16.

1.7K 92 30
                                    

Shailene

Kilka dni później wychowawczyni Olivera zaprasza wszystkich rodziców na spotkanie. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale mam nadzieję, że nie  znowu o jakąś kradzież, czy coś w tym stylu.

Kiedy przyjeżdżam, żeby odebrać Olivera ze szkoły, nauczycielka każe dzieciom pobawić się na placu zabaw, a rodzice siadają przy stolikach na dworze. Siedzimy z Zoë dokładnie za stolikiem Theo i Ruth, więc możemy ich obserwować. Blondynka siedzi wyprostowana, jakby jej jaśnie tyłek usytuowany był na tronie, a nie drewnianej ławce, a Theo spogląda w kierunku bawiących się na placu zabaw dzieci. Kathleen nie bawi się z innymi dziećmi, tylko chodzi z telefonem i prawdopodobnie robi zdjęcia. Oliver natomiast, gdy zauważa że na niego patrzę, macha mi. Odwzajemniam gest, a wtedy zauważam, że ten zaczyna machać do Theo. Przez chwilę obawiam się, że Theo go oleje ze względu na siedzącą obok Ruth, ale ku mojemu zaskoczeniu, odmachuje z uśmiechem.

Gdybys tylko wiedział, że to twój syn...

- W ten weekend organizujemy piknik dla rodziców i dzieci, żeby się jakoś zintegrować...

- Będzie alkohol?! - Krzyczy jakiś ojciec.

- To rodzinny piknik z dziećmi, więc nie sądzę żeby...

- To nie przyjdę! - Odkrzykuje facet, a Zoë parska śmiechem.

- Zawsze może pan sobie nalać czegoś ekstra do butelki i nikt nie pozna - mówi mu.

- Dobry pomysł!

- Proszę państwa, proszę o chwilę skupienia, bądźmy poważni - mówi nauczycielka, która wygląda na zmęczoną. Nie dość, że ma na głowie tyle dzieci przez kilka godzin, a teraz musi użerać się z ich wcale nie bardziej poważnymi rodzicami. - Potrzebujemy kilka osób do dekoracji, do pieczenia ciast... - wymienia różne funkcje, jednocześnie wyciągając notes i długopis.

- Zoë i Shailene ciasta! - Krzyczy Zoë, zanim ktokolwiek zdąży się odezwać. Nauczycielka zapisuje to w swoim notesie i zwraca głowę w kierunku pozostałych rodziców.

- Możemy z mężem zająć się dekoracjami, ale potrzebowalibyśmy kogoś do pomocy - odzywa się Ruth.

Zgłasza się kilka mam, które wyrażają chęć pomocy, a Theo rozgląda się niepewnie. Chyba nie odpowiada mu towarzystwo tylu kobiet, co jednak wydaje mi się trochę dziwne.

- Może jednak ja bym się zajął ogniskiem z innymi ojcami? - Proponuje w końcu.

Pozostaje jeszcze kwestia muzyki i inne drobne rzeczy. Po kilkunastu minutach wszystko wydaje się już być ustalone, więc wołamy dzieci, żeby przyszły. Zauważam, że Ollie idzie w moją stronę ze spuszczoną głową, a jego policzki są mokre. Puls natychmiast mi przyspiesza i zaczynam się denerwować.

- Oliver, co się stało? - Pytam.

- Nic - odpowiada i trzyma głowę w dole. Unoszę jego twarz za podbródek i zauważam, że ma szklane i smutne oczy.

- Powiedz mamusi - zachęcam go. - Na ucho?

- Nie, nic się nie stało. Możemy jechać do domu?

- Jedziemy jeszcze do cioci Zoë, pamiętasz, mieliśmy je dziś odwiedzić.

- No dobrze - odpowiada, patrząc gdzieś. Staram się ukierunkować w są samą stronę, ale nie wiem, czy dobrze patrzę, bo mój wzrok pada na auto Theo. Na tylnim siedzeniu siedzi Kathleen i patrzy na Olivera przez szybę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. To ona mu coś zrobiła, czy powiedziała?

- To Kathy?

- Nie! To nic, mamusiu - odpowiada Oliver.

Zoë patrzy na mnie ze zmarszczonym czołem. Przygryzam wargę, bo jak mam mu pomóc, skoro nic nie chce mi powiedzieć?

- Jeśli to Kathleen to skopiemy jej dupsko, jedno twoje słowo - odzywa się w końcu Zoë.

- Zoë!

- No co?

- Jedźmy już do ciebie - wzdycham.

***

- Cześć, Ryan - witam się, wchodząc do kuchni.

- Witaj, Shai. Co słychać? - Odpowiada, uśmiechając się. Lubię Ryana, bo choć dużo pracuje i nie spędza z Zoë i Rain tyle czasu, ile powinien, jest dla nich bardzo dobry.

- Lepiej nie mówić - wzdycham. Zoë wita się z mężem, a on obejmuje rękami jej delikatnie widoczny ciążowy brzuszek. Automatycznie przypomina mi się, kiedy ja byłam w ciąży. Ojciec mojego dziecka nie dotykał czule mojego brzucha, nie rozmawiał z nim... Czułam się bardzo samotnie, zresztą nadal tak się czuję, mimo że mam synka. Gdybym go nie miała, chyba zupełnie bym zwariowała.

- To jakie ciasta robimy? - Pyta Zoë, otwierając Mac Booka w poszukiwaniu inspiracji. - Oo, wiesz może czy Ruth ma uczulenie na orzechy? Moglibyśmy niepostrzeżenie dodać ich trochę do ciasta...

- Ty zła kobieto - parskam śmiechem.

- No co? Ktoś jej musi utrzeć ten spiczasty nos.

- Ona nie ma spiczastego nosa.

- W mojej wyobraźni ma.

- Jesteś niemożliwa, kochanie - Ryan całuje Zoë w policzek. - Pójdę zadzwonić do kilku klientów. Bawcie się dobrze, ale nie na tyle żeby trafić do kryminału - puszcza nam oczko.

Zostajemy z Zoë same i zastanawiamy się, co faktycznie upiec na piknik szkolny.

- Shai, serio, trzeba się dowiedzieć czy ma to uczulenie! - Zoë uśmiecha się szyderczo, a ja szturcham ją żartobliwie.

CDN.

his son (SHEO STORY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz