Rozdział 53

308 26 18
                                    


Nim zapadł zmrok dla pewności kilka razy sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko, czego potrzebuję jest w plecaku. Resztę dnia spędziłam samotnie, kazano pilnować mi bazy, gdy Haymitch wraz z Mirandą poszli razem zdobyć coś do jedzenia. Siedziałam jak na szpilkach z łukiem w pogotowiu, ale na szczęście nikt mnie nie zaatakował. W końcu zaczęło robić się ciemno. Po ugaszeniu ogniska, tak jak mówił chłopak, Miranda została wyznaczona do wzięcia pierwszej warty, nie miała nic przeciwko temu. Swój śpiwór dosunęłam do chłopaka najbliżej jak się dało, w obawie o to, że gdy tylko zasnę, Miranda postanowi upozorować kolejny "nieszczęśliwy wypadek". Mija wiele czasu, ale w końcu udaje mi się zasnąć.

***

-Julka... Julka wstawaj!- ze snu wyrywa mnie stłumiony głos, ktoś szarpie za mój śpiwór.

-Co się dzieje?!- wyrywa mi się głośno, gdy przestraszona gwałtownie siadam.

-Cicho głupia!- syczy Haymitch, a ja zakrywam usta obiema dłońmi, uświadamiając sobie co zrobiłam. Z szybko bijącym sercem spoglądam na śpiwór niedaleko mnie, gdzie udaje mi się dostrzec oddychającą miarowo, czarnowłosą dziewczynę.

-Przepraszam...- szepczę przerażona, że nasz plan mógłby skończyć się fiaskiem tylko i wyłącznie przez moją głupotę.

-Masz szczęście...- mówi i przytrzymuje gałęzie, które przysłaniały wejście, żebym mogła wyjść na zewnątrz, chłopak wychodzi tuż za mną.

Zaczynamy zbierać swoje wcześniej przygotowane rzeczy. Ciągle zerkam w stronę Mirandy, w obawie, że może w każdej chwili wstać.

-Jesteś pewien, że śpi?- pytam w końcu, pokazując w stronę szałasu.

-Tak, znam ją...- zapewnia i tuż sprzed nosa zabiera mi mój szary plecak.

-Daj mi go, będę go nieść, w końcu jest mój...- mówię wyciągając po niego ręce.

-Będzie cię spowalniał, dlatego to ja go wezmę.- tłumaczy, a mi robi się głupio, bo pewnie ma rację...- Bierz łuk i ruszamy.

Posłusznie przewieszam przez siebie kołczan, a do ręki biorę łuk, muszę zawsze być gotowa na atak wrogich trybutów. Kiwam do chłopaka głową na znak, że jestem gotowa i możemy ruszać. Oboje wiemy, że najmądrzejszą rzeczą, jaką możemy zrobić w tej sytuacji, to zabicie Mirandy, ale... Nie ważne jak bardzo jej nienawidzę, nie byłabym w stanie zrobić tego, gdy jest najbardziej bezbronna, natomiast Haymitch wciąż gdzieś w głębi serca lubi Mirandę, którą znał z dystryktu dziewiątego i nie chce tego robić. Jedyne co nam pozostaje to ucieczka. Oboje ruszamy w stronę rzeki, w której nie tak dawno brałyśmy kąpiel. Haymitch tuż przed wejściem między drzewa, jednak jeszcze raz odwraca się w stronę szałasu.

-Wiem, że nie mamy wyboru i w ogóle... Ale... Mimo wszystko źle się czuję z tym, że zostawiamy ją tu samą...- mówi cicho.

-Da sobie radę.- odpowiadam, nie ma co do tego wątpliwości, a Haymitch kiwa głową.

-Masz rację... Chodźmy już lepiej...- przyznaje i oboje wchodzimy między drzewa, gdy tylko stajemy na brzegu rzeki, oboje stajemy.- A więc, gdzie teraz?

-Co?- jego pytanie całkowicie zbija mnie z tropu.

-No... Gdzie mamy szukać tego, jak mu tam... Charlie'go.- tłumaczy rozglądając się po okolicy.

-Charles'a.- od razu go poprawiam.

-Tak, tak, jasne że Chad'a... To gdzie mamy go szukać?- ponawia pytanie, celowo przekręcając przy tym imię mojego sojusznika, dlaczego jest taki dziecinny?

-Nie wiem...- odpowiadam cicho.

-Jak to nie wiesz?- Haymitch kieruje swój wzrok na mnie, marszczy brwi, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.- Nie mieliście żadnej taktyki?

-Tak właściwie, to nie...- przypominam sobie, że byliśmy zbyt zajęci zdobyciem tajemniczej substancji, która miała wyciągnąć nas z areny i w sumie nigdy nie przedyskutowaliśmy, jak mamy spotkać się na arenie... A gdy w końcu chciałam to zrobić, było już za późno, wszyscy trybuci zostali zamknięci we własnych pokojach...

-Nie wierzę w was...- Haymitch wolną ręką zasłania swoją twarz w poddańczym geście, a ja ze wstydu spuszczam głowę.- To jak mamy go niby znaleźć?! Arena jest ogromna!

-Ciszej! Nie podnoś głosu!- ganię go wystraszona, że mógłby obudzić Mirandę.- Damy radę...

-Niby jak?- zamaszyście gestykuluje wolną ręką, jest widocznie zirytowany.- Tak właściwie, to po co nam kolejni sojusznicy? Przecież damy sobie radę tylko we dwoje.

-Musimy go znaleźć. To ważne.- upieram się wystraszona, że po raz kolejny moje plany zostaną pokrzyżowane.

-Niby dlaczego?- głośno wzdycha.

-Nie ma czasu teraz o tym rozmawiać, obiecuję, że wszystko ci wyjaśnimy, gdy już go znajdziemy.- zapewniam go, patrząc mu przy tym prosto w oczy.- Więc proszę, pomóż mi go znaleźć...

-To jest aż tak dla ciebie ważne?- pyta odwzajemniając spojrzenie.

-Tak.- odpowiadam szczerze i walczę sama ze sobą, żeby nie odwrócić od niego wzroku. Patrzymy na siebie w milczeniu przez chwilę, aż w końcu zrezygnowany głośno wzdycha.

-No dobrze. Pomogę ci go znaleźć.- uśmiecham się do niego, szczęśliwa że udało mi się go przekonać.- Ale pytam ponownie: jak niby chcesz go znaleźć?

-Myślę, że mam pomysł...- zaczynam.

-Zaskocz mnie.- przeczesuje dłonią swoje włosy.

-Pójdziemy wzdłuż rzeki...- to jedyna rzecz na jaką wpadłam.

-I to jest ten twój cały pomysł?- jęczy.

-Nie marudź.- marszczę brwi.- Po prostu pomyślałam, że istnieje nawet całkiem spora szansa, że Charles może ukrywać się blisko źródła wody...

-I nie tylko on...- schyla się w moją stronę, unosząc przy tym brew.

-A masz lepszy pomysł?- mówię z wyrzutem, a on na chwilę milknie.

-No dobra. Pomysł to pomysł...- chce powiedzieć coś jeszcze, ale przerywa mu głośny huk armaty.

-Lepiej stąd chodźmy...- zaczynam się nerwowo rozglądać, ktoś mógł zginąć gdzieś blisko nas.

-Tak, nie traćmy więcej czasu, ruszajmy.- mówi i zaczyna iść w górę strumienia, a ja szybko za nim podążam trzymając w gotowości swój łuk.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz