Rozdział 17

430 30 3
                                    


-Nie mam nic przeciwko paradowaniu w samym ręczniku, ale nie chciałbym, żebyś dostała zawału na sam widok mojego doskonałego ciała!- mówi już całkowicie ubrany Charles szeroko się uśmiechając. Za wszelką cenę próbuje ukryć swoje wcześniejsze zakłopotanie robiąc dobrą minę do złej gry. Zamierzam się z nim trochę podroczyć.

-Idealnego?- prycham siedząc na brzegu jego łóżka.

-Masz rację.- mówi i siada na fotelu naprzeciwko mnie, zakładając nogę na nogę i lekko opierając brodę na swojej dłoni.- Widziałem jak zakryłaś oczy. Słowo "idealne" nie oddaje jego doskonałości!

Teatralnie przewracam oczami, ale mimowolnie się uśmiecham na wspomnienie jego czerwonej twarzy. Ale nagle mój uśmiech rzednie, przypominam sobie po co tak właściwie tu przyszłam, nie jestem tu, żeby spędzić całą noc na głupich żartach.

-Dobra, dobra, żarty na bok.- zaczynam czując nagły przypływ pewności siebie.- Mam naprawdę mało czasu, tak jak dobrze wiesz, za niedługo windy zostaną zablokowane, a nie chcę tu zostać na całą noc. Więc do rzeczy, o czym chciałeś ze mną porozmawiać?- pytam patrząc uważnie w niebieskie oczy chłopaka.

Charles również przez chwilę patrzy mi w oczy, a następnie bez słowa podnosi się z miejsca i wolnym krokiem zmierza do drzwi, które zaczyna bez wahania zamykać.

-Co robisz?- pytam trochę zdziwiona jego zachowaniem.

-Zamykam drzwi. Nie widać?- stwierdza oczywistość.

-Po co?- staram się ukryć wzrastającą we mnie panikę. Może on naprawdę chce mnie zabić?!

-No...- przeciąga.- Żeby nikt tu nie wszedł.- robi długą przerwę, zanim trochę ciszej dodaje:- I żeby nikt nie wyszedł...

Zrywam się z łóżka jak oparzona i szybko do niego podchodzę. Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak! Moje serce wali dwa razy szybciej. Jeśli będę musiała, jestem gotowa się z nim szarpać. Próbuję przypomnieć sobie pozycje obronne, które przybierali trybuci na arenie, gdy byłam zmuszona oglądać ich przed Pałacem Sprawiedliwości w poprzednich latach. Niestety nic nie przychodzi mi do głowy, więc po prostu stoję za nim w pełni wyprostowana. Charles w końcu odwraca się do mnie przodem z typowym dla niego szerokim uśmiechem. Musiał zauważyć panikę w moich oczach, bo od razu zaczyna się tłumaczyć:

-Tylko żartowałem! Nie spinaj się tak!- zaczyna unosząc ręce do góry, próbując mnie tym uspokoić.- To, że jestem z dystryktu trzeciego, nie oznacza od razu, że będę cię raził prądem!

-Co takiego?!- co jak co, ale rażenie prądem to ostatnie o czym mogłabym pomyśleć.

-Nie, nic... Wymsknęło mi się.- mówi i uśmiecha się do mnie szybko zmieniając temat.- Nie wyglądasz najlepiej, może usiądziesz? Nie wiem czy dałbym radę cię podnieść, gdybyś tu teraz zemdlała...

Nie reaguję na jego zaczepkę na temat mojej wagi i wciąż stoję w bezruchu wpatrując się w chłopaka. Charles próbuje złapać mnie za rękę, żeby najprawdopodobniej zaciągnąć mnie w miejsce, z którego się podniosłam, ale unikam jego dotyku. Wiem że to dziecinne, ale teraz nie zamierzam się stąd ruszać.

-Wszystko w porządku?- pyta trochę zaniepokojony moim stanem.

-Tak...- kłamię. Mój głos jest bardzo słaby.

-Na pewno nie chcesz usiąść?- przechyla lekko głowę.

-Nie.- odpowiadam i odwracam od niego wzrok.

-No dobra... Rób jak chcesz.- mówi, przechodzi przez pokój i siada na brzegu łóżka.

-Wiesz...- zaczynam.- Jest dosyć późno, a my już i tak straciliśmy dużo czasu na twoje przebieranki i głupie żarty...

-Hej! Moje żarty wcale nie są głupie!- Charles próbuje nieudolnie rozluźnić atmosferę.

-Nieważne. Zmierzam do tego, że powinnam już iść. Mam dość na dzisiaj, jestem naprawdę zmęczona.- nie kłamię, oczy zaczynają mnie piec z powodu braku snu.- Odłóżmy to na jutro.- żałuję, że w ogóle tu przyszłam, mogłam zostać w pokoju.

-Przyszłaś tu pogadać, narażałaś się na przyłapanie przez naszych mentorów i towarzyszy z dystryktu, a nawet strażników pokoju. Udało ci się dotrzeć aż tutaj, punkt kulminacyjny tego dnia właśnie miał się wydarzyć, ale ty postanawiasz wyjść?- pyta rozbawiony.

-Tak... Właśnie tak...- wstyd mi za siebie. Jestem taka głupia.- Dlatego... Otwórz mi drzwi.

-Posłuchaj, to naprawdę nie potrwa długo a mi naprawdę zależy, żebyś mnie wysłuchała, nie możesz zostać tu jeszcze chwilę dłużej?- słyszę wyraźną desperację w jego głosie.

-Naprawdę, dzisiaj już nic z tego nie będzie. A skoro ty mi nie otworzysz, to sama to zrobię.- mówię i szybko zmniejszam odległość dzielącą mnie od drzwi, zanim jednak zrobię cokolwiek zrobić, zza nich rozlega się pukanie i cichy kobiecy głos:

-Charles? Co ty tam robisz? Ktoś tam jest?- Charles natychmiast pojawia się obok mnie.

-Nie... Ja tylko gadam sam do siebie.- nie słyszę nawet nuty zawahania w jego głosie. Chciałabym tak dobrze kłamać.

-Czyli z resztą jak zwykle.- mówi dziewczyna, a klamka zaczyna się poruszać.- Charles otwórz mi.

-Trochę prywatności! Nie jesteśmy już dziećmi!- ich relacje wydają się być bardzo bliskie.

-Co to ma do rzeczy?- pyta i znów naciska na klamkę.

-Marcela, naprawdę nie mogę ci teraz otworzyć.- mówi stanowczo, a ja robię krok w tył tak, że teraz stoję za jego plecami.

-Owszem możesz, to bardzo proste, więc to zrób.- dziewczyna nie ustępuje.

-Jestem nagi.- wypala Charles, a dziewczyna za drzwiami milknie.

Stoimy przez chwilę w ciszy, w obawie że dziewczyna wciąż tam stoi nie wydaję z siebie żadnego dźwięku. Charles wie jak uciszać ludzi...

-Rozumiem...- trybutka w końcu przerywa ciszę.- W takim razie doprowadź się do porządku i przyjdź do mnie.

-Zaraz tam będę.- mówi Charles i słyszymy ciche kroki oddalającej się dziewczyny.

Charles ciężko wzdycha i odwraca się do mnie z twarzą schowaną w dłoniach.

-Twoja dziewczyna?- pytam lekko rozbawiona.

-Moja siostra.- odpowiada poważnym tonem, a mi od razu robi się głupio. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co musi przeżywać ten chłopak. Zachowuje się jak błazen, ale robi to pewnie tylko dlatego, aby ukryć swój ból. Ból bycia wylosowanym na okrutne igrzyska wraz z członkiem swojej rodziny. Choćby nie wiem jak się starał ją obronić, koniec końców zwycięzca może być tylko jeden. Smutek ściska moje serce. Zauważam, że moje dłonie delikatnie się trzęsą więc szybko chowam je za sobą. Charles w końcu zwiesza luźno ręce, bierze kolejny głęboki wdech, a następnie lekko schyla się tak, żeby nasze twarze były na tym samym poziomie.

-Nie. Ruszaj. Się. Stąd.- mówi kładąc nacisk na każde wypowiedziane przez siebie słowo. Następnie nie czekając na moją odpowiedź otwiera drzwi i wychodzi z pomieszczenia.

Nie zamierzam posłuchać się chłopaka. Naprawdę muszę już iść. Bez wahania przechodzę przez drzwi i udaję się w kierunku windy modląc się przy tym, aby droga powrotna poszła mi tak samo gładko, jak moje dotarcie tutaj.


24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz