38.

1.5K 79 102
                                    

Theo

- Znowu do niej jedziesz? - Pyta rozdrażniona Ruth, kiedy zmierzam do wyjścia z domu.

- Shai jest moją przyjaciółką, potrzebuje mnie. Nie rozumiesz tego? Ona straciła syna!

- Odnoszę wrażenie, że to ty straciłeś syna, a nie ona! Snujesz się po domu jak cień, jakby to tobie umarło dziecko. Może ja o czymś nie wiem? Byłeś jego ojcem?!

- Co ty mówisz, Ruth - kręcę głową ze zrezygnowaniem. Byłem pewny, że Ruth mnie nie zrozumie i miałem rację. Może i trochę ostatnio zaniedbuję naszą rodzinę, ale to Shai jest na skraju załamania. A Tanner mówi, że odkąd zacząłem ją odwiedzać, to jest z nią coraz lepiej. Jeśli to ma jej pomóc, to będę spędzał z nią całe dnie. Po prostu czuję, że muszę ją wesprzeć, to pomaga również mnie jakoś przetrawić ból. - Chcę pomóc przyjaciółce. To wszystko.

- A jak jej pomagasz? Bzykasz ją i zapomina? - Prycha blondynka, a ja pierwszy raz czuję do niej aż tak wielką niechęć i jestem zażenowany, że taka osoba jest moją żoną i matką mojego dziecka.

- Jesteś obrzydliwa. Ona ma myśli samobójcze, kretynko - syczę, a ona robi swoją firmową minę pełną pogardy.

- Wiesz, że gówno mnie to interesuje. Jak się zabije, to przynajmniej zaczniesz spędzać z nami więcej czasu, a nie będziesz leciał do niej na każde zawołanie.

- Czy ty siebie słyszysz? - Unoszę brwi, bo jestem w szoku. Jak można być takim bezdusznym...?

- Tak i mam nadzieję, że ty też usłyszałeś i w końcu pomyślisz o tym, co robisz.

- Wychodzę - mówię tylko, ale ona znów mnie zatrzymuje.

- Zawieź Kathy do szkoły, bo ja nie mam dzisiaj czasu. Chociaż tyle możesz zrobić dla tej rodziny.

***

- Panie Theo, proszę poczekać - mówi pani White, kiedy odprowadzam Kathy do klasy. Nauczycielka prowadzi mnie do odosobnionego miejsca i robi smutną minę. - Ma pan może kontakt z panią Woodley?

- Tak, właśnie za chwilę do niej jadę.

- Och, proszę przekazać moje kondolencje z powodu śmierci Olliego. Nie było pogrzebu, więc nie miałam okazji sama jej tego powiedzieć. Taki fajny chłopak, grzeczny i miły, a do tego zdolny. Wszyscy bardzo go lubiliśmy, był jednym z moich ulubionych uczniów, chociaż nie powinniśmy takich mieć. To niepojęte, taki mały aniołek musiał umrzeć, świat jest niesprawiedliwy.

- Chyba ma pani rację - ściągam usta. Powinna sama zadzwonić do Shai, a nie wyręczać się mną. Ale pewnie tak jak ja natrafiła na pocztę głosową...

- Gdybym mogła coś zrobić... Lub szkoła...

- Poradzimy sobie, dziękuję. A teraz przepraszam, muszę już jechać. Do widzenia - żegnam się z nią i wychodzę.

***

- Cześć Tanner - witam się z bratem Shai. - Jak się czuje Shai?

- Cześć, Theo. Shai... Jej nastrój jest jak rollercoaster. Tak szybko się zmienia... Raz jest dobrze, raz jest okropnie. Codziennie rano zastanawiam się jaką Shai dzisiaj zobaczę.

- Co mogę zrobić?

- Zmuś ją, żeby coś zjadła, bo zagłodzi się na śmierć. Już wygląda jak kościotrup.

- Wiesz co, pomyślałem o tym - mówię i unoszę torbę z jedzeniem. - Wpadłem do wegetariańskiej knajpki, gdzie podają jej ulubione organiczne jedzenie. Wezmę ją na spacer i może zjemy na plaży. Przyłączysz się?

- Nie, idźcie sami. Ja muszę trochę popracować, więc to nawet i lepiej, że ją stąd wyrwiesz.

- To idę po nią - mówię i kieruję się do sypialni Shai.

Wchodzę do środka i widzę, że Shai leży na łóżku, ale już nie śpi.

- Cześć, Shailers - witam się z nią, nazywając ją tak jak kiedyś. - Wstawaj.

- Nie mam siły - odpowiada i zakrywa twarz kołdrą.

- Oczywiście, że ją masz - odsłaniam ją i ściągam całą.

- Oddawaj! Zimno mi!

- Niedziwne, skoro nie ma na tobie ani grama tłuszczu, który dał by ci trochę ciepła. Ale spokojnie, coś na to poradzimy. Zabieram cię na śniadanie.

- Nie jestem głodna.

- Kochanie, mi się nie odmawia. Poza tym poświęciłem się i kupiłem to okropne organiczne żarcie. Musisz zjeść je ze mną, dlatego wstawaj i idź do łazienki wziąć prysznic, a ja przyszykuję ci ubranie.

- Kiedy zamieniłeś się w moją mamę? - Pyta sarkastycznie Shai, ale wstaje.

- Odkąd tego potrzebujesz. No już, marsz do łazienki.

- Dobrze mamo - przewraca oczami. Po drodze do łazienki zaczyna ściągać z siebie koszulkę, tak że widzę jej nagie plecy, zakryte częściowo włosami. Zamyka drzwi od łazienki, a ja zaczynam czuć coś dziwnego... Oby nie urosło...

***

- Umyłam się, co teraz? - Shai wychodzi z łazienki w samej bieliźnie. Przełykam ślinę i podaję jej przyszykowane wcześniej leginsy i dłuższy sweter z długim rękawem.

- Ubierz się.

Shai posłusznie zakłada ciuchy i siada obok mnie. Mokre włosy opadają na jej ramiona. Wydaje się taka krucha, jakby miała zaraz zniknąć... Chwytam szczotkę i odwracam ją do siebie plecami, po czym zaczynam rozczesywać jej włosy.

- Serio? Będziesz mnie czesał? Poproszę dwa warkoczyki.

- Ha ha ha - odpowiadam, przewracając oczami. Rozczeszę je i wysuszę, to wszystko.

Włączam suszarkę i kieruję gorący strumień powietrza na jej włosy. Czuję, że przez plecy Shai przebiega dreszcz i uśmiecham się. Przyłapuję się na myśli, że chciałbym dotknąć ustami delikatnej skóry na jej szyi, ale szybko ją od siebie odpycham.

- Gotowe - mówię, kiedy kończę. - Teraz możemy iść na spacer po plaży i na niej zjeść śniadanie.

- No to chodźmy - Shai wstaje z łóżka i chwyta mnie za rękę. Ściskam ją i wychodzimy.

CDN.

😏😏😏

his son (SHEO STORY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz