20.

1.7K 92 115
                                    

Theo

Słyszę najpierw krzyk dziecka, a potem rozpaczliwy wrzask Shailene, więc odwracam się do Olivera, który znalazł się w ognisku. Ten widok mrozi mi krew w żyłach, ale muszę działać szybko, muszę go uratować, muszę zrobić coś, żeby to przerwać... On tak przeraźliwie krzyczy...

- Daj to! - Warczę do jakiejś kobiety, która siedzi na kocu, dosłownie wyrywam jej go spod tyłka, po czym biegnę do Olivera i wchodzę do ogniska, opatulając go kocem i kładąc twarzą do ziemi, żeby nie wdychał dymu. - Niech ktoś dzwoni po pogotowie! - Krzyczę.

- Theo - Shailene kuca przy nas i zanosi się płaczem. - Synku...

Koc ugasił ogień na Oliverze, który teraz tylko pojękuje z bólu. Serce mi się kraje, gdy widzę jak cierpi, mam ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

- Boli - głos Olivera jest teraz słaby. Pewnie dlatego, że jest wyczerpany wcześniejszym krzykiem. Biedny.

Pogotowie przyjeżdża bardzo szybko. Biorę Olivera na ręce i kładę go na noszach. Pytam ratowników, do którego jadą szpitala, po czym prowadzę Shailene do swojego samochodu i jedziemy za karetką. Kobieta jest tak roztrzęsiona, że nie byłaby w stanie prowadzić sama auta.

Wciąż jestem w szoku, nie mogę pojąć tego, co się stało. Oliver stał niedaleko mnie, spokojnie piekł swoją kiełbasę na kiju jak inne dzieci. Dlaczego nagle znalazł się w ognisku? Potknął się, czy ktoś go popchnął? Nie wiem czy ktokolwiek coś zauważył, bo chyba wszyscy patrzeli na tego ojca, co robił swoją wieżę z puszek.

Oczami wyobraźni wciąż widzę Olivera otoczonego ogniem. Boże...

Docieramy do szpitala i pytamy dokąd zawieźli Olivera. Pani z rejestracji podaje nam piętro i salę, ale okazuje się, że nie możemy wejść do środka.

Shailene wciąż płacze, a ja nie mogę już tego znieść, bo mi też chce się od razu płakać. Przytulam ją mocno do siebie i pozwalam wypłakać się w moje ramię.

- Ciii... wszystko będzie dobrze, Shai - mówię cicho.

- Theo... dziękuję... gdyby nie ty... - szlocha Shai. - Uratowałeś mu życie... Nigdy ci się za to nie zdołam odwdzięczyć. Dziękuję - wtula się we mnie i całuje mnie w policzek.

Chyba to jeszcze do mnie nie dociera... Wbiegłem w ogień, żeby ratować obce dziecko... No w sumie nie takie obce, bo to synek Shai, ale... Uratowałem go. Wyciągnąłem go z ognia...

***

Po jakimś czasie wychodzi z sali lekarz, który informuje nas o stanie Olivera. Dzięki mojej szybkiej interwencji, jego oparzenia nie są aż takie groźne, jakie mogłyby być, jednak będzie musiał kilka dni spędzić w szpitalu.

- Mogą państwo wejść do syna - kończy lekarz, a ja Marszczę brwi i chcę powiedzieć, że to nie mój syn, Shai jest jego matką, ale ja nie jestem jego ojcem, jednak się powstrzymuję. Shai trzyma mnie za rękę, więc razem wchodzimy do sali, w której leży Oliver. Gdzieniegdzie ma na ciele bandaże i wygląda mizernie w tym dużym łóżku.

- Cześć skarbie - Shai nachyla się nad chłopczykiem i całuje go delikatnie w czoło. - Tak strasznie się o ciebie bałam, wiesz? Jeśli coś by ci się stało, to bym tego nie przeżyła. Tak bardzo cię kocham, synku - tuli go delikatnie.

- Ja ciebie też kocham mamusiu, bardzo bardzo - odpowiada.

Czuję ukłucie zazdrości w sercu. Kathy nigdy nie pozwoliłaby mi się tak tulić i nie powiedziałaby mi, że mnie kocha, choć staram się być dla niej najlepszym ojcem. Czuję, że w tej kwestii nawalam, czuję się beznadziejnie. Może nie daję jej wszystkiego, na co zasługuje?

- Dziękuję panu - odzywa się Oliver, patrząc w moją stronę. Jestem nieco zdziwiony, takim malcom to rodzice zazwyczaj przypominają, żeby za coś podziękowali, a on powiedział to sam z siebie... Shailene bardzo dobrze go wychowuje. - Prawie bym umarł, a pan mnie uratował. Jest pan dla mnie superbohaterem, od teraz bardziej ulubionym niż Spiderman.

To łzy, czy oczy mi się pocą?

Jestem tak wzruszony, że przez chwilę słowa nie chcą przejść przez moje gardło. Kiedy się w końcu odzywam, mój głos jest ochrypły od emocji.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nic ci się nie stało, Ollie - mówię i uśmiecham się do niego. - Jesteś naprawdę uroczy, że stawiasz mnie wyżej niż Spidermana!

- Theoman - myśli na głos chłopczyk.

- Albo Cheetosman! - Proponuję.

Oliver patrzy na moją koszulkę i robi się smutny. Jego koszulka, przez ogień, już do niczego się nie nadaje...

- Nie wiem, czy zdołam jeszcze wygrać koszulkę, ale na pewno wypiorę swoją i ci ją podaruję. Co ty na to?

- Ale wtedy pan nie będzie miał naszej ulubionej koszulki.

- Ale podaruję ją najdzielniejszemu chłopcu na świecie!

- Będę miał koszulkę od najlepszego superbohatera! - Cieszy się Oliver.

- Musimy wymyślić mi jakieś hasło, no wiesz, każdy superbohater musi je mieć! - Wołam.

- Ja wiem, że jak dorosnę to chcę być taki jak pan, chcę być superbohaterem Cheetosmanem.

Ten chłopiec zdecydowanie jest przeuroczy. Jego po prostu nie da się nie lubić.

- Muszę już iść - mówię, patrząc na zegarek. Uświadamiam sobie, że zostawiłem Ruth i Kathy bez samochodu, ale chyba zrozumieją, miałem ważny powód.

- A odwiedzi mnie pan jeszcze?

- Jasne, przyjdę jutro - uśmiecham się i przybijamy żółwika. - Trzymaj się, wojowniku. Ty też, Shai. Wszystko jest dobrze - przytulam ją.

- Jeszcze raz ci dziękuję, Theo. Dla mnie też stałeś się ulubionym superbohaterem - szepcze mi do ucha i całuje w policzek.

- Do zobaczenia, Shai - żegnam się i wychodzę z sali, mijając się z policją.

CDN.

Tyle 👇🏿😏😈

Tyle 👇🏿😏😈

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
his son (SHEO STORY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz