Siedziałam na posterunku policji, oczekując na wezwanie. William chodził z kąta w kąt. Był chyba bardziej zdenerwowany niż ja.
- Kochanie, mógłbyś usiąść? Twoje zdenerwowanie mi nie pomaga - oznajmiam.
- Ja wcale nie jestem zdenerwowany - rzuca. Po minie widzę, że jednak jest inaczej. Chciałam coś powiedzieć, jednak z drzwi numer trzy, wyszedł elegancki pan w ciemnym garniturze, z plakietka przypiętą na lewej piersi.
- Panna Clais? - spojrzał na mnie, podniosłam się - Zapraszam - William ruszył za mną - Pan zostaje - dodaje mężczyzna. Na twarzy mojego ukochanego malowała się złość. Chwyciłam go za ramię by poczuł, że dam sobie radę. Weszłam niepewnie do środka.
- Proszę usiąść - mówi chłodno drugi mężczyzna. Wyglądają niemal identycznie. Siadam i już czuję, jak moje dłonie zaczynają się pocić. Mężczyzna numer dwa zaczął przeglądać papiery. Zauważyłam, że są tam zdjęcia z wypadku. Nie chciałam na to patrzeć, więc odwróciłam głowę w stronę okna.
- No więc tak - zaczął mężczyzna numer jeden - Co pani pamięta z dnia wypadku? - pyta.
- W zasadzie chyba nie wiele. Byłam umówiona z przyjaciółką na obiad. Spieszyłam się, bo byłam już spóźniona - mówiłam. Głos mi drżał. Wspomnienia z tamtego dnia nie należały do najprzyjemniejszych.
- Panno Clais. Proszę się uspokoić. I powiedzieć nam dokładnie jak było - znad papierów głos podniósł mężczyzna numer dwa.
- Tak jak mówiłam, spieszyłam się. Chciałam przejść przez jezdnie i wtedy...Wtedy ona we mnie wjechała...- ściszam głos. Przez nią straciłam pamięć. Przez nią cierpiałam.
- Ona? To znaczy kto? - dopytuje pierwszy. Zaczynam być skołowana. Przecież wiedzą kto mnie potrącił.
- No, Molly Stanford. Macie to w papierach, tak? Przyznała się...
- Co nie oznacza, że jest winna - oznajmia drugi mężczyzna. Patrzę na niego zszokowana. Nagle pokazuje mi zdjęcie. Jak rozmawiając przez telefon, wchodzę na drogę. Zaraz później leżę na ziemi w kałuży krwi. Serce wali mi jak dzwon.
- Yyy nie rozumiem co panowie mają na myśli..Mówię jak było...- głos mi drży. Ręce pocą się co raz bardziej.
- Panno Clais, mamy pewne sprzeczne informacje. Są świadkowie, którzy twierdza, że to pani wtargnęła na jezdnie a pani Stanford jechała przepisowo - po tych słowach świat legł mi w gruzach. Czy on właśnie dał mi do zrozumienia, że mogę być winna? Patrzyłam na nich w osłupieniu. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Panna Stanford zeznała, że mści się pani na niej - powiedział pierwszy mężczyzna. Uważnie przyglądali się mojej rekcji. Byłam w szoku - Dobrze, wydaje mi się, że na dzisiaj to wszytko. Proszę nie opuszczać miasta. Będziemy panią informować o dalszym działaniu - mówi - Do widzenia.
Wychodzę na korytarz ze łzami w oczach. Stanęłam na wprost Williama i nie umiałam nic powiedzieć. Łzy ciekły mi po policzkach.
- Amy, kochanie co się stało?! - zapytam William przerażony - Skarbie?!
- Ja...Oni...Powiedzieli, że mam nie wyjeżdżać z miasta...William...Oni uważają, że to ja jestem winna...- opadałam z sił. William mnie przytrzymał, abym nie upadła.
- Niech to szlag! - wycedził przez zęby - Jedziemy do domu.
- Ale...Ja muszę do pracy...- dukam przez szloch - Mam...Dużo...Spraw...- William ścisnął mnie mocniej za rękę.
- Nie ma mowy Amy. Jedziemy do domu. Zadzwonię do Henry'ego, żeby do nas dojechał, tak? - stanął na schodach. Złapał moja twarz w swoje dłonie, po czym kciukami ostrożnie otarł mi łzy - Amy...To jakaś pomyłka. Wyciągnę cię z tego. Obiecuję - kiwam głową, żeby widział, że mu wierzę. Jednak, gdy tylko mnie przytulił poczułam, że jest inaczej. Bałam się, że Molly nie zapłaci za krzywdy jakie wyrządziła.
CZYTASZ
Dotyk cz.2 !ZAKOŃCZONE!
RomanceKontynuacja losów wybuchowej pary - Amy Clais i William'a Blayk'a. Amy ucieka od swojej wielkiej miłości do Paryża. Tam, stara się ułożyć życie od nowa. Dostaje pracę w Bureau , francuskiej rodzinnej firmie Connor'ów. Poznaje Niv'a. Wnuka Michael'a...