XXIII

837 140 95
                                    



Przez cały czas Gerard rozmyślał, co teraz pocznie. Oczywiście, zniknięcie chłopaka z pewnością wpłynie na jego życie, jednak Gerard we wszystkim widział jakiś sens.

Stwierdził, że pojawienie się Iero było tylko fazą przejściową, a jego zniknięcie- naprowadzeniem na przeszłość. Musiał wrócić do starych nawyków, przyzwyczajeń, ogółem do życia.

Nawet nie zauważył kiedy minął rok. Długi, leniwy rok, podczas którego Gerard znowu umarł wewnętrznie. Miał niemal wypalony środek. Mała iskra wywołana przez Franka Iero była rozniecana i podsycana, aż w końcu jej opiekun zniknął, a płomień wywołał pożar. Spalił wszystko, zabierając ze sobą uczucia i emocje. Zostawił pogorzelisko pełne bolesnych wspomnień.

Gerard nauczył się z tym żyć. Wstawał rano, malował się, ubierał w cokolwiek, mało jadł, tyle na ile pilnowała go matka i szedł do szkoły. Tam na wstępie dostawał w ryj, szedł na lekcje, wypalał paczkę czerwonych Malboro, znowu zostawał zjechany, szedł na kolejne lekcje i wracał do domu. Po drodze czasami obrywał po raz trzeci i starał się maskować ból. Ukrywał to wysokimi kołnierzami, bluzami i korektorem. Korektor stał się jego dobrym przyjacielem, zasłaniał nawet najbardziej fioletowe, opuchnięte miejsca.

Czasami nie miał siły chodzić. Wtedy ujawniał się jego nowo poznany kolejny, dobry znajomy. Alkohol. I nie miał na myśli piwa. Z tym uzależnieniem było o tyle trudno, że ciężko było go zdobyć. To już nie było przemycanie paczuszki od starszych uczniów. Tu w grę wchodziło dobre zorganizowanie. Więc kiedy nadarzała się okazja do zdobycia chodź trochę zbawczych procentów, musiały one dobrze działać. Czasami zbierał na nie tygodniami, dorabiał na boku, ale musiał wypić. Często było to whisky, burbony, a nawet wódka czy spirytus. Ten ostatni był ostatecznością. Taka dawka alkoholu na młody żołądek była niemal zabójcza, a jednak młody Way przyjmował ją godnie. Czasami we łzach, ale zawsze z szacunkiem.

Jedyny szacunek jakiego mu brakowało, był ten dotyczący jego zdrowia.

Bo Gerard się wykańczał. W pewnym momencie czuł, że nie dożyje trzydziestki, jak nie mniej. Ogólne sam fakt odejścia, czy dalszego życia był mu obojętny. Mógł odejść, mógł zostać. Jednak wiedział, że jego zdrowie tego nie wytrzyma, organizm sam się wykończy, alkohol przeżre się przez tkanki, nikotyna zawładnie płucami, a on sam pogrąży się w sobie.

Nie można było powiedzieć, że ma depresje. Psychicznie nie był chory. Był wykończony. Stratowany, zmaltretowany i wyżarty. Nie było to spowodowane bezpośrednim brakiem Iero, którego z czasem Gerard zaczął ignorować i wypierać z pamięci. Jego zniknięcie spowodowało pewien koniec rozdziału w życiu Waya. Zaczął postrzegać życie nieco inaczej. Nie jako zabawę polegającą na bycie we własnym świecie, a jako pewną drogę. Droga ta prowadziła aktualnie do nikąd, co było pewną barierą w dalszym obcowaniu.

I tak z dnia ma dzień jego życie się kurczyło, a mięśnie ledwo pracowały, znosząc kolejne uszczerbki na zdrowiu.
I pewnego, zimnego, śnieżnego ranka, niemal wszystko miało się zmienić. Jednak czy na dobre? Bo w życiu Gerarda Waya nic nie kierowało się dobrą drogą.

****

Obudził się cały zmarznięty, zakopany pod stertą kocy. Uchylił powiekę spoglądając na okno i pierwsze co zilustrował to biały puch. Zima była wyjątkowo ostra, nie pomijając względy śniegu. Było go zdaniem Gerarda zdecydowanie za dużo. Way nie lubił zimy. Nienawidził chowania się pod warstwą kurtek, wiecznie przemoczonych włosów oraz oczywiście duszącego mrozu. Nie mógł przetłumaczyć sobie dlaczego coś takiego w ogóle istnieje.

Zwlókł się z łóżka upadając na podłogę, co wcale nie skutkowało zmiany pozycji. I już miał zasnąć ponownie kiedy obudził go wrzask brata.

- Gerry! Wstawaj, mama nas zawiezie.

To go jednak ucieszyło. Przynajmniej nie będzie miał mieć styczności z tym białym kurewstwem.

Wstał i drżąc skierował się do łazienki. Tam powoli się ubrał zakładając długi, czarny sweter i czarne, komponujące spodnie. Nie zapomniał o kredce do oczu. Potem zasłonił nieco siniak na brwią i dużego krwiaka przy obojczyku. Sykną lekko dotykając obrzmiałego miejsca. Czuł jak krew pulsuje przy kości i rozchodzi się niczym gorący zastrzyk.

Na końcu przeczesał palcami włosy i szybko przemknął na dół. Tam starał się nie patrzeć nikomu w oczy. A szczególnie bratu. Nie chciał, żeby młody widział go w takim stanie. Nie chciał, żeby to samo spotkało jego.

Zjadł to co postawiła przed nim Donna, robiąc wszystko starannie, tak by matka była spokojna o jego wagę. A nie powinna być.

Potem zabrał powoli swoje rzeczy z pokoju i przemykając cicho jak cień człowieka wsiadł do samochodu stojącego przed domem. Ledwo wytrzymał szok termiczny napotkany za drzwiami, jednak będąc już w środku nieco się rozluźnił. Musiał nabrać siły przed wejściem do szkoły. Chwilę potem dołączył do niego Mikey. Chciał zagadać brata, co nie poszło mu za dobrze, więc w ostateczności się przymknął.

Kiedy i Donna pojawiła się w samochodzie mogli ruszyć. Gerard na samą myśl o budynku i społeczności jaką jest szkoła chciał natychmiastowo zawrócić. Jednak nie było mu to dane. Po kilku minutach wpatrywania się w niebo został zawiadomiony o końcu podróży. Mikey niemal wypchnął go z auta, co w efekcie skutkowało wpadnięciem Waya na zaspę śniegu. Usłyszał śmiech ludzi z oddali i już wręcz kochał ten piękny dzień.

Wstał, otrzepał się i podszedł do wielkich, oszklonych drzwi. Dotknął zamarzniętą dłonią ich powierzchni.
Kto je w ogóle tam postawił? Drzwi ze szkła w zimie to okropne połączenie, szczególnie dla szkoły, gdzie powinno być teoretycznie ciepło. Bo Gerard nienawidził zimna.
Wszedł powoli do budynku kierując się jak najszybciej do szafki.

Podbiegł do jednej z dobrze znanym mu numerem i otworzył ją, wrzucając tam zimną kurtkę. Za nią złożył buty, szalik i rękawiczki. Jeszcze raz otrzepał się z śniegu zalegającego na włosach i oparł o drzwiczki szafki. Czuł, że ten dzień nie będzie należał do prostych. Nabrał do płuc tyle powietrza, na ile pozwoliła ich pojemność. Przetarł oczy i spuścił głowę. Stał w takiej pozycji najdłużej jak tylko mógł. To jedyny moment, żeby odpocząć i przygotować się przed bezpośrednim starciem z wszelakim złem.

A jednak coś zmusiło go do podniesienia głowy. Coś, a raczej ktoś kogo ujrzał na drugim końcu korytarza przypomniał mu wszystkie możliwe emocje. Przypomniał, nie nawrócił. Jednak przez ten moment Way poczuł ciepło.

Z daleka zmierzała do niego dość niska osoba, o hebanowych włosach i bursztynowych oczach. Osoba, która potrafiła śmiać się podczas kataklizmu, której głos potrafił uśpić każdego.
Gerard zauważył, że rysy jego twarzy przez ten rok złagodniały, oczy mimo rozpromienienia, lekko przygasły, a włosy nie były w żaden sposób ustylizowane. Zwykle, czarne kosmyki opadające na twarz, sięgające do linii szczęki. A jednak przypomniały Gerardowi ich piękny zapach, który potrafił wywołać w nim dreszcze.

Chłopak zbliżał się, a jego uśmiech narastał.
W tamtym momencie Gerard zrobił coś możliwe najgorszego. Zamknął szafkę i zwyczajnie uciekł. Nie chciał jego powrotu, nie chciał ponownego uderzenia wszelkich emocji.
Z jednej strony pragnął jego bliskości, a z drugiej pokochał jego brak i życie w samotności.

Nie chciał odkrywać siebie na nowo. Wolał pozostać w niewiedzy. Chociaż to jej bał się najbardziej.

We're Shooting Teenagers [ FRERARD ] [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz