Rozdział 45

329 24 4
                                    


-Julka...- ciszę przerywa Rose, która swoją maczetą toruje nam drogę przez zarośla, gdy ja idę za nią rozglądając się we wszystkie strony, upewniając się, że nikt nie zaatakuje nas z zaskoczenia.

-Tak?- pytam wciąż bacznie obserwując okolicę, ale jak na razie nikogo nie udaje mi się zauważyć.

-Charles ma jeszcze jedną sojuszniczkę, prawda...?- pyta niewinnie, a ja przeciskam się przez wąskie przejście, które zrobiła Rosalie.

-Tak, Marcelę...- mówię przywołując w myślach obraz niskiej, czarnowłosej dziewczyny, która wygląda niemal kropla w kroplę jak Charles.

-Czy oni... Chodzą ze sobą?- jej pytanie zupełnie zbija mnie z tropu.

-Nie, skąd...- odpowiadam zgodnie z prawdą.

-Co? Dlaczego? Wydają się być sobie bliscy...- kontynuuje w końcu wychodząc z zarośli.

-Marcela to siostra Charles'a.- wciąż idę tyłem, kryjąc plecy Rosalie.

Nagle wpadam na coś twardego, zdezorientowana zatrzymuję się i odwracam w tym kierunku. Uderzyłam o plecy Rose, która niespodziewanie stanęła w miejscu, na niewielkiej polanie, otoczonej wysokimi drzewami. Dziewczyna unosi swoją lewą dłoń do ust.

-Nie kłamiesz?- mówi niewyraźnie obgryzając swoje długie paznokcie.

-Czemu miałabym?- pytam niepewnie i prowizorycznie robię dwa kroki w tył. Coś jest nie tak...

-Racja...- dziewczyna zaczyna lekko się trząść, wystraszona chciałam rzucić się jej na pomoc, myśląc że zrobiło jej się słabo, ale zamieram w miejscu, gdy dziewczyna zaczyna histerycznie się śmiać.

-Rose?- pytam zaniepokojona i znów się cofam, przygotowując się do ewentualnej ucieczki przed uzbrojonym zawodowcą.

Dziewczyna przestaje się głośno śmiać i jakby przypominając sobie o moim istnieniu, gwałtownie, z gracją odwraca się w moją stronę całym ciałem. W jej zielonych oczach widzę przebłysk szaleństwa.

-Zostałaś tylko ty.- mówi przekrzywiając głowę i szeroko się do mnie uśmiechając z szeroko otwartymi oczami.

-Rose...?- robię kolejne kroki w tył.

-Tylko ty stoisz na drodze do mojego szczęścia...- kontynuuje odgarniając swoje ciemne, rude loki z twarzy.

-Rose o czym ty mówisz?!- niemal krzyczę, a moje serce przyspiesza.

Dziewczyna nie odpowiada, zamiast tego zaczyna szybko zmniejszać dzielącą nas odległość z maczetą w ręce. Rzucam się do ucieczki, ale dziewczyna jest szybsza, udaje się jej do mnie doskoczyć i z łatwością powalić na ziemię, plecak zsunął się z mojego ramienia podczas upadku na twardą ziemię i leży poza zasięgiem moich rąk. Rosalie przyciska mnie do ziemi pozbawiając możliwości ruchu rękoma, a maczetę trzyma zawieszoną tuż nad moim gardłem. Jestem całkowicie bezbronna.

-Rose uspokój się!- krzyczę z całych sił, modląc się w duchu, żeby te słowa do niej dotarły i otrząsnęła się z tego stanu. Co się jej nagle stało?!

-Zakochałam się w nim. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.- mówi głośno patrząc mi prosto w oczy.

-O czym ty mówisz?!- znów krzyczę, przerażona jej zachowaniem, moje życie wisi na włosku.

-Ale gdy tylko chciałam stworzyć z nim sojusz...- ciągnie, kompletnie mnie ignorując, ciężko wzdycha i kontynuuje lekko łamiącym się głosem:- Powiedział mi, że nigdy nie zaufa komuś, kto z własnej woli zgłasza się na igrzyska!- łzy zaczynają płynąć po jej twarzy.- Nie rozumiem! Co w tym złego?! Przecież każdy z nas chciałby być bogaty i sławny, ale większość to tchórze, którzy boją się podjąć odpowiednie środki, aby to osiągnąć.- dziewczyna ociera wolną ręką swoje łzy, drugą wciąż celując w moje gardło.- Ja taka nie jestem! Jestem inna! Jestem silna!

-Rose, proszę cię, opanuj się!- podejmuję kolejną próbę przemówienia jej do rozsądku, i czuję jak serce kołacze mi w piersi.

-Dlaczego więc mnie nienawidzi?! Nie rozumiem!- swoją rękę opiera tuż przy mojej twarzy i zagląda w moje oczy jeszcze głębiej i krzywo się do mnie uśmiecha jej spojrzenie mnie hipnotyzuje.- I wreszcie zrozumiałam... Ty jesteś moim problemem...

-Rose...- znów podejmuję próbę rozmowy, ale dziewczyna natychmiast mi przerywa.

-On widzi tylko ciebie! Kocha cię, więc musisz zniknąć! Ale... Nie rozumiem! Przecież jestem od ciebie tysiąc razy ładniejsza, a do tego jestem zawodowcem! Zawsze dostaję tego, czego chcę!- krzyczy z nienawiścią w głosie. Brakuje mi słów. Kompletnie zaskoczył mnie jej wybuch. Rose bierze głęboki oddech i zaczyna mówić trochę spokojniejszym tonem.- To nie była część mojego planu. Chciałam, żebyś zabiła tą czarnowłosą zdzirę, która miała czelność przebywać tyle czasu w jego obecności, wiem że również ją kochał, widziałam to, gdybyś tylko się jej pozbyła, znienawidziłby cię, a ja pozbyłabym się wszystkich przeszkód, które dotąd stały na mojej drodze! Ale skoro łączą ich więzy krwi, to nie mam o co się martwić... Ale ty... Ty musisz zginąć!

-Rose! Posłuchaj mnie, proszę! Mylisz się! To nie tak, Charles wcale mnie nie koch...- próbuję powiedzieć, ale znów mi przerywa.

-On cię kocha. On cię kocha. On cię kocha. On cię kocha.- powtarza tępo patrząc na mnie pustymi, zielonymi oczami.

-Rose! Mówię ci, że tak nie jest!- krzyczę.

-Jesteś taka głupia! Sprawiasz mu tylko cierpienie, musisz zniknąć!- wydziera się na cały głos i bierze zamach, histerycznie się przy tym śmiejąc.

Ostatnie co widzę to maczeta celująca wprost w moje gardło, przerażona zamykam oczy i zaciskam zęby. Czuję mocne szarpnięcie, dwa głośne wrzaski, a ciężar dziewczyny gdzieś znika. Zdezorientowana otwieram oczy i zaczynam szybko oddychać, przykładając przy tym jedną z dłoni do galopującego serca. Właśnie na moich oczach z Rosalie zawzięcie walczy nie kto inny, tylko Haymitch. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom mrugam kilka razy, ale chłopak nie znika, jest prawdziwy. Oboje turlają się do ziemi z bronią w rękach. Nagle Rosalie udaje się wytrącić mu z rąk ostrze, dziewczyna natychmiast wykorzystuje okazje i przyszpila go do ziemi, celując w niego maczetą, tak jak we mnie jeszcze przed chwilą.

-Jak śmiesz mi przer...- syczy niskim głosem, ale nie udaje jej się dokończyć zdania, bo tym razem to Miranda powala ją na ziemię, a maczeta wypada z jej rąk.

Miranda siedzi na Rosalie, która zdąża napluć jej jeszcze w twarz, zanim jej pierś przebija strzała, a rudowłosa dziewczyna przestaje się ruszać wraz z hukiem armaty. Zdezorientowana zaczynam szukać źródła strzały i dostrzegam stojąca za jednym z drzew Anastazję z łukiem w ręce.

-Przybyliśmy na ratunek.- wolno odwracam się w stronę głosu, który został do mnie skierowany.

Lekko poturbowany Haymitch, z ubraniem brudnym od ziemi, uśmiecha się do mnie zawadiacko i wyciąga rękę, żeby pomóc mi wstać z ziemi. Roztrzęsiona przyjmuję jego ofertę pomocy, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Nie mogę uwierzyć w to, że znowu go widzę. Z jego pomocą chwiejnie wstaję, a jego twarz zaczynają rozmywać mi łzy. Tak bardzo za nim tęskniłam.

-Nie mogłeś szybciej idioto?- pytam łamiącym się głosem i niewiele myśląc rzucam się, żeby go przytulić, a chłopak odwzajemnia uścisk. Jestem taka szczęśliwa.

-Przepraszam, nie mogliśmy cię znaleźć... Ale od teraz, już wszystko będzie dobrze...- zapewnia mnie, delikatnie głaszcząc mnie po plecach, a ja mu wierzę.

24 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz