PROLOG

2.5K 193 199
                                    


Przyjemne słońce oświetlało pomieszczenie. Chłopak jeszcze spał, cały zakopany w swojej czarnej pościeli. Jednak promienie postanowiły go zbudzić i chwilę potem otworzył leniwie oczy. Wyjrzał niewinnie znad kołdry i wyślizgnął się z łóżka.

- Nienawidzę słońca. - Mruczał tylko pod nosem co chwila przeczesując czarne, długie do ramion włosy.

Zasłonił szczelnie czarne rolety i wzdrygnął się, kiedy pokojem zawładnął cień. Powolnym krokiem skierował się do łazienki. Cenił sobie ciszę. Stojąc przed lustrem przemył twarz wodą. Widząc swoje przekrwione oczy, bladą skórę i czarne, kontrastujące włosy uśmiechnął się, ale ten uśmiech szybko zgasł. Zastapił go nabyty już smutek.

Wrócił się do pokoju i zaczął ubierać. W cokolwiek. Zawsze tak robił. Brał na co trafiło. Czasami bluzki z bohaterami komiksów, z wampirami, no ogólnie DUŻO KRWI.

Standardowo czarne rurki i jakaś kurtka, może być skórzana. Bo Gerard. Kochał. Kurtki.

Odrazu po zarzucenia na siebie sterty szmatek obowiązkowo łazienka ! Przecież musi się pomalować. Bez tego czuje się... nagi.

Wszedł powoli do dusznego pomieszczenia z kredką w ręku. Kosmetyczka Gerarda Way'a składała się z 2, ewentualnie 3 elementów. Czarna kredka, czerwona kredka ( jak pragnął odmiany) i oczywiście biały podkład. Tak, biały. Nie jasny tylko bialusieńki jak śnieg. To zostawiał na ciekawe okazje.

Stanął przed lustrem już drugi raz tego poranka. To go dziwiło bo nienawidził luster. Nie mógł znieść własnego odbicia. Chciał ich po prostu unikać, ale kredki pomijać nie mógł.

Zabrał się za powolne, choć gwałtowne obrysowywanie oczu. Od kącika, przez całą długość linii wodnej. Miał to wyćwiczone, chociaż czasami ręka zbaczała z kursu i wychodziło koślawo. Zazwyczaj średnio mu to przeszkadzało, gdyż potem misternie wszystko rozcierał. Koniec końców i tak nakładał ciemne okulary, ale przynajmniej był świadomy, że w przypadku musowego ich ściągnięcia, jest pomalowany.

Po nakreślenie idealnej kreski potarł oko kilka razy i roztarł resztki kredki.
Odsunął się nieco od lustra i wymusił uśmiech.

- Idealnie.- Wyszeptał poprawiając włosy.

Zszedł, a raczej zleciał ze schodów potykając się już na samym początku.

- Kurwa ! Jaki ze mnie debil...

Otrząsnął się i przemknął do kuchni. Na dole czekał już jego młodszy brat, Mikey i matka robiąca w pośpiechu kanapki.

- Gerry ! - Mikey podniósł się z krzesła robiąc mu miejsce. - Siadaj. Ja zaraz wychodzę, mogę oczywiście zaczekać jeżeli chcesz, ale...

- Nie Mikey, nie czekaj, pójdę sam.

Bo Gerard generalnie nienawidził kontaktu z Ludźmi. Kochał Mikey'ego, ale naprawdę nie lubił rozmawiać.

- Dzień dobry Gerard.- Donna odwróciła się w stronę syna i ciepło się uśmiechnęła.

- Dobry...- mruknął i zabrał się za spożywanie kanapek przygotowanych przez matkę.

Mikey wzruszył ramionami i wyszedł. Gerard uporał się szybko z posiłkiem, narzucił na siebie ciężkie glany i wybiegł z domu bez pożegnania. Trzasnął drzwiami i znalazł się po za domem. Tylko, że z jednego więzienia do drugiego. Na zewnątrz wolność była tylko iluzją. Czuł się tam otoczony, wiec starał się jak najszybciej dotrzeć do celu. Zapalił papierosa i zaciągnął się trującym dymem.

Po drodze minął roześmiane nastolatki, widzące tylko mięśnie i brokat, alkoholików, w sztucznym spełnieniu, młodych " dorosłych" klnących na lewo i prawo bo " są tacy dojrzali", oraz starsze, spokojne małżeństwo. I tylko oni wydawali się szczęśliwi.

Kiedy był już blisko szkoły poczochrał ponownie swoje włosy, zapiął dokładnie kurtkę, docisnął okulary do nosa i nałożył kaptur, niemal odcinając się od świata.

Zza horyzontu zaczęły wyłaniać się budynki szkoły. Przeklętej szkoły. Belleville to parszywe miejsce.

W końcu to musiało nadejść, jak codzień. Pchnął duże, drewniane drzwi. A wiec jest.

Szkoła. Przemieszczał się niczym duch pomiędzy szafkami, aż natrafił na chordę nastolatków.

Oto właśnie szkolne życie. Długonogie piękności, długie przerwy, dobrzy znajomi i tyyyle zabawy.

Heh. Nie dla 16- letniego Gerarda, uważającego siebie za wampira, wiecznie wymalowanego, kryjącego się za filarami ze swoim szkicownikiem. Mówiącego tyle, na ile zmuszała go do tego sytuacja. Chodzącego niczym śmierć.

Czy ludzie się go bali? O nie nie... Dziewczyny uważały, że mógłby być nawet uroczy gdyby przestał farbować wiecznie włosy na ten " paskudno czarny kolor", zmył makijaż, ubrał się normalniej i otworzył na ludzi.

Jednak Gerard wcale tego nie chciał. On lubił  swoją samotność. Co nie oznaczało, że miał spokój.

Stosunek chłopców co do niego był inny. Uważali go za dziwadło, za chodzącą śmierć. To też wcale mu nie przeszkadzało, pomimo tego, że wyzwiska robiły swoje.

- Witamy w piekle... - szepnął sam do siebie wtapiając się w tłum. Oczywiście Gerard nie potrafił Wtopić Się W Tłum. Jego inność było widać zbyt bardzo. Był jedyną czerwoną różą wśród białych. Różą splamioną krwią z jego wyobraźni.

Szybkim ruchem otworzył szafkę i wrzucił tam kurtkę. Potem tylko zniknął w kątach  korytarza zaszywając się tam w samotności ze swoim szkicownikiem. Tak właśnie starał się przeżyć. On nawet nie żył, to nie było życie. On zwyczajnie był. Istniał bo musiał, bez konkretnego powodu czy celu.

Założył słuchawki i puścił coś pasującego do jego nastroju. Chociaż jego nastrój zawsze był identyczny.

- Mam ochotę ich wszystkich rozstrzelać...- zamruczał i zabrał się za rysowanie.

Tworzenie nie było mu w tamtej chwili dane, bo po kilku minutach zadzwonił dzwonek, co zmusiło Way'a do przejścia do sali. W sumie mało się zmieniało, bo tylko miejsce pracy. Lekcja nie przeszkadzała mu w rysowaniu.

Wstał i unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego przeszedł do sali.

_________________________________________
Takie charakterki o wiele lepsze, co ? 😏
Dajcie znać czy podoba się taka odsłona.

We're Shooting Teenagers [ FRERARD ] [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz