"Brak Wyboru"
Miał to być zwykły dzień. Niczym się różniący od pozostałych.
Całkiem normalny.
Miało to być kolejne osiągnięcie za przetrwany dzień w kłamstwie i w bezwstydnej intrydze.
Więc dlaczego wyciągnięto białą broń tego nieodróżniającego się od innych razów poranka?
Przeraźliwy, głośny krzyk odbił się o ściany posiadłości Heartfilia.
Był on oznaką zapłaty dla mordercy, oraz dla innej osoby, że właśnie wyznaczony czas się skończył.
W kuchni, nad wyrobionym dopiero co cieście, leżała blondwłosa kobieta z pustką w oczach. Iskra wygasła, wraz z ostatnim ciężko zabranym powietrzem.
Nastąpiło kolejne uderzenie, które przecięło drastycznie ciało na pół.
Złowieszczny śmiech wzbudził strach u wszystkich, którzy mogli jedynie w kryjówce opłakiwać im najbliższą przyjaciółkę.
Morderca odszedł swobodnym krokiem od swojego dzieła, aby zdążyć uciec od wezwanej niedawno policji. Jednakże w połowie drogi, tuż przed wejściem na pierwszy stopień schodów uniósł głowę, żeby ujrzeć roztrzęsioną dziewczynkę na piętrze.Jego twarz, ubiór, sylwetka wydrążała się niebezpiecznie w umyśle dziecka.
Podniósł lewą dłoń, na której był widoczny pierścionek z szkarłatnym rubinem i zwyczajnie pomachał, jakby właśnie nic niezwykłego się nie wydarzyło.
Jego usta zaczęły się poruszać, wypuszczając na już inny świat dla tej rodziny zdanie.
- Mama poszła spać.
A ona w tamtej chwili beztrosko mu uwierzyła, bo co mogło innego zrobić niewinne, małe dziecko?
Z daleka można było już usłyszeć zbliżających się gości, którzy mieli za zadanie złapać niezaproszoną osobę.
I właśnie wtedy znikł z oczu u wszystkich osób tamtego dnia; mężczyzna, który odebrał życie matki, żony i zarazem najlepszej przyjaciółki. A najbardziej niesprawiedliwe było to, że była jedynie zapłatą za błędy popełnione bliskiej osoby.
Musiała zostawić wszystko.
I nie mogła nawet temu przeznaczeniu się sprzeciwić.
Bo przeznaczenia nie dało się zmienić, zniszczyć, ani od niego uciec.
Nigdy.