Rozdział XI

1.2K 62 5
                                    

"Pragnę, abyś była szczęśliwa, a to oznacza bycie z dala ode mnie"

Słowa, które wypowiedział z niezachwianą pewnością siebie, jakby wierzył bezgranicznie w ich słuszność kołatały mi się ciągle po głowie.

Od czasu tej rozmowy, gdy wiele kart zostało wyłożonych na stół, co za tym idzie części serc rozkruszyły się od ujawnienia długo ukrywanych uczuć minęło niespełna tydzień. Czas, który stanął pod znakiem nieprzespanych nocy i poranków zmarnowanych na tuszowaniu wpływu emocji, które brały górę nade mną gdy znajdowałam się sama. 

Oczywiście mój stan nie przeszedł bez większego echa dla producentów, czy ekipy. Wszystkim wmawiałam, że przyczyną było moje złe samopoczucie. Choć co bystrzejsze oko potrafiło dostrzec dystans jaki się wytworzył między mną, a Ruggero. Trasa koncertowa trwała pełną parą, więc nie było szans na żadne zmiany scenariuszów. Nie żebym ja tego pragnęła, lecz widziałam po smutnych oczach Ruggero, że inaczej wyobrażał sobie tą sytuację. Śmiałam twierdzić, że był pewien, że jego przestroga o tym, abym się trzymała z daleka miała by rację bytu gdyby nie wspólna praca. Szansa na to, aby zerwał kontrakt były nikłe, więc ten problem miałam z głowy.

Pozostawało tylko jakieś miliony innych. Na przykład nasze relacje. Było bardzo ciężko odgrywać nasze role na scenie, gwoździem do trumny był obowiązkowy pocałunek. To już nie były te zbliżenia z początku trasy koncertowej, gdy z przyjemnym dreszczykiem emocji oczekiwałam tego momentu. Obecnie opierało się to przede wszystkim na delikatnym złączeniu ust, nasze ruchy stawały się mechaniczne. Oszukiwałam się, że wcale nie bolała mnie ta zmiana, lecz na samo wspomnienie naszych wcześniejszych, płomiennych pocałunkach moje zdradzieckie serce biło z zachwytu. Po każdym koncercie Ruggero przepraszał mnie za to, że jesteśmy na to skazani. Nigdy mu nie odpowiedziałam na te słowa, tylko jak zwykle uciekałam do swojej garderoby. Nadal nie potrafiłam dojrzale podejść do tematu i ciągle unikałam jakiś rozwiązań.

Przerwałam przykre rozmyślania, gdy usłyszałam komunikat o przygotowaniu do lądowania. Obecnie znajdowaliśmy się całą ekipą w samolocie lecącym do stolicy Chile, czyli Santaigo. Mieliśmy spędzić, aż pięć dni w tym malowniczym państwie. Było to trochę pocieszające, ponieważ od dłuższego czasu pragnęłam jakieś stabilizacji w moim życiu. Jakiejś stałości, może i nie był to długi czas, lecz wierzyłam, że dobrze mi zrobi. Czułam już kompletne znużenie ciągłym zmienianiem hoteli, czy samym podróżowaniem. 

-Zapięłaś pasy, Karol? - usłyszałam głos Agusa, który wyrwał mnie z rozmyślań. 

Pokiwałam powoli głową, upewniając się, że wykonałam tą czynność. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu. W chwilach lądowania zawsze się bardzo denerwowałam, więc jak mantrę powtarzałam sobie słowa, że nic złego się nie może stać. 

-Wiem, że nie cierpisz lądować. - zaczął Agus, uważnie przypatrując się swoimi czekoladowymi oczami. - Ale pamiętaj, że nic złego się nie stanie. Pilot jest przeszkolony do tego typu spraw. 

-Wcale nie pomagasz. - odparłam szybko, zaciskając mocno dłonie w pięści w wyrazie zachowania spokoju, tak aby nie ogarnęła mną panika. - Wzmianka na temat pilota, sprawiła, że przypomniałam sobie o takim jednym wypadku, gdy lotnik popełnił samobójstwo z setką pasażerów na pokładzie...

-Karol, kochana. - zaczął szybko Agus, starając się opanować moje lęki. - Nic złego się nie stanie, uwierz mi. 

Pokręciłam głową na znak, że w ogóle jego zapewnienia mnie nie przekonały. Nadal odczuwałam dyskomfort gdy zdawałam sobie sprawę jak wysoko lecimy i z jaką prędkością przystąpimy do manewru lądowania. 

Pozwólmy sobie na szczęście | RUGGAROLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz