Rozdział 44

325 22 2
                                    


Czubkami palców wyciągniętej ręki dotykam pochylonej nade mną gałęzi jakiegoś iglastego drzewa. Wolno się rozglądam, czując jak łzy spływają po moich policzkach. Leżę na ziemi w środku czegoś, co wygląda na szałas.

-Cześć!- wzdrygam się zaskoczona, gdy ciszę przerywa dźwięczny, kobiecy głos gdzieś po mojej prawej. Odwracam się w tym kierunku i widzę nad sobą rudą, uśmiechniętą dziewczynę.- Dlaczego płaczesz?

-To łzy szczęścia.- mówię słabo, jeszcze nie do końca przebudzona.- A może ulgi...? Nie jestem pewna...

-To... Chyba dobrze?- przekrzywia głowę i lekko marszczy brwi.

-Tak... Dobrze.- czuję, jakby spadł ze mnie jakiś ciężar. Siadam i wpatruję się w duże, jasnozielone oczy dziewczyny.

-W takim razie się cieszę!- odgarnia swoje długie loki z twarzy i odchrząkuje.- W każdym razie! Dystrykt pierwszy, Rosalie Koru, ale proszę, mów mi Rose!

Dziewczyna promiennie się uśmiecha i wciska mi w ręce swoją butelkę z wodą. Trochę onieśmiela mnie jej uroda, a do tego nieco denerwuję się wiedząc, że jest zawodowcem. Próbuję odwzajemnić uśmiech, żeby wkupić się w jej łaski.

-Julia Millet, dystrykt dziewiąty.- zaczynam obracać butelkę w dłoniach. Wolę zachować wszelką ostrożność i napić się z mojej.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś przyjaźnie nastawiona!- mówi podekscytowana dziewczyna.- Już się bałam, że będę musiała cię zabić!

Dziewczyna teatralnie wzdycha i się rozluźnia, dopiero teraz zauważam leżącą na ziemi, tuż koło jej ud dużą maczetę. Było blisko. Postanawiam podtrzymać rozmowę, żeby tylko Rose nie zmieniła zdania.

-Pamiętam cię z parady.- to pierwsze co przychodzi mi do głowy.- A twoja sukienka na wywiadzie, też była przepiękna!

-Naprawdę tak myślisz?- dziewczyna obdarza mnie słodkim uśmiechem i przykłada obie ręce do twarzy udając zawstydzoną moimi słowami.

-Oczywiście, że tak!- już wiem jak wkupić się w jej łaski, widzę że uwielbia komplementy.

-A wiesz, że ja ciebie też kojarzę?- Rosalie wydaje się być dumna z siebie.

-Naprawdę?- pytam zdziwiona, nie sądziłam, że jakoś specjalnie wyróżniałam się z tłumu innych trybutów.

-Tak! To ty jesteś tą dziewczyną, która się ciągle potyka!- Rose chichocze. No tak... Mogłam się tego spodziewać... Wzdycham zawstydzona, to cud że dostałam podarek od sponsorów. Komuś naprawdę musiało się zrobić mnie żal.- Ale... Nie tylko stąd cię znam...- mówi trochę ciszej patrząc mi głęboko w oczy, jej spojrzenie mnie hipnotyzuje.- Często widziałam cię z tym chłopakiem z trójki...

-Ah, Charles...- wymyka mi się.

-Przyjaźnicie się?- Rose wpatruje się we mnie dziwnie pustymi oczyma.

-Jesteśmy sojusznikami.- wypalam.

-Rozumiem...- odwraca ode mnie nieobecny wzrok i wpatruje się w ziemię.

-Rose, wszystko w porządku?- pytam zmartwiona jej stanem.

-Bo widzisz... Ja też bardzo chciałam być jego sojuszniczką... Ale jakoś nigdy nie mieliśmy okazji, żeby o tym na spokojnie porozmawiać. Wiesz... W dzień większość mojej uwagi skupiałam na treningu, a mimo tego, że w nocy zawsze miałam dużo czasu, przecież trybuci mieli zakaz poruszania się na innych piętrach niż jego własnego dystryktu...- Gdy tylko o tym wspomina przypominam sobie moje wszystkie nocne wycieczki, to cud, że nikt mnie nie złapał. Nagle przypomina mi się, że faktycznie kiedyś widziałam, jak rozmawia o czymś z Charles'em.

-Oh! Przypominam sobie! Widziałam, jak kiedyś próbowałaś z nim porozmawiać, ale koniec końców przyszedł do mnie, żeby uczyć mnie strzelać z łuku.- wypalam bezmyślnie, a wzrok Rosalie natychmiast na mnie wraca.

-Mówił coś o mnie?- pyta cicho.

-Nie.- staram się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie, ponieważ w rzeczywistości kłamię jej w żywe oczy, dobrze pamiętam, że określił ją jako "nikt ważny".

-Rozumiem...- dziewczyna ponownie wbija wzrok w ziemię. Siedzimy przez chwilę w ciszy, aż w końcu głośno wzdycha i podekscytowana znów się do mnie uśmiecha.- Wpadłam na genialny pomysł! Powinnyśmy wybrać się na poszukiwania Charles'a i wszyscy razem zostać sojusznikami!

-Myślisz, że damy radę go znaleźć?- pytam szczęśliwa w głębi duszy na samą myśl o tym, że w końcu go spotkam i przekażę dobre wieści.

-Oczywiście, że tak! Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych, zawsze dostaję tego, czego chcę, a właśnie teraz chcę go odnaleźć!- mówi entuzjastycznie i wstaje z ziemi z maczetą w ręce.- Pora ruszać!

-Ale tak od razu?!- jestem zaskoczona tym, że dziewczyna chce wyruszyć bez wcześniejszego przygotowania się.

-Tak, od razu! Szkoda czasu!- dziewczyna ciągnie mnie za rękę, zmuszając tym samym do wstania.

Moje ciało wciąż jest obolałe od upadku ze zbocza, ale wydaje mi się, że miałam na tyle szczęścia, że obeszło się bez złamań i pęknięć kości. Wychodzę z szałasu i dostrzegam na ziemi swój plecak, który wygląda na nienaruszony. Pod pretekstem zjedzenia ostatniego kawałka suszonego mięsa, sprawdzam czy aby na pewno wszystko jest na miejscu i w całości. Zdaje się, że kurtka Jess zamortyzowała upadek, przez co wszystko jest w jednym kawałku, wydaję ciche westchnienie ulgi. Jeszcze raz dziękuję w myślach Jessamine, zakładam plecak i ruszam za powoli już niecierpliwiącą się piękną, rudowłosą dziewczyną.


24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz