Trwałam w miejscu. Bez ruchu. Bez uczuć. Bez myśli.
Stałam i spoglądałam zamglonym wzrokiem na życie toczące się wokół mnie. Byłam tam, lecz nie byłam. Uczestniczyłam, lecz byłam wycofana. Znajdowałam się na pograniczu. Cienka lina pomiędzy rzeczywistością, a krainą marzeń zacierała się. Bliżej mi było do wyidealizowanego miejsca, miejsca gdzie panuje szczęście. Niestety boląca rzeczywistość przysłania wszystko. Jest jak ciemna chmura, tylko taka, której wiatr nigdy nie zwieje. Będzie uparcie niszczyć słońce, które chciało jaśnieć nad moim obliczem. Nie ma już szczęścia, jest tylko smutek.
Otarłam wolnym ruchem samotną łzę, która pojawiła się na moim chłodnym policzku. Rozgrzała je lekko, lecz nie w przyjemny sposób. Po prostu przypomniała mi o bólu, jaki wykwitł w moim sercu. O pustce, która nigdy nie zostanie zapełniona.
-Dajesz radę, kochanie? - zapytała mnie cichym głosem moja mama, która stała obok mnie. Trzymałyśmy się blisko, aby przeżywać smutek razem. Otoczeni byliśmy całą najbliższą rodziną, lecz w tej chwili potrzebowałam tylko kojącej obecności mojej mamy. Tylko jej wierzyłam w zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
Wymruczałam pod nosem potwierdzenie, że jeszcze jestem daleka od rozsypki. Nie miałam już jak poddać się rozpaczy, moje rezerwy łez już uleciały. Teraz tylko byłam zdatna do trwania w otępieniu. Bezruchu, bez myśli, bez uczuć. Pusta skorupa wypatrująca końca ceremonii. Pragnęłam już wycofać się spod ostrzału spojrzeń zaproszonych osób na pogrzeb. Wzbudzałam niepożądliwe zamieszanie swoją osobą. Odbierałam wagę pogrzebu własnej babci, przez swoją głupią karierę...
Wsłuchałam się ponownie w słowa księdza. Były pełne optymizmu, ślepej wiary w lepsze jutro. Nie rozumiałam mocy przeżywania cierpienia, nie rozumiałam tego, że po ciężkich chwilach czekało na nas lepsze życie. To tak nie działało. Nic nie było pewne. Nikt nie ma mocy zagwarantowania szczęśliwego zakończenia.
Patrząc na zebranych ludzi ubranych w czerń moje serce bolało od nadmiaru emocji. Przede wszystkim odczuwałam żal, że taki obraz jaki się przede mną był potwierdzeniem. Potwierdzeniem, że mojej babci już tutaj nie ma, a wszyscy przybyli się z nią pożegnać.
Mi też nie pozostało nic innego do roboty jak uczestniczenie w tym rytuale.
Każdy wierzył w jego moc, ja też powinnam. Więc ze smutnym uśmiechem na twarzy wyszeptałam pomimo łez:
"Żegnaj, kochana babciu..."
Niektórzy mieli rację. W tych słowach było coś oczyszczającego, wyzwalającego spod jarzma żałoby. Przez ich wydźwięk uwierzyłam w widmo szczęścia. Ono na mnie czeka. Wystarczy tylko to, że po nie sięgnę. Z pewnością w sercu złapię je i już nigdy nie wypuszczę. Moja babcia zawsze zachęcała mnie do bycia odważną. Bycia nieustraszoną i zdecydowaną w spełnianiu swych marzeń. Jedyne, co mogłam jej ofiarować to moją walkę. Walkę o szczęście.
Szczęście jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy iskra odwagi, aby je przyswoić już na wieczność...
***
-Jak ja się już cieszę, że zostałyśmy same. - były to pierwsze słowa jakie wypowiedziała moja mama, kiedy cała rodzina opuściła już nasz dom w Argentynie.
Posłałam jej smutny uśmiech. Doskonale ją rozumiałam. Rodzina potrafiła być męcząca, a kiedy jesteś przysłonięta smutkiem nie szukasz towarzystwa. Wolisz w samotności, albo przy najbliższych leczyć swoje rany. Potrzebujesz spokoju.
-Samiutkie wraz z milionem dań do podgrzania w lodówce. - odparłam robiąc sobie przy tym herbatę. Kiedy zalewałam wrzątkiem torebkę poczułam truskawkową woń. Mój ulubiony smak, który miał moc poprawiania humoru. Nie na dłuższą metę, ale każde wspomagacze były na wagę złota.
![](https://img.wattpad.com/cover/106375844-288-k730160.jpg)
CZYTASZ
Pozwólmy sobie na szczęście | RUGGAROL
FanfictionMiłość i szczerość nie zawsze idą w parze. O tym zaskakującym stwierdzeniu przekona się właśnie główna bohaterka - Karol Sevilla. Jest to historia o wielkiej miłości, która nie powinna mieć racji bytu. Obnażone zostaną prawdziwe uczucia jak i równi...