdradzą nas prędzej czy później. Pozbędą się nas, gdy tylko przestaniemy być im potrzebni.- mówi bardzo szybko, wciąż bawiąc się znalezionym kamykiem.- Moja matka obiecała mi, że nigdy nie zostanę wybrany, aby uczestniczyć w igrzyskach, przez to że jestem z rodziny zwycięzców. Oszukała mnie. Zdradziła mnie.- mówi tonem pozbawionym uczuć.

-Naprawdę bardzo mi przykro...- mówię patrząc wprost na chłopaka.- Ale potrzebujemy pomocy...

-Nie.- ucina.- We dwóch mamy większe szanse na przeżycie. Tylko sobie wzajemnie możemy ufać.- chłopak przenosi wzrok na krótką chwilę na mnie, gdy mówi:- Jestem od ciebie dwa lata starszy, więc to chyba ja wiem lepiej.

-Ale...- zaczynam, ale wściekły Matthew rzuca kamieniem w moją stronę.

-Zamknij się! Jeśli mówię że nie, to znaczy nie!- wybucha, a ja lekko podskakuję w miejscu zaskoczona jego reakcją. Szybki oddech chłopaka stopniowo zwalnia, gdy widzę że uświadamia sobie, co właśnie zrobił.- Przepraszam... Wybacz mi, poniosło mnie... Nie wiem co się ze mną dzieje...- mówi przeczesując włosy ręką i zaczyna się do mnie zbliżać, natychmiastowo się cofam, a chłopak staje w miejscu.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz