Rozdział 33

359 27 1
                                    


Ciemne wnętrze poduszkowca oświetlają jedynie, małe, lampki wbudowane w suficie, które rzucają jedynie słabą, niebieskawą poświatę. Po obu stronach wąskiego korytarza znajdują się oddzielone od siebie fotele dla trybutów, zanim udało mi się dość do swojego, zdążyłam parę razy potknąć się o nogi innych już obecnych. Nie pachnie tu zbyt przyjemnie, a do tego jest niesamowicie duszno... Wytężam wzrok, ale przez słabe światło nie jestem w stanie dostrzec trybuta siedzącego naprzeciwko mnie. W duchu modlę się tylko, żeby nie była to Miranda. Słabe świetlenie ma także i swoje mocne strony, nikt nie jest w stanie zobaczyć, jak wierzchem dłoni co jakiś czas ocieram wciąż pojawiające się łzy. Najciszej jak umiem, biorę kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Dlaczego Sam powiedział coś tak okropnego? Jestem prawie pewna, że przecież mnie lubił... W końcu gdyby naprawdę chciał mojej śmierci, nigdy nie uczyłby mnie strzelać z łuku... Coś jest stanowczo nie tak. A może powiedział to, bo wiedział, że ja również go polubiłam, i chciał po prostu, żebym nie tęskniła za nim, gdy będę już na arenie? Gdy tak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że to naprawdę w jego stylu... Głupek.
Albo to mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności panującej w poduszkowcu, albo to lampki zaczynają świecić coraz jaśniej, nie jestem tego pewna, ale w końcu dzięki temu udaje mi się dostrzec zarysy najbliższych mi trybutów. Siedzę między dwoma chłopakami, jeden z nich ma krótkie, rude włosy, a drugi ciemne i długie. Zwracam głowę na osobę siedzącą naprzeciwko mnie i zamieram. To dziewczyna o długich włosach. Przestraszona samą myślą o tym, że może być to moja czarnowłosa znajoma. Wbijam wzrok w podłogę i próbuję opanować drżenie rąk. Spokojnie. - nakazuję sobie i zmuszam się do ponownego spojrzenia na trybuta. Znów zrobiło się jaśniej, ogarnia mnie ulga, dziewczyna jest blondynką, zupełnie jak ja. Widocznie się denerwuje, siedzi zgarbiona z spuszczoną głową, którą oparła na swoich dłoniach, z nerwów lekko tupie nogami o podłogę. Wpatruję się w nią, do momentu gdy podłoga poduszkowca zaczyna się trząść, startujemy, żołądek podchodzi mi do gardła, a zaskoczona dziewczyna unosi głowę i przerażona wlepia wzrok w jakiś punkt za mną. W końcu udaje mi się ją rozpoznać. To Anastazja, dziewczyna z czwórki, sojuszniczka Haymitch'a. Nagle znikąd pojawiają się strażnicy pokoju, trzymając w rękach coś na kształt broni. Podchodzą kolejno do każdego trybuta i każą im wyciągnąć rękę, następnie przykładają pistolet do jego skóry i ciągną za spust, czemu towarzyszy jakiś dziwny, głuchy dźwięk. Niektórzy podczas wykonywania przez ubranych na biało ludzi tej czynności na nich krzyczą, inni cały czas milczą, a jeszcze inni płaczą. Coraz bardziej mi się to nie podoba. W końcu ktoś staje przede mną. 

-Wyciągnij rękę.- nakazuje mi stanowczy, kobiecy głos.

Posłusznie wykonuję polecenie, a kobieta robi swoje. W momencie, gdy pociąga za spust, zaciskam zęby, a moją rękę przeszywa ostry ból. Mimowolnie z ust wyrywa mi się cichy syk. Kobieta puszcza moją rękę i bez słowa przesuwa się do kolejnego trybuta. Nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń w moich życiu... Jestem dumna z siebie, że nie krzyczałam. Podnoszę wciąż pulsujące od bólu miejsce na mojej ręce na wysokość oczu. Do mojej skóry zostało przyczepione małe, czarne urządzenie. Lokalizator. Można było się domyślić... Machinalnie sięgam dłonią drugiej ręki do kieszeni spodni, udając że po prostu chcę się podrapać. Palcami wyczuwam schowaną tam fiolkę. Już wkrótce jej zawartość uratuje nie tylko mnie, ale i moich przyjaciół zdobytych podczas pobytu w Kapitolu: Charles'owi, Marceli i przede wszystkim Haymitch'owi.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz