Rozdział 27

439 31 7
                                    


Nikt więcej tego dnia nie przyszedł do mojego pokoju. Większość nocy spędziłam siedząc na łóżku w tej samej pozycji, w której zostawiła mnie ciemnowłosa dziewczyna z mojego dystryktu. Byłam zbyt wstrząśnięta jej wyznaniem, żeby cokolwiek zrobić, gdy w końcu trochę ochłonęłam opadłam na łóżko, zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o wszystkim co do tej pory mi się wydarzyło. Musiałam być tak wycieńczona, że nawet nie zauważyłam kiedy w końcu udało mi się zasnąć, jednakże spokój nie trwał długo, wydaje mi się że spałam około dziesięciu minut, gdy obudziły mnie głośne krzyki, choć w rzeczywistości mogło to być kilka godzin.

-Jesteśmy spóźnieni!- z trudem otwieram oczy i lekko podnoszę głowę, żeby zerknąć na zegar, obok którego tam i z powrotem biega mój stylista. Co on bredzi? Mamy jeszcze pół dnia!

-Przecież jest jeszcze bardzo wcześnie...- mówię zachrypniętym głosem i siadam na łóżku.

-Jesteśmy spóźnieni!- powtarza mój stylista nie przestając krążyć wokół mojego łóżka.

Zirytowana podnoszę jedną z poduszek leżących obok mnie i z całej siły ciskam nią w mężczyznę, a następnie znów opadam na łóżko i zamykam oczy. Nagle czuję silny uścisk wokół mojej kostki, zanim zdążę cokolwiek zrobić, tajemnicza siła ciągnie mnie za nogę i z impetem uderzam o drewnianą podłogę, wydaję z siebie cichy jęk bólu, siadam i zaczynam rozmasowywać sobie szyję, w której czuję teraz pulsujący ból. Spoglądam w górę, w stronę mojego oprawcy, wściekły stylista łapie mnie za rękę zmuszając do wstania, a następnie wpycha mnie do łazienki wciąż krzycząc, że jesteśmy spóźnieni. Zamykam drzwi, żeby czasem nie wpadł na pomysł wyciągnięcia mnie nagiej spod prysznica. Dlaczego ze wszystkich stylistów w Kapitolu, musiał mi się trafić akurat taki narwaniec? Zanim wejdę pod gorącą wodę, ściągam swoją bransoletkę, prezent urodzinowy od mojego taty. Nie spiesząc się nigdzie, rozkoszuję się gorącą wodą, której już niedługo miało mi zabraknąć. Już po około dwóch minutach mojej kąpieli zaczynają towarzyszyć mi kolejne krzyki oraz walenie w drzwi. Złośliwie przedłużam swoje posiedzenie w łazience.

-Skończyłaś już?!- woła po raz kolejny usilnie próbując wejść do pomieszczenia, dobrze że się zamknęłam.

-Nawet nie zaczęłam!- droczę się, ale stylista chyba nie jest w nastroju na żarty, zza drzwi słyszę cichą serię wulgaryzmów.

-Dobra, odpuść to sobie i chodź już wreszcie!- wzdycham ciężko, wychodzę spod prysznica, starannie się wycieram i wkładam na siebie ubrania, które przed wejściem stylista zdążył wcisnąć mi do rąk.

Coś czuję, że to będzie długi dzień... Przekręcam zamek, a drzwi natychmiast otwiera cały czerwony na twarzy stylista, bezceremonialnie łapie mnie za rękę i prowadzi do windy. Na miejscu szybko i wielokrotnie zaczyna naciskać przycisk przywołujący windę. Ciekawe dlaczego zawsze mu się tak spieszy? Gdy winda w końcu przyjeżdża, od razu mnie do niej wpycha. Jedziemy w milczeniu. Gdy w drzwi w końcu ponownie się otwierają, znów czuję uścisk na mojej ręce i mężczyzna zaczyna prowadzić mnie plątaniną korytarzy. Stylista gwałtownie otwiera jedne z drzwi i wprowadza mnie do białego pokoju. Pomieszczenie jest zapełnione manekinami, półkami z materiałami, oraz szafkami z różnymi buteleczkami, może w jednej z nich jest to czego szukam? Przesuwam wzrok po całym pokoju, ale zatrzymuję się na manekinie, który stoi na środku pokoju. Wyeksponowana jest na nim piękna, rozkloszowana połyskująca, złota suknia z krótkim rękawem i dość dużym dekoltem. Mężczyzna natychmiast do niej podbiega i delikatnie ściąga ją z manekina. Czy ona... Jest dla mnie? Patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami, nie da się ukryć, że ten projekt dużo bardziej podoba mi się od stroju z parady. Ale... Czy ten dekolt nie jest dla mnie za duży? Zanim zdążę wyrazić na temat sukienki jakąś opinię styliście, on od razu każe mi się w nią ubrać. Posłusznie to robię, niepotrzebnie się martwiłam, sukienka zdaje się leżeć na mnie naprawdę dobrze, zupełnie jakby była na mnie uszyta... Chwila. Przecież jest na mnie uszyta... Lekko się uśmiecham. W międzyczasie mój stylista podkłada mi pod nogi złote buty na obcasach, na szczęście mniejszych niż te z parady, a następnie zaczyna biegać wokół mnie czesząc moje włosy i robiąc mi makijaż. Gdy w końcu przestaję czuć jego dotyk na mojej twarzy otwieram oczy,  a moim oczom ukazuje się jakaś piękna kobieta. Speszona odwracam wzrok, ale dziewczyna robi dokładnie to samo, zdezorientowana znów na nią patrzę. To przecież ja. Sama ne potrafię się poznać. Nie wiedzieć czemu, ogarnia mnie dziwne szczęście. Dopiero teraz zauważam stylistę, który trzyma przede mną to wielkie lustro. Patrzy na mnie z zmarszczonymi brwiami.

-Czegoś mi tutaj brakuje...- mówi jakby sam do siebie i zaczyna oglądać mnie z każdej strony. Nagle przypominam sobie o mojej "misji". Muszę zdobyć substancję, którą byłam oblana podczas parady, a to idealna okazji, żeby dowiedzieć się gdzie jest przetrzymywana.

-Może ziarna, którym byłam obsypana na paradzie trybutów?- pytam niewinnie, ale mężczyzna zbywa to machnięciem ręki.

-Nie idziesz na paradę dziwadeł, tylko na wywiad w telewizji, nie możesz pójść tam oblepiona jakimś byle jakim owsem czy tam żytem, to zrujnowałoby moją reputację.- wzdycham. Misja zakończona niepowodzeniem. Zwieszam głowę i już zaczynam przepraszać Charles'a w myślach, gdy nagle słyszę huk. Odwracam się w tą stronę i widzę rękę stylisty na stole. W jego oczach dostrzegam dziwne iskierki.- Już wiem!- krzyczy.- Za mało się błyszczysz! Masz rację! Może i nie potrzebuję ziaren, ale to czym cię wtedy oblałem może się przydać! Pamiętam, jak dzięki temu twoja skóra lśniła!- krzyczy coraz bardziej podniecony i podbiega do jednej z oszklonych półek, bacznie go obserwuję. Stylista szybko ją otwiera i bez wahania zabiera z niej trzecią butelkę od prawej z drugiej półki, następnie wraca do mnie i wylewa na moją skórę około 1/4 jej zawartości. Gdy kończy odstawia ją na miejsce i wraca do mnie. Znów zaczyna mnie obserwować, gdy w międzyczasie ja dokładnie oglądam swoją skórę, bez wątpienia to jest właśnie to czego szukam. Nagle czuję na sobie lekki, zimny powiem, oboje odwracamy się w jego stronę. W progu otwartych na oścież drzwi stoi Sam. Lekko się uśmiecham, ponieważ mentor znów jest w swojej "naturalnej" wersji. Sam patrzy prosto na mnie, w jego oczach udaje mi się dostrzec szczere zdziwienie. Zawstydzona lekko spuszczam głowę.

-Na Panem! Sam?! Jak ty wyglądasz?!- krzyczy do niego wyraźnie zdziwiony i stylista, chyba po raz pierwszy widzi go w tej wersji.

-Tak, wiem, wiem...- mówi w końcu przenosząc wzrok ze mnie na stylistę.- Przyszedłem właśnie po to, żebyś spróbował doprowadzić mnie do porządku...

-Jesteś chory?! Tak dziwnie mówisz!- pyta troskliwie, a Sam ledwie zauważalnie przewraca oczami i odkaszluje.

-Tak, jakoś drapie mnie w gardle!- piszczy.

-Ty biedaku! Nie martw się, spróbuję coś na to poradzić!  mówi i marszczy brwi, a następnie zwraca się do mnie:- Ty, jak ci tam, odprowadzę cię, a ty Sam, rozgość się, zaraz wrócę!

Stylista znów ciągnie mnie za rękę, zanim Sam zniknie mi z oczu, spoglądam na niego jeszcze raz, a on wzrusza ramionami.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz