Rozdział 57

326 22 4
                                    


Głowa mi pęka. Lekko otwieram oczy, ale mimo to wciąż wszystko spowijała czerń. Przecieram kilkukrotnie piekące oczy. Moje ciało jest obolałe, najprawdopodobniej przez twarde podłoże, jedynie pod moją głową czuję coś miękkiego, moja ręka od razu tam wędruje i poznaje śliski materiał kurtki. Mam déjà vu, to już się kiedyś zdarzyło... Od razu przypomina mi się pierwszy dzień, w mojej głowie pojawia się obraz morfalinisty, z którym miałam styczność na arenie, a moje serce podskakuje. Nie. To niemożliwe, przecież Matthew nie żyje. To ktoś inny jest teraz przy mnie, ale w tej przytłaczającej ciemności nie jestem w stanie go dostrzec. Przykładam swoją zimną dłoń do ciepłej, pulsującej bólem głowy. Co się stało? Dlaczego tu jestem? Marszczę brwi i próbuję skupić myśli. Nagle uderzają we mnie wspomnienia sprzed utraty przytomności, brakuje mi tchu. Natychmiast siadam, zrzucając przy tym z siebie kolejną kurtkę, którą dodatkowo byłam przykryta.

-Nie, nie, nie!- krzyczę, a mój głos odbija się echem.

-Cicho!- beszta mnie nieco zduszony znajomy głos.

-Charles! Jak mogłeś?! Jak śmiałeś?!- wykrzykuję w ciemności ignorując jego prośby i dostaję przy tym czkawki.- Obiecałeś! Obiecałeś, że już nigdy tego przy mnie nie zrobisz!

-Poprawka: powiedziałem, że nie zrobię tego na twoich oczach, a ja zawsze dotrzymuję obietnic...- mówi, a ja wściekam się jeszcze bardziej.

-Muszę wrócić!- ponownie podnoszę głos, nie trudno się zorientować, że powodem wszechobecnych ciemności jest nie tylko fakt, że znajdujemy się w jaskini, do której zmierzaliśmy, ale i również jest już noc, wolno wstaję z miejsca uważając, żeby nie uderzyć się przy tym w głowę i zaczynam błądzić w ciemności.

-Nie możesz wrócić!- próbuje przemówić mi do rozsądku, ale ja nie zamierzam go słuchać.

Idę prosto przed siebie, mając nadzieję, że jakoś uda mi się trafić na wyjście. Chciałabym płakać, ale nie jestem już do tego dłużej zdolna. Dlaczego tak właściwie chcę wrócić w tamtomiejsce? Osoba, której szukam, już dawno została pewnie stamtąd zabrana. Już nigdy więcej go nie zobaczę... Ale mimo to nie zatrzymuję się. Chcę stąd uciec.Nagle przez przypadek kopię coś, co brzęczy o kamienne podłoże. Czy to możliwe, że to...? Wpadam na samolubny pomysł. Natychmiast kucam i zaczynam szukać metalowego przedmiotu. Szybko znajduję zimne ostrze, jestem pewna, że należało do Mirandy. Bez większego namysłu zaciskam ręce na rękojeści broni i celuję w okolice swojego serca, w końcu i tak nie ma już prawa bytu, skoro nie ma dla kogo bić. Jednakże zbyt długo milczałam, i Charles musiał się wszystkiego domyślić. Natychmiast do mnie doskakuje i wytrąca mi z ręki metalowy przedmiot, za którym natychmiast ponownie się pochylam, gdy on próbuje mnie powstrzymać.

-Co ty próbujesz zrobić, zwariowałaś?!- to pierwszy raz, gdy tak na mnie krzyczy.

-Moje życie ponownie straciło sens, rozumiesz?!- krzyczę w odpowiedzi i szarpię się z nim, próbując przy tym dosięgnąć ostrza.

-Opanuj się!- krzyczy desperacko.

-Nie! Nie chcę żyć!- tymi słowami zdzieram swoje gardło do reszty, zaczynam niekontrolowanie kaszleć, a Charles wykorzystuje moją chwilową słabość, żeby całkowicie mnie unieruchomić i kopnąć w leżącą nieopodal broń.

-Uspokój się!- nakazuje napierając na moje plecy i ściskając przy tym moje ręce.

-Jestem spokojna!- próbuję krzyknąć schrypniętym głosem, bezsilna zaczynam łkać, ale łez nadal ani śladu.- Ja już nie mam dla kogo żyć!

-Mówisz to wszystko pod wpływem emocji.- mówi stopniowo coraz ciszej, próbując w ten sposób mnie uspokoić.

-Dlaczego, dlaczego mnie powstrzymujesz?!- mój głos się załamuje.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz