"Pov Mirajane"
Słońce było wtedy wysoko na niebie, a jego promienie oświetlały moją skórę. Rośliny w zasięgu wzroku były takie piękne. Mimo tego wzięłam potrzebne wiadro z wodą i podałam je mojej mamie, która uśmiechnięta przyjęła rzecz bez problemu.
- Mogę już iść? - zapytałam naburmuszona, ponieważ zostawiłam mojego przyjaciela sam na sam z dziką bestią.
- Teraz już tak - odpowiedziała i zaczęła iść dróżką.
Zapiszczałam, jak małe dziecko i z wielką determinacją, ruszyłam biegiem w stronę drewnianej chatki. Nie pamiętam dobrze, dlaczego byłam tak bardzo pełna życia. Podekscytowałam się zawsze z najdrobniejszych rzeczy, nawet z tych które były dla mnie nieznane, ale wtedy stawiałam im czoła.
Czułam moje boje stópki, które odbijały się o dno, gdy przechodziłam przez rzekę. Już miałam przejść na drugą stronę, gdy zauważyłam mojego, głupiego przyjaciela, który stał na jakimś kamyczku.
Chciałam spojrzeć w jego twarz, ale niestety jakoś była czarna. Jedynie ten czuły uśmiech w moim kierunku był zauważalny.- Zawsze byłaś dla mnie, jak siostra, Mirajane - powiedział, takim odległym głosem.
Czas się nagle zatrzymał, prócz nas. W wodzie było odbicie niebieskiego nieba, a owady, które powinny żyć własnym życiem, to były bezruchu.
Przekręciłam lekką głowę, zdziwiona tym wszystkim.
- Miałeś na mnie poczekać... w domku.
- Jestem niecierpliwym człowiekiem - zaśmiał się złowieszczo. - Może się przejdziemy?
Kiwnęłam mechanicznie głową i powędrowałam za prawię czarną postacią.
To miało miejsce dwa lata temu... Kiedy on jeszcze żył.
*******
- Nie powinnam tutaj być - szepnęłam, gdy podeszłam do poręczy. - Nie powinnam.
Zawiał przyjemny wiaterek, który owiał moje włosy, a potem zaprosił do dzikiego tańca. Tym razem na niebie były gwiazdy, a księżyc zasłonięty za czarną chmurą. Dużo się zmieniło od czasów, gdy nie przejmowałam się wieloma rzeczami. Dzisiaj starałam się udawać, że wszystko jest w porządku, że byłam szczęśliwa.
Lecz tak naprawdę nosiłam, tą przeklętą maskę. Codziennie od tamtego pamiętnego dnia... czułam jedynie w sobie pustkę i ból.
Dlatego w tej chwili, na tym właśnie dachu, chciałam sobie odebrać życie. Zostawić wszystkich, wreszcie przegrać. Nie potrafiłam dłużej żyć z świadomością, że już go nigdy nie zobaczę!
Walnęłam pięścią z wściekłości o poręcz i pozwoliłam na parę łez, które spływały spokojnie po moich policzkach.
Cóż... jestem słabsza, niż myślałam. Śmieszne.
- To moja miejscówka. - Szorstki i pewny siebie głos, odbił się o moje uszy. Natychmiastowo się odwróciłam, wycierając palcami odznaki ciepłej cieczy. - Nie zamierzam później widzieć tutaj twojego ducha, który będzie chciał wszystkich pozabijać, więc spierdalaj.
- Przepraszam, już sobie idę - odparłam pospiesznie.
Zerknęłam tylko raz i mogłam zauważyć wysokiego blondyna z blizną, która przecinała jego jedno oko... czekaj on ma... szaro-niebieskie oczy...
Zastygłam w miejscu na ten niezwykły i niespotykany przeze mnie widok. Widziałam już taki odcień, ale zawsze spotykałam miłe osoby, a tutaj miałam jakiegoś mężczyznę z kaprysem.
Blondyn westchnął ciężko i skrzyżował swoje ręce. Nie wyglądał już na takiego groźnego...
- Mirajane Strauss - powiedział zimno. - Z Fairy Tail.
Zmarszczyłam brwi, zaciskając pięści. Wyczuwałam kłopoty.
- Jakiś problem?
- Nie. - Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, więc nie mogłam stwierdzić o czym teraz myśli. Ale najbardziej mnie przerażało to, to że może mnie on w jakimś stopniu teraz wykorzystać. - Nie przychodź tutaj więcej, bo będziesz miała problemy z innymi osobami. Nie powtórzę tego już nigdy więcej. - Odsunął się od wyjścia, więc ruszyłam do niego szybko, lecz gdy tylko miałam za nimi zniknąć, to zatrzymał mnie, łapiąc za ramię. - Tylnymi drzwiami będzie najprościej, aby uniknąć bandy, która czyha przy głównych.
- Dlaczego mi to wszystko mówisz? - zapytałam zaintrygowana.
- Bez powodu - mruknął.
- Uhm, to dzięki.
- Spieprzaj już.
Wywróciłam oczami i poruszyłam ręką, za którą ciągle mnie trzymał.
- Będzie ciężko - odpowiedziałam z rozbawieniem w głosie.
Blondyn również wywrócił oczami i mnie puścił.
- Nie zabij się.
- Spróbuję.
- Życzę szczęścia - prychnął.
Bez odpowiedzi już, wyruszyłam do drabinki. Poczułam, jak chłopak podąża za mną.
Spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami, gdy on trzymał już w buzi papierosa. Co za gość.- Śliskie - powiedział, gdy poślizgnęłam się, ale w ostatniej chwili mnie złapał. - Nie masz tego szczęścia, jednak.
- Bardzo mi przykro - powiedziałam wrednie, bo już miałam go w po dziurki nosie. - Możesz już za mną nie iść?
- Laxus.
- Co?
- Jestem Laxus Dreyar. Do zobaczenia jutro.
- Em, do jutra?
Bez zbędnych pytań, wydostałam się z budynku i szłam do domu z lekkim oszołomieniem.
Skądś kojarzę te imię...